Wszystko się kończy...



Ostatnie zabiegi. Trzy tygodnie przeleciało z szybkością błyskawicy. Mój pierwszy pobyt w sanatorium uważam za w pełni udany i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś trafię w podobne miejsce. Teraz już, niestety, trzeba się pakować i szykować do wyjazdu.
Kilka ciepłych słów należy się obsłudze sanatorium „Nauczyciel”. Praktycznie rzecz biorąc, wszyscy rehabilitanci byli mili i profesjonalni. Szczególnie wdzięczny jednak jestem paniom od ultradźwięków oraz od okładów borowinowych.  Im właśnie podarowałem egzemplarze mojej mini powieści „W cieniu Sheratona”. Żałowałem, że nie wziąłem ze sobą więcej książek, bo przecież uprzejme i uczynne były zarówno recepcjonistki, jak i kelnerki, a także pozostały personel.
Dzisiaj już nie chodziłem na dłuższe spacery (nie licząc wyjścia do pijalni wód). Nie sprzyjała temu pogoda, a poza tym zabrałem się za selekcję zdjęć. Poniżej link do jednej trzeciej całego zbioru fotek:
https://picasaweb.google.com/105491291175835308949/Szczawnica02

P.S. Na prośbę pana Karola Chudoby, mojego sąsiada od stolika,  a na co dzień prezesa Stowarzyszenia Pomocy Polakom na Wschodzie "Kresy", polecam wszystkim zainteresowanym tą tematyką poniższy link:
http://kresy-krakow.com.pl/start


Pokojowa i Palenica



Milcząca zazwyczaj pokojowa dzisiaj raptem ożywiła się.
- Kiedy państwo wyjeżdżacie? – zapytała, stając w drzwiach naszego sanatoryjnego pokoju.
- W środę rano – odpowiedzieliśmy.
-  Hm, będzie mało czasu na sprzątanie, bo o dwunastej przyjadą nowi kuracjusze – zmartwiła się, po czym pouczyła nas: - Niech państwo przed wyjazdem zdejmą powłoczki z kołder i poduszek. Wszyscy goście tak robią!
- Nie ma problemu – zgodziliśmy się.
Pokojowa rozejrzała się po pokoju i zadała pytanie sugerujące odpowiedź:
- To co? Dzisiaj nie warto odkurzać?
Jakoś nie mieliśmy sumienia sugerować jej, że jednak byłoby warto. Poprosiliśmy tylko o papier toaletowy, bo ostatnim razem „zapomniała” go uzupełnić. Przyniosła dwie rolki i tyle ją widzieliśmy. Zwolnienie z obowiązku odkurzania rozszerzyła także na łazienkę, w której  nie starła nawet podłogi…
Końcowe „badanie” lekarskie.
 - Jak się pan miewa, panie Irku, dobrze?
Potwierdziłem, bo cóż innego mogłem odpowiedzieć. Pomny wcześniejszych doświadczeń, wiedziałem przecież doskonale, że to tylko formalność.
"Koci Zamek" przy ul. Głównej

Szczawnica - widok ze stoku Palenicy

Od lewej: "Hutnik", "Dzwonkówka" i "Nauczyciel"

Górna stacja kolejki na Palenicy

Pod Palenicą

Tymi schodami chodziliśmy codziennie, często po kilka razy
- To świetnie – ucieszył się lekarz. – Życzę przyjemnej podróży nad morze.
Po zaliczeniu Jarmuty, Bereśnika i Bryjarki przyszedł czas na czwartą górę otaczającą Szczawnicę – Palenicę (722 m n.p.m.). Byłem już co prawda na jej szczycie, ale wtedy wjeżdżałem kolejką krzesełkową, więc to się nie liczy. Z doliny Grajcarka udałem się na stok narciarski, którym powoli posuwałem się do góry. Nartostrada jest dość stroma i potwornie zryta przez dziki. Praktycznie szedłem więc nie po trawie, ale po błotnistej darni. Ostatni odcinek, od skrzyżowania z trasą kolejki, wiedzie na szczyt kamienistą dróżką. Jest równie stromy co poprzedni, ale przynajmniej nie jest  ślisko.
Po przejściu obok górnej stacji kolejki linowej idę w dół do Siodła Szafranówki. Tutaj szlak się rozdziela: w lewo do słowackiej Leśnicy i w prawo w kierunku Krościenka. Wybieram drugą opcję, choć w tym momencie jeszcze nie wiem dokładnie, gdzie wyjdę. Schodzenie idzie mi dość szybko. Po niespełna półgodzinie jestem już na dole. Okazało się, że wyszedłem niedaleko przystani flisackiej na Dunajcu. Stąd już tylko łatwy spacer ulicą Główną, lekko pod górę Zdrojową, po czym w górę schodami do „Hutnika”, „Dzwonkówki”, no i ostatniego z tej strony miasta sanatorium, czyli „Nauczyciela”.

Czarda i Jarmuta



Pod Bereśnikiem


Czarda

Potok na Sewerynówce

Na szczycie Jarmuty

Szlachtowa

Widok na Szczawnicę

Pod szczytem Jarmuty
Poranne spalanie zbędnych kalorii rozpoczynam od wejścia na Bereśnik. Ze szczytu nie kieruję się jednak, jak poprzednio, ku schronisku, lecz w przeciwną stronę – do Sewerynówki. Schodzę czerwonym szlakiem, prowadzącym leśnym odcinkiem błotnistej, pełnej kolein drogi. Dochodzę do ujęcia wody, po czym asfaltową drogą zmierzam do popularnego w Szczawnicy zajazdu „Czarda”. Stąd ulicami Kunie i Sopotnicką kieruję się do centrum. Po dwóch godzinach przyjemnego spaceru w ciepłych promieniach słońca docieram do sanatorium „Nauczyciel”.
Po obiedzie wyruszam na Jarmutę (794 m n.p.m.). Nie prowadzą tu szlaki turystyczne, więc idę na wyczucie. Z ulicy Szlachtowskiej wchodzę na stromo pnącą się kamienistą dróżkę. Miejscami płynie nią woda, ale da się przejść. Mniej więcej w połowie drogi wychodzę na sporą polanę. Rośnie tu sporo tarniny. Pożywiam się więc jej kwaskowatymi owocami i wspinam się dalej wąską  ścieżką. Po godzinie jestem już na szczycie. Nade mną tylko wieża przekaźnika telewizyjnego i błękitne niebo. Podziwiam panoramę Szczawnicy i Pasma Radziejowej, po czym schodzę kilkadziesiąt metrów w dół. Stoi tutaj biała figurka Matki Boskiej, którą ufundowali mieszkańcy Szczawnicy. Schodząc w kierunku północno-wschodnim leśną, mocno błotnistą drogą, wychodzę na trakt główny nieopodal stadionu Jarmuta, na pograniczu Szlachtowej i Szczawnicy. Jeszcze tylko krótki spacerek pod górę i już jestem w sanatorium. Łącznie wędrowałem dzisiaj przez cztery godziny, ale nie czuję zmęczenia.
A tak na marginesie, to motywuje mnie sąsiad od stolika w jadalni (rocznik 1933), który  codziennie bierze kijki i wybiera się na długie przechadzki. Pozdrawiam, panie Karolu!

Wreszcie w Zakopanem

Jaszczurówka
Po zwiedzeniu bliższych i dalszych okolic Szczawnicy przyszła pora na Zakopane. Wstyd przyznać, ale nigdy jeszcze nie byłem w zimowej stolicy Polski. Tym razem naszym przewodnikiem z ramienia PCT jest Jacek Zachwieja. Grupa liczy 47 osób, w tym dwie zakonnice. Pogoda jest kiepska: chmury i mżawka.
Jedziemy przez Dębno, Łopusznę, Białkę Tatrzańską, Bukowinę Tatrzańską, Kośne Hamry, Murzasichle i Jaszczurówkę. W tej ostatniej zatrzymujemy się przy kaplicy Najświętszego Serca Jezusa, zbudowanej wg projektu  Stanisława Witkiewicza. Przewodnik, który wcześniej opowiadał nam o każdej z mijanych miejscowości, przybliża nam teraz historię Jaszczurówki.
Przy herbacie po góralsku
Po obejrzeniu kaplicy ruszamy w kierunku Krzeptówek. Mijamy skocznie narciarskie przy górze Krokiew (na jednej z nich ćwiczą właśnie na igielicie skoczkowie) i dom stojący do góry nogami przy Alejach 3 Maja (podobny do tego w Szymbarku na Kaszubach).
Grób Antoniego i Aliny Kenar
Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej  na Krzeptówkach to spory kompleks zabudowań. Znajduje się tutaj kaplica z 1951 roku, kościół z 1992 roku. (pięć lat później konsekrował go Jan Paweł II), mieszkania księży pallotynów, a w ogrodach ołtarz z mszy papieskiej.
Spodobał mi się cmentarz na Pęksowym Brzysku. Nie tylko dlatego, że spoczywają tu ludzie o znanych nazwiskach, jak: Kornel Makuszyński, Władysław Orkan, Tytus Chałubiński, Stanisław Marusarz  czy Witkiewiczowie. Urok tego miejsca wiecznego spoczynku to skromne a zarazem  oryginalne nagrobki. Nie ma tu sztampowych granitowych czy marmurowych tablic. Można za to spotkać różnorodne  rzeźby z drewna i kamienia. Wyczuwa się tu swoisty klimat, powiedziałbym wręcz – artystyczny.
Zaraz za murem cmentarnym, po drodze do dolnej stacji kolejki na Gubałówkę, rozciąga się teren targowiska. Spotkać można tu praktycznie wszystkie artykuły, jakimi zwykle handluje się w tego typu miejscach. Najwięcej  jest oczywiście tych kojarzących się z górami. Jeśli chodzi o tradycyjne sery góralskie, to są nieco tańsze niż w Szczawnicy.
Na chwilę zachodzimy też do Koliby, willi  z 1892 roku, która uznawana jest za pierwszą wybudowaną w stylu zakopiańskim, wg projektu Witkiewicza.

Na Krupówkach
Ukoronowaniem zwiedzania Zakopanego były oczywiście Krupówki.  Cóż by tu powiedzieć o tym deptaku? Chyba tylko to, że jest to przerost formy nad treścią (nie pamiętam, czyje to słowa, ale zgadzam się z autorem).  Krótko mówiąc: tłumy turystów, liczni przebierańcy, hałas, knajpa przy knajpie, no i dorożkarze. Co do knajp, to byłem tylko w jednej: "Zbójeckie Jadło". Piłem grzane wino po 2,80 zł za 100 ml. Owszem, dobrze rozgrzewało…
Z Zakopanego wracaliśmy „zakopianką” przez Poronin i Nowy Targ. Jak na złość, właśnie wtedy zaczęło się przejaśniać…

Trzy Korony z zakonnicą



Wycieczka na Trzy Korony. Do Krościenka podwozi nas autokar PCT. Tutaj czeka na nas przewodniczka Anna Wolska.  Grupa liczy 40 osób, w tym większość w wieku mocno średnim. Jest też z nami pulchna zakonnica w stroju służbowym. Pieniny nie są co prawda górami trudnymi, ale i tutaj warto zadbać o odpowiedni strój, gdyż wlokący się po ziemi habit na pewno nie ułatwia ruchów.
Krościenko - widok z Toporzyskowa

"Zdobywcy" szczytów górskich

Sokolica

Czerwony Klasztor - widok z Okrąglicy

Na Okrąglicy

Widoki ze szczytu

Zejście do Zamku Pieniny

Grota św. Kingi
Ruszamy w górę brukowaną ulicą Trzech Koron. Przy kaplicy św. Rocha przewodniczka przedstawia nam plan podejścia na szczyt Okrąglicy. Tempo ma być dostosowane do możliwości najsłabszych. Będą też postoje. Szlak, którym pójdziemy jest nieco trudniejszy od tego prowadzącego od strony Czorsztyna, ale za to krótszy. Ma to duże znaczenie, ponieważ o tej porze roku szybko się ściemnia.
Na pierwszym stromym odcinku wycofują się dwie panie. Trochę późno przypomniały sobie o swoich problemach z sercem. Jest jeszcze parę innych  osób, które spowalniają tempo, ale przełamują swoje słabości i dzielnie pną się do góry.
Po drodze zatrzymujemy się nieopodal metalowego krzyża na Toporzyskowie (wspaniała panorama Krościenka). Kolejny przystanek to Bańków Gronik (678 m n.p.m.), a w chwilę później Pieniński Potok. Sto metrów wyżej odpoczynek na przełęczy Szopka (Chwała Bogu). Stąd  już bez większych przerw docieramy do celu. Podejście zajmuje nam 2 godziny. Kupujemy bilety po 4 zł i po metalowych schodkach wspinamy się na punkt widokowy. Dzisiaj doskonale widać było stąd Beskid Sądecki, Szczawnicę, Czerwony Klasztor, Dunajec i Sromowce  Niżne. Nieco gorszy widok był na Tatry, gdyż  z tamtej strony oślepiało popołudniowe słońce, a i powietrze było mało przejrzyste.
W drodze powrotnej przez polanę Kosarzyska i trawers  Ostrego Wierchu dość stromym zejściem doszliśmy do ruin Pienińskiego Zamku, przy których znajduje się grota św. Kingi. Tu wysłuchaliśmy informacji przewodniczki o dziejach zamku a także o losach dwóch pustelników, którzy tu zamieszkiwali.
Do Krościenka doszliśmy o zmroku. Cała wycieczka trwała, nie licząc przejazdów autokarem, cztery i pół godziny.  Ogólnie wszystko mi się podobało. Myślę jednak, że lepiej byłoby wybrać się na Trzy Korony w mniejszym gronie lub nawet samotnie. W tak dużej grupie zawsze bowiem znajdą się osoby, które nie potrafią ocenić swoich możliwości, przez co wycieczka chwilami bardzo się ślimaczy.

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty