A koło się kręci... |
Po południu udałem się na spacer Długą, Długim Targiem
i innymi ulicami gdańskiego Starego Miasta. W okolicy skrzyżowania Wałów
Jagiellońskich i Huciska natknąłem się na zatrzymany przez policję ruch
drogowy. Chwilę później zobaczyłem kawalkadę czarnych limuzyn poprzedzanych
policyjnymi radiowozami. Po powrocie do domu dowiedziałem się z telewizji, że w
Gdańsku gościł premier Mateusz Morawiecki. Spotkał się on z mieszkańcami
Gdańska w historycznej sali BHP na terenie stoczni. Premier zapewne nie będzie
mile wspominał tego spotkania, bo doszło podczas niego do sporej awantury.
Starli się zwolennicy obecnego rządu i jego przeciwnicy. Sytuacja zaogniła się,
gdy premier pominął Lecha Wałęsę podczas wymieniania nazwisk osób zasłużonych
dla Solidarności. Przeciwnicy PiS pokazywali transparent z napisem Pycha
i Szmal. Wykrzykiwali też hasła: Konstytucja, Misiewicze, Hańba, Kłamca i tp.
Zwolennicy rządu nie pozostawali im dłużni. Słychać było skandowanie
"Bolek". Ktoś wyrwał i wyrzucił wspomniany wyżej transparent. Ktoś
inny przepychał się, jakaś kobieta krzyczała, że została pobita. Nad ogólnym
rozgardiaszem nikt nie był w stanie zapanować. W efekcie M. Morawiecki musiał
wraz z ochroną opuścić salę tylnym wyjściem.
Po raz kolejny potwierdza się, że nie potrafimy
rozmawiać. Tym razem nie mam pretensji do władzy. Nie widziałem bowiem agresji
ze strony premiera, nie zauważyłem też jakichś prób siłowego opanowania
sytuacji przez policję. Emocje targały jedynie uczestnikami spotkania. Z obu
stron, żeby było jasne. Nie wnikając w meritum sporu, jedno można powiedzieć na
pewno. Takie prowadzenie "dialogu" na pewno nie doprowadzi do niczego
dobrego. Dlatego w rejteradzie premiera nie widzę nic złego. Został bowiem postawiony w sytuacji bez wyjścia.