Korzystając z dość pogodnego dnia pojechałem rowerem
do Pruszcza Gdańskiego. W powrotnej drodze odebrałem telefon od policjanta z
komisariatu przy ul. Białej. Powiedział, że otrzymał mój numer od jednego z moich szefów i że mam się zgłosić, aby
odpowiedzieć na kilka pytań w związku z dyżurem w nocy z 18/19 kwietnia.
Chodzi o korzystanie z internetu - dodał
enigmatycznie.
Zrobiłem w myślach szybki rachunek sumienia, ale za
nic w świecie nie mogłem sobie przypomnieć, abym uczynił cokolwiek
niewłaściwego, zwłaszcza na służbowym komputerze. A że akurat przejeżdżałem w
pobliżu trzeciego komisariatu w Gdańsku Wrzeszczu, powiedziałem starszemu sierżantowi, że za chwilę
pojawię się u niego.
Na policyjnym parkingu nie zauważyłem żadnych stojaków
rowerowych. Przypiąłem więc mój dość już wysłużony rower po prostu do siatki
ogrodzeniowej. Zadzwoniłem na podany wcześniej numer i po chwili młody
funkcjonariusz zaprowadził mnie na pierwsze piętro. Z góry zastrzegł, że będzie
miał do mnie tylko trzy pytania. Wprowadził mnie też w temat śledztwa. Otóż w
ogromnym skrócie chodzi o to, że w nocy z 18 na 19 kwietnia ktoś zalogował się
na rachunki bankowe kilku osób i dokonał z nich przelewów na pewne konto. Adres
IP wskazywał, że nastąpiło to z któregoś z komputerów w naszym biurowcu. Sęk w tym,
że pracuje tutaj ok. 220 osób. Pewnym ułatwieniem mógłby być fakt, że owo logowanie
odbywało się w nocy, a zatem w porze, kiedy biura są raczej zamknięte.
Pytania do mnie były proste:
- czy logowałem się na konta bankowe pokrzywdzonych osób?
- czy wiem, kto to mógł zrobić?
- czy znam nazwisko osoby, na której rachunek wykonano
przelewy?
Rzecz jasna, na każde z nich odpowiedź brzmiała: Nie!
Nie jestem informatykiem, ale wydaje mi się, że doświadczony
fachowiec z tej branży, po sprawdzeniu wszystkich komputerów danej sieci, powinien
bez większego trudu zlokalizować ten, z którego dokonano włamań na czyjeś konta
bankowe. A wtedy znalezienie odpowiedzialnej za to osoby byłoby już o wiele łatwiejsze. Może jakiś informatyk pomoże naszej policji?