Nie mam serca dla "Miej serce"


Ulotka Fundacji Miej Serce

W skrzynce pocztowej znalazłem nietypową przesyłkę: białą kopertę z czymś twardym w środku, bez adresu nadawcy i odbiorcy. Po otwarciu okazało się, że wewnątrz znajduje się płaski lizak na patyku oraz ulotka firmowana przez Fundację Miej Serce. Z treści ulotki wynika, że fundacja zbiera środki na rehabilitację jakiegoś bliżej niezidentyfikowanego Norberta. Dla zmiękczenia potencjalnych ofiarodawców fundacja cytuje Jana Pawła II: Człowiek jest wielki nie przez to, co posiada, lecz przez to, czym dzieli się z innymi. Chwytliwe, prawda?
Życiowe doświadczenie nauczyło mnie, że nie zawsze i nie do końca należy wierzyć bliźnim, choćby  nawet z ich ust płynęły anielskie pienia. Zerknąłem więc do przepastnych głębin internetu, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o fundacji z Rybnika, która dokonała teleportacji swoich ulotek ze Śląska aż nad Bałtyk.
Niestety, nie znalazłem żadnych pozytywów. Negatywnych opinii o Fundacji Miej Serce było natomiast w sieci bez liku. Oto tylko niektóre z nich:
~BigT : Strona 11 - Fundacja przeznacza 90% na swoje pensje. Przeciętnie płacą sobie 15 tys msc.
~wkurzony : Co to za fundacja pomagająca dzieciom, która przeznacza 5% !!! datków na pomoc, reszta do prywatnej kieszeni . Ludzie myślcie. Nie daj cie się oszukać.
~obserwator : Dzisiaj koperty dotarły do Płocka. Wygląda to na akcję obliczoną na efekt skali. Mam wrażenie, że ktoś z tego nieźle żyje. To co mnie zastanawia w sprawozdaniu, ta fundacja nie ma członków! i średnie wynagrodzenie ponad 15 000 zł(brutto).
~Qba : Dla odwiedzających, nie polecam wpłacać tej fundacji pieniędzy jest wiele innych.
Polecam sprawdzić w sprawozdaniu jak są wydawane pieniądze !!! Więcej informacji w linku:
http://sprawozdaniaopp.mpips.gov.pl
Ode mnie. Fundacja wydała na pomoc ok 336 tyś, wypłaciła małe pieniądze na pensje, ale!!!
Ale koszty ogólne prowadzenia fundacji to  ok.1 mln 446 tyś !!! Prawdopodobnie największe koszty to akcja kolportażu lizaków wraz z kserówką. Nie byłoby może w tym nic aż tak mocno dziwnego gdyby nie to, że prezes ma firmę marketingową.
Dla pozbycia się wątpliwości zajrzałem do sprawozdania fundacji za rok 2015. Wynika z niego, że przychody wyniosły 2 312 302 zł, z czego milion dwieście dziewiętnaście tysięcy złotych pochodziło z darowizn od osób prywatnych a 766 172 zł z 1% podatku dochodowego od osób fizycznych. Z tego ostatniego na pomoc niepełnosprawnym poszło 279 218 zł, a na organizowanie akcji na rzecz pomocy dzieciom 57 100 zł. Dalej nie wgłębiałem się, bo już podjąłem decyzję. Dla tej fundacji nie przekażę ani grosza! Inni niech robią to, co im odpowiada...


55 lat po tragediach...



Dwa dni temu minęło 55 lat od dwóch dużych tragedii. Dziewiątego października 1962 r. w Szczecinie podczas defilady z okazji zakończenia manewrów wojsk Układu Warszawskiego czołg T-54 wjechał w tłum, zabijając i raniąc wiele osób, głównie uczniów szkół podstawowych. W tym samym dniu w okolicy Moszczenicy pod Piotrkowem Trybunalskim wydarzyła się katastrofa kolejowa, w której zginęło 34 osoby, a ponad 140 zostało rannych.

Miałem nadzieję, że media wspomną coś o tych  dramatycznych wydarzeniach z okazji 55 rocznicy. Nie zauważyłem jednak żadnej wzmianki. Możliwe, że słabo szukałem. Jeżeli więc ktoś natknął się na jakiś materiał poświęcony temu tematowi, to  proszę o informacje.

Przypomnę jeszcze, że przed rokiem wraz z prof. Pawłem Soroką (pomysłodawcą i redaktorem), Kazimierzem Rafalikiem i Michałem Ostafijczukiem napisaliśmy i wydaliśmy książkę poświęconą w dużej mierze wymienionym wyżej wydarzeniom. Jej tytuł brzmi: Dwie ukryte tragedie w cieniu atomowej apokalipsy
Pamiętając o innych, budujemy pamięć o sobie... 
Książkę można nabyć między innymi tutaj

Napijmy się węgrzyna...




O tokaju każdy pewnie słyszał, a wielu miało okazję skosztować tego trunku. Jednak nie każdy był w Tokaju. Pod tą nazwą kryje się zarówno góra, rejon, jak i miasto, a właściwie małe miasteczko. W tym ostatnim nie ma zbyt wielu atrakcji turystycznych. My zatrzymaliśmy się tam wczoraj na 45 minut. Jak samo nazwa wskazuje, Tokaj jest ośrodkiem winiarskim. Tutejsze tokaje określane są  mianem "króla win, wina królów". Trafiały bowiem  i nadal trafiają na stoły królów, a nawet papieży. Mowa oczywiście o tych najszlachetniejszych gatunkach. Jednym z nich jest aszu - węgrzyn wykonywany z najbardziej dojrzałych, słodkich, wysuszonych i pokrytych naturalną pleśnią winogron.
Tokaj - fontanna Bachusa
Na tokajskim rynku stoi kolumna z postacią św. Stefana. Nieopodal znajduje się kościół katolicki pod wezwaniem Serca Pana Jezusa. Po lewej stronie  zaraz po wejściu widzimy znajomy obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Jest to kopia słynnego obrazu podarowana przez jasnogórskich paulinów. Przy pobliskim placu Kossutha stoi fontanna Bachusa. A skoro Bachus to i piwnica z winami. Dodajmy, nie byle jaka! Piwnica Rákóczi ma bowiem półtora kilometra długości i 24 korytarze. Niestety, nie  możemy jej zwiedzić, gdyż w niedzielę jest zamknięta.
Z centrum Tokaju udajemy się spacerkiem na punkt widokowy z widocznym z daleka drewnianym krzyżem. Z góry rozciąga się widok na Tokaj i okolice. Widać też miejsce, w którym rzeka Bodrog wpada do Cisy.
Groty termalne w Miszkolcu
Kolejnym, a w zasadzie głównym punktem naszego wyjazdu na Węgry jest Miszkolc- Tapolca. Byłem tam już co prawda przed pięcioma laty, ale skoro znowu nadarzyła się okazja do wymoczenia się w wodach termalnych, to warto było skorzystać. Ktoś może tu powiedzieć: a cóż niezwykłego jest w tych wodach, żeby tłuc się aż na Węgry? Wszak w Polsce nie brakuje term. Zgadza się, ale woda w Miszkolcu ma także właściwości lecznicze. Zawiera bowiem związki magnezu, wapnia, pewne ilości kwasu metaborowego i metakrzemowego, a poza tym jod i brom. Ponadto kompleks termalny w Miszkolcu wyróżnia się tym, że większość basenów z wodą umieszczono w naturalnych skalnych grotach. Przyjeżdżają tu nie tylko Węgrzy i Polacy. Widziałem bowiem także sporo Rosjan.
Po prawie trzygodzinnym moczeniu się i poddawaniu ciała masażowi przy pomocy biczy wodnych byliśmy dość wygłodniali. Szykowaliśmy się więc na zapowiedzianą wcześniej golonkę zapiekaną w chlebie oraz degustację win w piwnicy Richarda Horscika w Herceghut. Wioska leży u podnóża Gór Zempleńskich. W ich stokach wykuto w wulkanicznym tufie dziesiątki piwnic. Rząd nad rzędem, piwnica obok piwnicy. Nigdy czegoś takiego nie widziałem, chociaż bywałem już w różnych winnych rejonach Europy. Richard zbudował swoją piwnicę w 2006 roku. Z drogi wygląda niepozornie, jak wszystkie inne. W środku mieści się jednak swobodnie 50 osób, sklepik z winem i cała linia technologiczna do produkcji wina. Ale wracajmy do naszej golonki...
Herceghut - golonka w chlebie
Przed wejściem do piwnicy Richarda stał samochód z kateringiem. Kucharz demonstrował dwa ogromne bochny chleba z zapiekaną w środku golonką. Odkrawał następnie górną część chleba, podnosił ją i pokazywał, że w środku istotnie jest golonka. Potem kroił ten chleb na kawałki i ponownie przykrywał. W takiej postaci danie trafiało na stół. Teraz wystarczyło tylko wziąć sobie kawałek chleba, nabrać odpowiednią ilość golonki na talerz, posmarować musztardą i konsumować. Niestety, tym razem kucharz (ponoć jakiś zastępca właściwego szefa kuchni) przesolił. Dosłownie! Nie było to tylko moje wrażenie. Przyznał to także kierowca, który często bywał w tym miejscu.
W środku Richard Horscik
Konsumpcji golonki z chlebem towarzyszyła degustacja wina. Richard polewał kolejno wytrawne Sauvignon Blanc, półwytrawne Furmint, półsłodki Muscat Blanc i słodkie Szamorodni.  Atmosferę biesiady wspomagał występ miejscowego muzyka imieniem Atilla. Potem nadszedł czas zakupów. Wina Richarda nie należą do najtańszych, ale też nie są to trunki produkowane masowo w dużych przetwórniach dla Lidla czy Biedronki. Winiarnia Portius (Richard nazwał ją tak na cześć  kupca winnego z Krosna, który sprowadzał węgierskie wino do Polski) produkuje rocznie 30 tysięcy butelek, które w większości sprzedawane są bezpośrednio w piwnicy. Na pewno nie znajdzie się ich w sklepach sieciowych. W Polsce można ich skosztować w Krośnie, gdzie jest restauracja "Portius" oraz podczas dorocznego Festiwalu Win Węgierskich im. Portiusa.
Tokaj - kopia obrazu MBC w kościele pw. Serca Pana Jezusa


Tokaj - zbieg rzek Bodrum i Cisy

Tokaj - Cisa

Miszkolc-Tapolca


Miszkolc - Tapolca

Miszkolc - Tapolca

Miszkolc - Tapolca

Miszkolc - Tapolca

Miszkolc - Tapolca

Herceghut - piwnice winne



Wina w piwnicy Portius

Wnętrze piwnicy Richarda


Miszkolc - Tapolca

Portius - degustacja

Bieszczadzkie migawki

Dzisiaj minimum słów i maksimum obrazu.  Kto nie lubi dużo czytać, może teraz obejrzeć filmowy skrót tego wszystkiego, o czym pisałem przez dwa ostatnie tygodnie.
P.S. Mój blog obchodzi dzisiaj skromny jubileusz: dwieście tysięcy odsłon, z czego sto tysięcy w ciągu ostatnich 21 miesięcy. Przy okazji dziękuję wszystkim, którzy tutaj zaglądają.
Link do filmu poniżej:

Bieszczady i Pogórze Przemyskie

Piechotą do Wołkowyi





Dzisiaj spacer do Wołkowyi. Dosyć długi i intensywny - 19 kilometrów w 3 godziny. Po drodze zajrzałem na przeprawę promową na największą wyspę Jeziora Solińskiego, czyli Energetyk. Później był już tylko marsz wśród drzew nabierających jesiennych kolorów. Droga z Polańczyka jest dość kręta i pełna ostrych podjazdów i zjazdów. W przypadku chodzenia nie ma to większego znaczenia. Gorzej byłoby przy jeździe rowerem.

Wołkowyja to stara wieś pochodząca z piętnastego wieku. Po 1939 roku napłynęło tu sporo Ukraińców. Niemcy obsadzali nimi stanowiska nauczycielskie w szkołach. Nie podobało się to Polakom, gdyż nowi nauczyciele często nie mieli odpowiednich kwalifikacji. Przede wszystkim jednak chodziło o to, że lekcje miały odbywać się w języku ukraińskim. Po długich przepychankach i prześladowaniu ludności polskiej Niemcy zgodzili się ostatecznie na zatrudnienie polskiej nauczycielki. Do końca wojny trwał względny spokój. Po wojnie jednak wieś podzieliła los innych bieszczadzkich miejscowości. W lipcu 1946 roku bandy UPA zaatakowały Wołkowyję, paląc wieś i bestialsko mordując 32 Polaków. Niektórych wrzucano żywcem do ognia, innym wcześniej podrzynano gardła. Spłonęło wtedy 27 polskich domów.

Obecnie Wołkowyja jest atrakcyjną miejscowością turystyczną. Pełno tu pensjonatów i miejsc noclegowych w prywatnych kwaterach. Blisko stąd do Soliny oraz na połoniny. Na miejscu zresztą też można nieźle wypocząć, choćby na Zielonej Plaży nad Jeziorem Solińskim.
P.S. Pochwalę się małym rekordem: 10 kilometrów w godzinę i 29 minut. Tak przynajmniej wyliczyło Endomondo :)
Przeprawa na wyspę Energetyk




Jezioro Solińskie
Wołkowyja
Zielona Plaża w Wołkowyi


Wołkowyja





Polańczyk


Na pakistańskich drogach i bezdrożach

  Piątek, 11.10.24 Wyruszam dzisiaj   w kolejną podróż, dość ważną, bo Pakistan jest nie tylko ciekawym (a przy tym mało znanym) pod wzg...

Posty