|
Jarosław Kaczyński w Gdańsku |
Od pewnego czasu nie komentuję wydarzeń
politycznych, choć czasami otwiera mi się scyzoryk w kieszeni, gdy słyszę
ewidentne bzdury. Myślę sobie jednak: "szkoda nerwów, bo i tak i nikt nie
przejmie się moją opinią". Z drugiej strony patrząc, trudno jednak
przechodzić do porządku dziennego nad niektórymi zachowaniami obecnej ekipy
rządzącej. Oto kilka wymownych przykładów z ostatnich dni.
Wystawa towarzysząca szczytowi NATO w
Warszawie eksponuje zasłużonych dla wprowadzenia Polski w struktury sojuszu
tylko z jednej opcji politycznej. Pamięta się o Olszewskim, ale pomija Geremka
i Kwaśniewskiego. Sukces szczytu przypisywany jest Macierewiczowi, ale
milczeniem zbywany jest wkład poprzedniego ministra obrony i prezydenta, za
których kadencji ustalono organizację tego spotkania w Warszawie.
Minister Macierewicz wymyślił sobie, że
podczas uroczystości upamiętniających ważne wydarzenia z naszej historii, w
których uczestniczy asysta wojskowa, musi być odczytywany apel z wymienieniem
nazwisk ofiar katastrofy smoleńskiej. Nie przejmuje się on zupełnie sprzeciwami
organizatorów. Tak było w przypadku upamiętnienia ofiar czerwca 1956 w Poznaniu
i tak ma być przy okazji obchodów rocznicy Powstania Warszawskiego. Minister
zdaje się nie zauważać, że jego ulubiony konik - nie odejmując rangi
nieszczęściu w Smoleńsku - nie pasuje do klimatu celebrowanych rocznic.
Minister edukacji narodowej wydaje się, że "zginąć"
znaczy to samo co "polec". Anna Zalewska uważa też, że masakry Żydów w
Jedwabnem i na kieleckich Plantach dokonali, cyt. "nie do końca Polacy".
Że niby co? Zbrodniarze mieli w swoich żyłach jakiś procent obcej krwi? A może chodzi
o to, że Polacy tylko zaczęli lub skończyli rzeź?
Dopominamy się uznania win od Ukraińców, Rosjan
i Niemców. Ok, mamy do tego słuszne prawo. Bądźmy jednak obiektywni i nie ukrywajmy
ciemnych kart naszej historii. Nie mówmy, że szkalowane jest nasze dobre imię, gdy
ktoś zarzuca nam popełnione zbrodnie. Nie ma bowiem narodów ani ludzi nieskazitelnych.