Przed południem przechadzka po pchlim targu w
dzielnicy Alfama. Podobnie jak na innych tego typu targowiskach można tu kupić
przysłowiowe mydło i powidło. Handlujący nie są jednak tak nachalni jak np. w
południowo-wschodniej Europie czy w Turcji.
W małej knajpce wypijamy kawę oraz degustujemy
(nie wszyscy) małe ślimaki, gotowane na żywo w skorupkach. Porcja tego lokalnego
przysmaku kosztuje 3,5 euro. Moje
zdanie? Da się zjeść, ale na pewno nie będzie to moja ulubiona potrawa.
|
Lizbona - pchli targ |
Tuż po południu jedziemy do oceanarium. Najpierw
niebieską linią metra do San Sebastiano, a potem czerwoną do stacji Oriente. Przy
okazji wstępujemy do centrum handlowego Vasco da Gama. Tutaj przyszła mi ochota
na miejscową wędlinę. Nabyłem więc wyrób o nazwie Moira de lamego. Niestety, po
otwarciu opakowania owionął mnie taki zapach, że aż mnie odrzuciło. Smak też
nie zachwycił mojego podniebienia. Kiełbasa wylądowała więc w koszu. No cóż,
nasz bigos też jest dla innych narodów tylko zgniłą kapustą…
|
Degustacja ślimaków |
Oceanarium w Lizbonie uważa się za największe
w Europie. Powstało ono przed piętnastu laty w związku z odbywającymi się tutaj
targami Expo. Żyje tu ponoć 25 tysięcy różnych gatunków stworzeń morskich. Nie
wiem, ile z nich udało mi się zobaczyć, ale pewnie nie więcej niż tysiąc. Szczególnie
zapamiętałem leniwie wylegujące się wydry, smutne pingwiny, duże żółwie, grube
tuńczyki i bez przerwy przemieszczające się płaszczki. Bilet na stałą ekspozycję
kosztuje 13 euro plus 3 za obejrzenie czasowych.
|
Oceanarium |
Po obejrzeniu morskich i oceanicznych okazów
(zabrakło mi tu delfinów) mogliśmy podziwiać najdłuższy w Europie most Vasco da
Gama (17,2 km) na rzece Tag oraz biegnącą wzdłuż wybrzeża, od oceanarium po
wieżę mostu, kolejkę linową. Rzuciliśmy też okiem na MEO Arena. Niestety, tylko
z zewnątrz.
|
Kolejka linowa i fragment mostu Vasco da Gama |