Belem i Muzeum C. Guldenkiana




Dziedziniec Klasztoru Hieronimitów







Belem - Klasztor Hieronimitów
Pomnik Odkrywców
Rano wyjazd do Belem. Tramwaj linii nr 15 potwornie zatłoczony. Z tłokiem i kolejkami mieliśmy zresztą dzisiaj jeszcze wiele razy do czynienia. Najpierw staliśmy w ogonku przed Klasztorem Hieronimitów, a później w jeszcze większej kolejce chętnych do wejścia na szczyt wieży Torre de Belem. Wszystko przez to, że w niedziele wstęp do tych oraz innych obiektów o charakterze zabytkowym lub kulturalnym jest bezpłatny.
Pastel de nata
Torre de Belem
Mosteiro dos Jerónimo, czyli wspomniany wyżej klasztor zbudowano w XVI wieku dla uczczenia Vasco da Gamy.  Szczątki tego podróżnika i odkrywcy do dziś spoczywają w tutejszej świątyni.
Po zwiedzeniu klasztoru udaliśmy się do słynnej (istnieje od 1837 roku) Pasteis de Belem na pastel de nata, czyli bardzo słodkie ciastka z nadzieniem, przygotowywane z dużej ilości jaj. Można je posypać cynamonem lub pudrem. Wyroby te cieszą się  dużą popularnością, więc na miejsce przy stoliku trzeba trochę poczekać, mimo iż lokal jest dość duży. Koszt jednej sztuki to 1,05 euro. Mnie udało się zjeść trzy, a moim towarzyszkom po półtora pasteis. Ciastka te są bowiem bardzo sycące.
Muzeum Gulbenkiana
Najedzeni i wypoczęci pomaszerowaliśmy raźno w kierunku jednej z większych atrakcji Lizbony – militarnej budowli Torre de Belem, zbudowanej przy ujściu Tagu do Atlantyku. Po drodze minęliśmy monumentalny Pomnik Odkrywców i sporą marinę. Widoki z wieży tej niewielkiej twierdzy są bardzo urokliwe, ale półgodzinne oczekiwanie na wejście nie należy do przyjemności, zważywszy na duży upał.
Po południu pojechaliśmy niebieską linią metra na Plac Hiszpański, gdzie zwiedziliśmy dwie wystawy fotograficzne w  Muzeum Calouste Gulbenkiana. Pospacerowaliśmy także po tutejszych ogrodach, w których oprócz urokliwych oczek wodnych, licznych gatunków drzew i kwiatów, spotkać można różne ciekawe instalacje artystyczne.

Pchli targ i oceanarium



Przed południem przechadzka po pchlim targu w dzielnicy Alfama. Podobnie jak na innych tego typu targowiskach można tu kupić przysłowiowe mydło i powidło. Handlujący nie są jednak tak nachalni jak np. w południowo-wschodniej Europie czy w Turcji.

W małej knajpce wypijamy kawę oraz degustujemy (nie wszyscy) małe ślimaki, gotowane na żywo w skorupkach. Porcja tego lokalnego przysmaku kosztuje 3,5 euro.  Moje zdanie? Da się zjeść, ale na pewno nie będzie to moja ulubiona potrawa.

Lizbona - pchli targ
Tuż po południu jedziemy do oceanarium. Najpierw niebieską linią metra do San Sebastiano, a potem czerwoną do stacji Oriente. Przy okazji wstępujemy do centrum handlowego Vasco da Gama. Tutaj przyszła mi ochota na miejscową wędlinę. Nabyłem więc wyrób o nazwie Moira de lamego. Niestety, po otwarciu opakowania owionął mnie taki zapach, że aż mnie odrzuciło. Smak też nie zachwycił mojego podniebienia. Kiełbasa wylądowała więc w koszu. No cóż, nasz bigos też jest dla innych narodów tylko zgniłą kapustą…

Degustacja ślimaków
Oceanarium w Lizbonie uważa się za największe w Europie. Powstało ono przed piętnastu laty w związku z odbywającymi się tutaj targami Expo. Żyje tu ponoć 25 tysięcy różnych gatunków stworzeń morskich. Nie wiem, ile z nich udało mi się zobaczyć, ale pewnie nie więcej niż tysiąc. Szczególnie zapamiętałem leniwie wylegujące się wydry, smutne pingwiny, duże żółwie, grube tuńczyki i bez przerwy przemieszczające się płaszczki. Bilet na stałą ekspozycję kosztuje 13 euro plus 3 za obejrzenie czasowych.

Oceanarium
Po obejrzeniu morskich i oceanicznych okazów (zabrakło mi tu delfinów) mogliśmy podziwiać najdłuższy w Europie most Vasco da Gama (17,2 km) na rzece Tag oraz biegnącą wzdłuż wybrzeża, od oceanarium po wieżę mostu, kolejkę linową. Rzuciliśmy też okiem na MEO Arena. Niestety, tylko z zewnątrz.







Kolejka linowa i fragment mostu Vasco da Gama

Tramwaj nr 28 i Sintra



Wczoraj rano dworzec rzeczny i oglądanie wycieczkowca Oceana. Następnie długi spacer promenadą aż pod most na Tagu. Szukamy hali targowej ze świeżymi rybami. Znajdujemy ją dopiero w drodze powrotnej. Niestety, większość stoisk jest już zamknięta. Nabywamy więc jedynie sałatę (główka 60 centów) i cytrynę.

Po południu przejazd zabytkowym tramwajemlinii nr 28 po najciekawszych zakątkach starej Lizbony. W obie strony zajmuje to około półtorej godziny. Tramwaj porusza się po bardzo wąskich uliczkach, niemal ocierając się o ściany budynków czy też zaparkowane na ulicach samochody. Często też musi hamować, bo tutejsi kierowcy jeżdżą dość brawurowo. Dodatkowym utrudnieniem dla motorniczego, a zarazem atrakcją dla turystów, są ostre zakręty i znaczne różnice poziomów. Pojazd chwilami mozolnie wspina się pod górę, aby potem gwałtownie zjeżdżać w dół, ostrzegając kierowców wyjeżdżających z przecznic ostrym dźwiękiem dzwonka.



Zamek Maurów





Dzisiaj bez problemu kupiliśmy kawał świeżego tuńczyka (13 euro za kg).

Przed południem wyjechaliśmy poza Lizbonę. Z dworca Rossio udaliśmy się do Sintry (ok. 25 km). Miejscowość ta słynie z pięknych parków, pałaców i zamków. Wielu bogatych lizbończyków ma tutaj swoje rezydencje. Niegdyś przebywali tu znani twórcy, jak Byron czy Andersen.

Sintra -Pałac Pena
Do Pałacu Narodowego Pena można dojechać lub dojść asfaltowymi serpentynami. Wybraliśmy tę drugą możliwość. Zajęło nam to co prawda około półtorej godziny, ale warto było. Sam pałac (wstęp 13,5 euro) zbudowany został na szczycie wysokiej góry w XIX wieku. Przedtem mieścił się tutaj klasztor. Z górnych baszt widoczna jest rozległa panorama okolicy, w tym zamglonych nieco wód Oceanu Atlantyckiego. Widać też doskonale pozostałości po Zamku Maurów, który zlokalizowany był na nieco niższym i bardziej skalistym wzgórzu niż Pałac Pena.

W drogę powrotną udajemy się kamienną dróżką z dość stromymi schodami. Jest ona znacznie krótsza niż ta przeznaczona dla samochodów, dorożek i innych pojazdów, ale za to bardziej malownicza.
Wieczorem zwiedzanie Muzeum Orientu. Może bym się tam nie wybrał, ale dzisiaj przez 4 godziny były darmowe bilety wstępu, więc szkoda byłoby tracić taką okazję.

Lizbona - ludzie ulicy

Przy lizbońskiej Rua Augusta i na sąsiadujących z nią placach spotkać można wiele oryginalnych postaci. Wszystkie łączy jeden cel - chcą zarobić na życie. Jedni tylko wyciągają rękę po jałmużnę, inni zaś ciężko pracują na parę euro. Wszyscy jednak dodają kolorytu lizbońskiej ulicy i stanowią mniejszą lub większą atrakcję dla turystów, np. ten wiszący mim
Więcej zdjęć  tutaj










Wiszący w powietrzu?

Lizbona - pierwsze spacery



Podróż do Portugalii odbywaliśmy samolotami Lufthansy. Z Gdańska do Monachium lecieliśmy około półtorej godziny. Tutaj musieliśmy przez pięć godzin oczekiwać na kolejny lot. Na terminalu można było bezpłatnie skorzystać z napojów (serwowanych z automatów) typu kawa, herbata czy gorąca czekolada. Dla pasażerów darmowe były również główne tytuły niemieckiej prasy z „Die Welt” na czele. Do Lizbony przylecieliśmy o 21.50 czasu miejscowego.

Zamieszkaliśmy przy Rua Dos Sapateiros w Baixa, centralnej dzielnicy. Z mieszkania na piątym piętrze można zobaczyć wznoszące się na wschodzie wzgórze z zamkiem św. Jerzego (Castelo de Sao Jorge). Niestety, z naszego pokoju, znajdującego się od zachodniej strony, widok był o wiele mniej malowniczy. W odległości dwóch metrów od okna znajdowała się bowiem mocno nadwyrężona zębem czasu kamienica.

Zwiedzanie miasta zaczęliśmy od  Placu Zamkowego nad rzeką Tag. Doszliśmy   tam deptakiem Rua Augusta. W godzinach rannych by on jeszcze pustawy, ale po południu było już tłoczno. Zwróciłem uwagę na stosunkowo dużą ilość żebraków. Praktycznie obecni są oni w każdym miejscu, w którym spotkać można turystów. Inna grupa osób usiłujących zarobić na ulicy, to wszelkiej maści muzycy (pomagają im zwykle małe pieski, siedzące przed swoimi panami z kubeczkami w pysku), sztukmistrze, czyściciele butów i sporo mimów w charakterystycznie pomalowanych kostiumach.

Po dość długim poszukiwaniu znaleźliśmy odpowiednik polskiej






Lizbona - widok na Tag


 Biedronki, czyli market Pingo Doce. Ceny są tutaj porównywalne do naszych, a wybór asortymentu, zwłaszcza ryb i win, znacznie większy. Przykładowe ceny: litrowa butelka piwa Sagres – 1,89 euro, wino Set Nico – 1,59 euro, wino D. Pancho – 1,89 eur.


Po południu udaliśmy się w kierunku wzgórza zamkowego. Po drodze obejrzeliśmy m.in. kościół Santo Antonio (podobno urodził się tu Antoni Padewski, zwany św. Antonim z Lizbony) oraz katedrę. Zatrzymaliśmy się także przy dwóch punktach widokowych (miradouro),  z których rozciąga się panorama na Tag i praktycznie na całe miasto.

Wstęp na Zamek św. Jerzego według przewodnika Michelin z roku 2009 kosztuje 3 euro. Niestety, to już przeszłość. W tym roku za możliwość wejścia na wewnętrzny teren zamku trzeba bowiem zapłacić już 7,5 euro. Po przejściu barbakanu z dziesięcioma wieżami i nasyceniu się widokiem kolorowych dachów lizbońskich domów, zielenią parku Monsanto tudzież błękitem rozległego Tagu, można sobie zrobić fotkę z sokołem na ramieniu, nabyć pamiątki lub poddać się egzotycznemu masażowi.

Między podróżami


Vilhelmina

Jeszcze wczoraj byłem w Szwecji, a już jutro wylatuję do Portugalii. Jeden dzień wolny to zdecydowanie za mało na uzupełnienie blogowych zaległości. Dlatego też teraz ograniczę się tylko do podania linków, a obszerniejsze relacje zamieszczę po powrocie do kraju.
Nowe recenzje:
 Moja żmija  

W cieniu Sheratona
Pływający domek na jeziorze Vanern
 
Czasami trzeba było rozbijać namiot na kamieniach
Zdjęcia ze Szwecji

"Moja żmija" już w sprzedaży

Moja żmija
Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza rozpoczęła już dystrybucję mojej ostatniej książki pt. Moja żmija.  Na razie można ją nabyć w wysyłkowej księgarni  LSW

Na pakistańskich drogach i bezdrożach

  Piątek, 11.10.24 Wyruszam dzisiaj   w kolejną podróż, dość ważną, bo Pakistan jest nie tylko ciekawym (a przy tym mało znanym) pod wzg...

Posty