Stosunkowo rzadko chodzę do kina, ale na
"Kler" poszedłem z wielką chęcią. Nie dlatego, że jest to dobry film.
Również nie dlatego, że dotyczy on księży. Do obejrzenia tego obrazu zachęcili
mnie jego przeciwnicy, którzy jeszcze przed premierą wieszali na nim psy. Pewnie nie wszyscy z nich
uświadamiają sobie, że bezwiednie zrobili ogromną kampanię promocyjną dla tego
filmu. Nawet redaktor naczelny "Gazety Polskiej" Tomasz Sakiewicz,
który poważył się porównać widzów "Kleru" do publiczności chodzącej
na niemieckie filmy w czasie okupacji, używając ówczesnego powiedzenia
"Tylko świnie siedzą w kinie", przysporzył widowni filmowi Wojciecha
Smarzowskiego (tylko w ostatni weekend film obejrzało milion "świń").
Co do samego filmu, to nie zobaczyłem niczego, czego
nie wiedziałbym już wcześniej. Owszem, "Kler" jest mocnym uderzeniem w
funkcjonariuszy Kościoła, ale w żadnym miejscu nie atakuje religii jako takiej.
Nie obraża niczyich uczuć religijnych. Wbrew pozorom niczego też nie przejaskrawia.
W postaciach trzech księży i jednego biskupa pokazane zostały zwykłe ludzkie przywary,
jakie spotkać można wśród przedstawicieli wszystkich zawodów. Z tą jednak różnicą,
że zostały ukazane niejako w pigułce, skondensowane i wyraziste. No i jeszcze jedna
sprawa: księża są osobami zaufania publicznego, więc można oczekiwać od nich nieco
więcej niż od przeciętnych zjadaczy chleba.
Czyż w realnym życiu nie spotykamy się z sytuacjami pokazanymi
na filmie? Może w mniej drastycznych dawkach, może w bardziej zawoalowany sposób,
ale przecież każdy chyba miał do czynienia z duchownymi postępującymi nie do końca
właściwie. Nie oszukujmy się! Wśród księży są przecież alkoholicy, pedofile, dziwkarze,
karierowicze, biznesmeni i politykierzy. Oczywiście to samo można powiedzieć o innych
grupach zawodowych i społecznych, ale tym razem mowa jest akurat o duchownych. Nie
można więc chować głowy w piasek i udawać, że nie ma problemu. Na szczęście niektórzy przedstawiciele Kościoła
właściwie odbierają przesłanie filmu, nie traktując go jako ataku na instytucję
jako całość.
Sam Smarzowski jest co prawda ateistą, ale - jak twierdzi
w rozmowie z Arturem Zaborskim - prawo do oceniania i rozliczania księży daje mu
sam fakt, że płaci podatki, z których spora
część idzie na finansowanie Kościoła. Inna sprawa, że wielu wiernych woli nie wiedzieć
o grzechach swoich przewodników duchowych. Niektóre z nich są nawet w stanie zaakceptować,
np. skłonność do kieliszka (swój chłop) czy do kobiet (prawdziwy facet).
Tego samego dnia uczestniczyłem w spotkaniu z Witoldem
Gadowskim. Ten znany i popularny dziennikarz na pytanie o "Kler" odpowiedział
uczciwie, że nie oglądał filmu, więc nie będzie się o nim w żaden sposób wypowiadał.
Takiej wstrzemięźliwości oczekiwałbym też od innych "znawców" kina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz