Wczoraj gruchnęła wieść, że mają znacząco
wzrosnąć wynagrodzenia tzw. erki. Podwyżkę miał otrzymać prezydent oraz - co
byłoby pewnym novum - pensję w wysokości połowy jego poborów otrzymywałaby
pierwsza dama. Poza tym podwyżka objęłaby cały rząd oraz posłów i senatorów. O
ile można zrozumieć zasadność docenienia
pracy i prestiżu prezydenta i jego małżonki, premiera, ewentualnie ministrów i
wiceministrów, o tyle trudno znaleźć uzasadnienie dla podwyższania uposażenia
dla wszystkich parlamentarzystów. Wszak wielu z nich nie wnosi niczego dobrego
do debaty publicznej. Niektórzy nawet ewidentnie szkodzą wizerunkowi posła czy
senatora.
Komentarze opozycji i opinii publicznej w tej
kwestii były nie tylko krytyczne, ale wręcz miażdżące. Przypomniano rządzącym, że to oni sami przez
wiele lat, gdy byli jeszcze w opozycji,
potępiali tzw. skok na kasę. Wypomniano kilkuzłotowe podwyżki rent i emerytur,
zestawiając je z propozycją podwyższenia uposażenia
dla pani premier o ponad siedem tysięcy złotych i dla parlamentarzystów o
przeszło dwa tysiące złotych. Z tych ostatnich szczególnie poseł Janusz Sanocki
głośno gardłował za podwyżką. Twierdził publicznie, że nie zaoszczędził jeszcze
ani grosza, gdyż wszystkie dochody pochłania mu działalność poselska. Dodał jeszcze,
że kwota wydatków na prowadzenie biura powinna wzrosnąć przynajmniej trzykrotnie.
Dla przypomnienia - to jest ten sam poseł, który wnioskował o kończenie obrad sejmu
w piątki o godzinie dwunastej, żeby posłowie zdążyli na weekend do domu...
Nie wiem, czy znaczenie miała zmasowana krytyka
czy rzeczywiście prezes PiS nie znał szczegółów tego projektu. W każdym razie, jak
donoszą media, kierownictwo Prawa i Sprawiedliwości zaleciło jego wycofanie.
P.S. Pocieszające jest dla mnie, że wczoraj rząd
zdecydował wreszcie o poparciu dla jednej z obietnic wyborczych obecnego prezydenta.
Chodzi o przywrócenie wieku emerytalnego do stanu sprzed reformy PO i PSL.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz