Autor: Stanisław Kmiecik |
W swojej skrzynce pocztowej znalazłem
przesyłkę zawierającą sześć kartek świątecznych z kopertami, mini kalendarz na
2014 rok oraz odręczny list. Wynikało z niego, że nadawcą jest „Amun” Wydawnictwo
Artystów Malujących Ustami i Nogami. List nie był co prawda adresowany
personalnie do mnie, ale na kopercie umieszczony był adres mojego mieszkania. Przesyłka zawierała także blankiet przelewu.
Wystarczyło tylko wpisać kwotę oraz swoje dane i wysłać. Pytanie tylko, dlaczego
miałbym to robić?
Po pierwsze, nie zamawiałem żadnych kartek
ani też nie kontaktowałem się z wymienionym wyżej wydawnictwem w żadnej
sprawie. Po drugie, cena za te widoczki wydaje mi się być zbyt wygórowana. Ja rozumiem,
że ich autorzy są niepełnosprawni i wykonywali je ustami i nogami, ale przecież
to nie są oryginały ich prac, tylko powielane w setkach tysięcy reprodukcje.
Wydawnictwo podkreśla, że nie jest instytucją
charytatywną. Dobre i to, bo przynajmniej nie wmawia nikomu, jak różnego
rodzaju pseudo fundacje, że przeznacza
cały dochód dla swoich podopiecznych. I tak by zresztą nikt w to nie
uwierzył. Gdyby bowiem podzielić wielomilionowy przychód na 28 niepełnosprawnych
artystów, to opływaliby oni w luksusy. Tymczasem otrzymują jedynie stypendia,
honoraria za wybrane prace i mogą uczestniczyć w warsztatach twórczych. Reszta
zysków ze sprzedaży kartek transferowana jest do Vaduz, gdzie mieści się
siedziba stowarzyszenia. Podobno są one tam rozdzielane wśród 600 członków na
całym świecie. Nie brakuje też opinii, że gros zysków trafia w ręce osób
całkiem zdrowych. Nie jest jednak moim celem grzebanie komuś w portfelu. Ja tylko
nie chcę znajdować w mojej skrzynce niezamówionych przesyłek. Tylko tyle…