Policja i dwie gumy

Sopot - pomnik AK
Trzeba mieć prawdziwego pecha, żeby w tym samym momencie złapać gumę i zostać zatrzymanym przez policyjny patrol. Jak do tego doszło? Ano jechałem sobie spokojnie ścieżką rowerową przez Gdynię. Tuż za przystankiem SKM Gdynia Wzgórze Św. Maksymiliana przejechałem przez kładkę nad aleją Piłsudskiego i rozpędziłem się przed stromym wjazdem na piaszczystą aleję 17 Grudnia. Na jej początku stał radiowóz i dwóch policjantów. Jeden z nich polecił, abym się zatrzymał. W tym samym czasie usłyszałem głośne pyknięcie i syk schodzącego powietrza. W oponie tylnego koła - jak się później okazało – tkwił dwucentymetrowy kawałek drutu.

Policjanci poprosili o dokument tożsamości i wyjaśnili, że szukają skradzionych rowerów. Nie miałem nic przeciwko temu. Sprawdzili więc numer ramy mojego roweru oraz „wrzucili” na komputer moje dane. Ku mojemu miłemu zaskoczeniu, nie figurowałem w żadnych rejestrach, a przecież żyję już ponad 60 lat, więc coś tam pewnie w życiu przeskrobałem. Na koniec dali mi lateksowe rękawiczki, żebym nie pobrudził sobie rąk podczas wymiany dętki. Wymieniłem ją bez większego problemu. Niestety, podczas pompowania koła rozległ się krótki trzask i znowu miałem flaka. Prawdopodobnie dętka wystawała spod opony i pod wpływem ciśnienia po prostu pękła. Drugiej zapasowej dętki już nie miałem…

Sprawdziłem w mapach Google, gdzie znajduje się najbliższy serwis rowerowy. Na szczęście nie był daleko, bo zaledwie 650 metrów od miejsca, w którym się znajdowałem. Podniosłem więc tylne koło i opierając rower na przednim zaprowadziłem go na ul. Władysława IV, gdzie zlokalizowany jest sklep i serwis rowerowy Kołodziej. Nie chciałem po raz kolejny babrać się ze zdejmowaniem koła i łańcucha, więc zleciłem wymianę dętki pracownikowi serwisu. Gdybym wiedział, że będę oczekiwał na wykonanie usługi przez godzinę i że zapłacę za nią równowartość ceny dętki (25 zł), to chyba jednak sam bym ją zmienił. A swoją drogą, to chyba muszę zacząć kleić przedziurawione dętki, bo to już czwarta w tym roku…


Gdynia  al. 17 Grudnia

Nie tylko o Durczoku

Przerwa w emisji
Przeczytałem właśnie książkę „Przerwa w emisji”. Jej autorem jest Kamil Durczok. Mógłbym powiedzieć, że pozycja ta wpadła mi w ręce przypadkiem. Nie do końca jednak tak było. Świadomie skorzystałem bowiem z oferty „Biedronki”, która kilka dni temu wystawiła do sprzedaży półtora miliona książek w promocyjnej cenie 4,99 zł za egzemplarz. Jedną z nich były wspomniane wyżej wyznania popularnego nie tak dawno dziennikarza. Książka została wydana w 2016 roku. Abstrahując od mniej lub bardziej sensacyjnych i kontrowersyjnych  zdarzeń z życia jej autora, chciałbym zwrócić uwagę na dwa aktualne do dzisiaj wątki, które mimochodem poruszył Durczok.

Pierwszy dotyczy Telewizji Polskiej. Przytoczę tu tylko krótki fragment spostrzeżeń Kamila Durczoka: „Telewizja publiczna to tonący w długach moloch, w którym zatrudnienie muszą znaleźć krewni i znajomi aktualnie sprawującego władzę królika. Trzeba ją po prostu zamknąć. (…) Uważam, że telewizja publiczna, jeśli ma przetrwać, powinna pełnić funkcję czysto edukacyjną”. Czyż przez te cztery lata od napisania tych słów nie nabrały one jeszcze więcej aktualności? Doskonale widzi to zresztą także pretendujący do prezydentury Rafał Trzaskowski, który otwarcie mówi o likwidacji programów informacyjno-publicystycznych TVP.

Pośrednio związany z telewizją publiczną jest też wątek Sylwestra Latkowskiego (autor głośnego ostatnio dokumentu „Nic się nie stało”). To za czasów jego szefowania tygodnikowi „Wprost” zaczęły się poważne kłopoty Kamila Durczoka.  Nie chcę wnikać w szczegóły, ale mam wrażenie, że nie wszystkie zarzuty wobec niego były uzasadnione. On sam przyznaje się do cholerycznego usposobienia i wynikającego z niego mniej lub bardziej świadomego mobbingowania podwładnych, a także do alkoholizmu. Stanowczo odcina się jednak od zarzutu molestowania koleżanek w pracy.  Po przytoczeniu tekstu Rafała Kasprowa i Macieja Gorzelińskiego o wygranej sprawie z Latkowskim – Durczok komentuje: „To ten człowiek stawia się dzisiaj w roli obrońcy rzekomo molestowanych kobiet.”. Przypominam, że było to kilka lat temu. Teraz Latkowski znowu przypina łatki kolejnym celebrytom, choć nie przedstawia konkretnych dowodów (chodzi o bywalców „Zatoki Sztuki” w Sopocie).



Rowerem do Sobowidza


W ramach poznawania bliższych i dalszych zakątków województwa pomorskiego wybrałem się dzisiaj na rowerową wycieczkę do Sobowidza. Pojechałem tam przez Pruszcz Gdański, Łęgowo, Różyny i Skowarcz. Przed Pszczółkami skręciłem w prawo na Cysterski Szlak Rowerowy. Pięknie usytuowaną wśród pól i zagajników ścieżką, którą zbudowano  na trasie dawnej linii kolejowej, podążyłem w kierunku autostrady A1, pod którą w okolicy wsi Żelisławki znajduje się przejazd dla rowerów. Po przecięciu szosy łączącej Pszczółki i Trąbki  Wielkie zatoczyłem koło wokół Jeziora Sobowidzkiego i wjechałem do centrum tej kociewskiej wsi. Zatrzymałem się na chwilę przy kościele p.w. Przemienienia Pańskiego z XIX wieku. Duży zegar na jego wieży pokazywał  godzinę 12.15. Na liczniku miałem 36 km.

W drodze powrotnej zajechałem do Żelisławek. Obejrzałem lapidarium kamieni granicznych i nagrobnych oraz park z przełomu XIX i XX wieku. Ze Skowarcza nie pojechałem przez Różyny, jak poprzednio, lecz przez Ostrowite, Suchy Dąb, Grabowe Pole, Grabiny Zameczek (zajrzałem tu do ruin zamku początku XV wieku), Wróblewo, Lędowo, Wiślinę, Weselno, Dziewięć Włók, Krępiec i Olszynkę. Łączny dystans dzisiejszej wycieczki to 86,69 km. Pogoda dopisała. Nawet żuławski wiatr nie był tym razem szczególnie dokuczliwy.


Grabiny Zameczek

Grabiny Zameczek

Suchy Dąb


Żelisławki



Sobowidz





Łęgowo

Łęgowo

Jezioro Sobowidzkie


Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty