Pamięć o Kolbergerze

Kilka minut po godzinie trzynastej przy skwerze im. Krzysztofa Kolbergera odbyła się dzisiaj uroczystość odsłonięcia tablicy pamiątkowej poświęconej temu wybitnemu aktorowi. Radni dzielnicy Strzyża oraz miasta Gdańska walczyli z urzędnikami o możliwość takiego upamiętnienia wywodzącego się stąd artysty  przez 6 lat. Kiedy wreszcie udało się pokonać biurokratyczne przeszkody, na niewielkim skwerku ustawiono spory głaz, do którego przymocowana została wspomniana tablica.
Krzysztof Kolberger zmarł przed ośmioma laty (był starszy ode mnie o 8 lat, więc teraz jestem w jego wieku). Urodził się i wychował w domu przy ul. Karłowicza 10. Uczęszczał do IX LO (od 2015 roku noszącego jego imię) mieszczącego się obecnie przy pobliskiej ulicy płk Wilka-Krzyżanowskiego. Stąd też obecność na dzisiejszej uroczystości pocztu sztandarowego i delegacji młodzieży z tej szkoły z dyrektorką Małgorzatą Solowską na czele. 
Pierwszy termin odsłonięcia tablicy wyznaczony był na 16 stycznia. Musiał być jednak przesunięty ze względu na żałobę po tragicznej śmierci prezydenta Adamowicza. A swoją drogą sądziłem, że mieszkańcy Strzyży przybędą na tę skromną uroczystość nieco liczniej. Niestety, poza radnymi i działaczami zarządu dzielnicy trudno było dostrzec więcej zainteresowanych.



Po lewej Małgorzata Solowska


Emilia Lodzińska


W tym domu wychował się K. Kolberger



Haki poszły w ruch


Sensacyjne wiadomości wyskakiwały w minionym tygodniu niczym króliki z rękawa magika. W poniedziałek zrobiło się głośno o zatrzymaniu przez CBA najbardziej znanego w ostatnich latach posiadacza Złotego Medalu „Za zasługi dla obronności kraju”. Przed aresztowaniem chciał go uchronić nie tylko były szef (jego i MON), ale też sam ojciec dyrektor z Torunia.  Sąd nie uwzględnił jednak jego poręczenia osobistego  i na trzy miesiące wsadził  „Pisiewicza’  za kratki.
Następnego dnia było jeszcze ciekawiej. Z jednej strony  doszły wieści o  zatrzymaniu byłego długoletniego prezesa Lotosu, któremu zarzuca się niegospodarność. Z drugiej zaś bombę odpaliła  (według obozu rządzącego był to tylko kapiszon) Gazeta Wyborcza, publikując tzw. taśmy Kaczyńskiego. Zna je już cała Polska, więc nie ma sensu ponownie pisać o ich zawartości. Jedno jest pewne: szeregowy poseł i prezes partii rządzącej nie ma szczęścia do rodziny. Wszystko bowiem wskazuje na to, że nagrał go zięć kuzyna. Tak to jest z rodzinnymi interesami… Tak czy owak, ta sprawa bardzo zabolała nie tylko prezesa, ale i jego otoczenie. Świadczy o tym fakt, że sam premier zaangażował się w publiczną obronę swojego protektora. Chyba jednak niewielu przekonał…
W czwartek uważni obserwatorzy posiedzeń komisji do spraw reprywatyzacji mogli wysłuchać ciekawych zeznań jednego z kluczowych świadków. Otóż zeznał on pod przysięgą, że słyszał o pijaństwach z udziałem koordynatora służb specjalnych, który ponoć całował bokserkę (sukę, nie kobietę – dla niezorientowanych) wabiącą się Tequila. Niejako dla równowagi gruchnęła wieść o jurnym Stefanie, który miał ponoć w ramach  łapówek korzystać z usług prostytutek. Nie mniej niż 31 razy – jak wynika z przecieków. Angażował się zaś w te niewątpliwie przyjemne czynności tak mocno, że aż zarwał łóżko (znany seksuolog powiedział, że to nic nadzwyczajnego, a on sam widział już wiele zarwanych łóżek). Sprawa o tyle ciekawa, że wychodzi na jaw dopiero po kilku latach. Czemu akurat teraz?
Żeby nie było tak minorowo, to wspomnę też o pozytywnych – w moim mniemaniu – wydarzeniach tygodnia. Pierwsze to zawiązanie Koalicji Europejskiej. Przyczynili się do niej premierzy i ministrowie spraw zagranicznych, którym przecież kiedyś nie zawsze było po drodze. Spodobała mi się także spontaniczna akcja mająca na celu dofinansowanie Europejskiego Centrum Solidarności.  Skoro minister kultury uzależniał przyznanie dotacji od spełnienia jego warunków, to nie było innego wyjścia niż zainicjować społeczną zbiórkę. Niech zobaczy, czego tak naprawdę pragnie większa część społeczeństwa.

Ikarus znowu na trasie


Dziesięć lat temu Gdańsk pożegnał się z Ikarusami. Dzisiaj z okazji tej rocznicy odbył się sentymentalny przejazd dwoma autobusami tej marki na trasie Gdańsk Wrzeszcz – Gdańsk Główny (linia nr 142). Obydwa zabytkowe już pojazdy były wypełnione po brzegi. Po drodze zatrzymywały się na przystankach we Wrzeszczu, Brętowie, na Morenie i Siedlcach.
Egzemplarz Ikarusa 280, którym miałem okazję odbyć tę symboliczną przejażdżkę, po wycofaniu z regularnej komunikacji miejskiej, nie stał bezczynnie. Odbywał bowiem liczne podróże  zagraniczne. Jedną z nich była wyprawa na Nordkapp w 2013 roku. Prawie trzydziestoletni egzemplarz autobusu węgierskiej produkcji wziął wtedy udział w rajdzie „Złombol”. Jego właścicielem jest Łukasz Staniszewski, który również podczas dzisiejszego przejazdu siedział za kierownicą.







Bartłomiej M. w opałach

Minister A. Macierewicz odznacza Bartłomieja M.
W politycznym światku tematem dnia jest zatrzymanie słynnego niedawno Bartłomieja M. (niestety, teraz tylko pod inicjałem) przez CBA. Wraz z dawnym pupilkiem i prawą ręką Antoniego Macierewicza zatrzymano parę innych osób. Mają im być postawione  zarzuty niegospodarności, wyrządzenia szkody majątkowej w Polskiej Grupie Zbrojeniowej i powoływania się na wpływy. 
Ot, zrządzenie losu. A jeszcze niedawno M. salutowali wyżsi oficerowie Wojska Polskiego, zaś sam szef MON wpinał mu w klapę odznaczenie,  które w normalnych warunkach przysługiwało za czyny bojowe (pisałem o tym tutaj). Wynika z tego, że również jego protektor znalazł się w niełasce u prezesa PiS...

Z Beatą Pawlikowską wyprawy nie tylko samotnie


Czytam aktualnie grubaśną książkę Beaty Pawlikowskiej Samotne wyprawy.  Pozycja ta liczy 540 stron, ale tekstu jest o wiele mniej. Dużo miejsca zajmują zdjęcia oraz rysunki autorki. Poza tym formatowanie jest przeprowadzone w ten sposób, że na poszczególnych stronach jest wiele światła. Książka jest oprawiona w sztywną okładkę i robi solidne wrażenie. Co do zawartości, to rzuca się w oczy przede wszystkim autopromocja podróżniczki. Jeżeli jednak przebrnie się przez filozoficzne rozważania i duchowe rozterki autorki, to z reszty można wyłuskać wiele przydatnych dla podróżników rad i wskazówek. Nie ulega bowiem wątpliwości, że Pawlikowska jest jedną z najbardziej doświadczonych polskich podróżniczek.  Jej atutem jest też fakt, że sama finansuje swoje podróże, czego nie można powiedzieć na przykład o Martynie Wojciechowskiej. Ta ostatnio podróżuje bowiem zazwyczaj w towarzystwie ekipy telewizyjnej i za pieniądze sponsorów.

Beata Pawlikowska promuje podróże niskobudżetowe. Nie sypia w luksusowych hotelach i nie korzysta z drogich środków transportu. Chce jak najbardziej wtopić się w miejscowe społeczności i poznać ich życie od wewnątrz. Jak pisze we wspomnianej książce – na miesięczną wyprawę zabiera tylko tysiąc dolarów i często jeszcze coś z tej sumy zostaje jej po powrocie. Osobiście bardzo mi się podoba ten styl podróżowania. W tym przypadku wzorem jest dla mnie Wojciech Dąbrowski, który może nie jest tak medialnie znaną postacią jak Beata Pawlikowska, ale na pewno ma większy dorobek podróżniczy. Choćby z racji tego, że podróżuje od tylu lat, ile Pawlikowska ma ich przeżytych. Tu nie mogę się oprzeć chęci pochwalenia, że odbyłem z nim już dwie podróże, a trzecia – być może najistotniejsza –  wkrótce przed nami…

A propos wypraw ze znanymi podróżnikami, to z Beatą Pawlikowską też można gdzieś się wybrać. Aktualnie zbiera ona chętnych do wyjazdu do Boliwii, Peru i Chile. Niestety, w tym wypadku nie jest to podróż niskobudżetowa. Za 19 dni w towarzystwie pani Beaty trzeba bowiem zapłacić ponad siedemnaście tysięcy złotych plus dodatkowe cztery tysiaki na bilety lotnicze. Ale jeżeli ktoś ma parę złotych na zbyciu i chęć zwiedzenia miejsc, w które sam nigdy by się nie wybrał, to dlaczego nie…

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty