Kartka z dziennika - rower, Wilno, KOD i piwo bez paragonu


Przed południem przejechałem się rowerem do Pruszcza Gdańskiego i Straszyna. Wyszło 45 kilometrów. Z pewnym zdziwieniem zobaczyłem pod Pruszczem Gdańskim pole kwitnącego rzepaku. Do tej pory myślałem, że ta roślina kwitnie tylko w maju (ozimy) i w lipcu (jary).

Po południu spacer przez Targ Węglowy i ulicę Długą. Na tym pierwszym odbywa się doroczny Jarmark Wileński. Impreza ta organizowana jest w ramach Festiwalu Wilno już po raz 15. Na stoiskach handlowych nabyć można m.in. grubą słoninę wędzoną,  sękacze, wędliny, miody, chałwę, czarny chleb, wyroby z bursztynu, wełniane pledy i futrzane czapki. Można też spróbować kiszonej kapusty, serów i innych produktów. O dziwo, w tym roku nie zauważyłem litewskiego piwa. Był natomiast kwas chlebowy po 5 zł za plastikowy kubek.

Na Długiej "stojący Grzegorz" (brodaty mim w niebieskim wdzianku) zbiera się na przerwę. Odstawia pod bramę podest, na którym zwykle tkwi godzinami bez ruchu, wykonując jakiekolwiek gesty jedynie w przypadku wrzucenia przez przechodniów jakiegoś datku do kubka, po czym idzie odpocząć. Niedaleko zaś siedzi gość w płaszczu, koszuli z krawatem i w kapeluszu. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że ów kapelusz spoczywa nie na głowie, lecz wisi tuż na kołnierzykiem koszuli. Dlatego też napis na tekturowej tabliczce brzmi: "Zbieram na nową głowę". Grunt to pomysłowość!

Przy fontannie Neptuna stoisko KOD. Kilka pań śpiewa stare szlagiery, żeby przyciągnąć uwagę publiczności. Inni działacze rozprowadzają białe koszulki, na których od ręki nanoszą przy pomocy szablonu napis "Konstytucja". Na stoisku ulotki i informacje o łamaniu konstytucji przez prezydenta RP. Jest też jakaś lista do podpisania, ale nie interesowałem się tym bliżej. Zainteresowanie przechodniów średnie.
Zazwyczaj po spacerze wpadam na piwo do baru Kapsel. Niepozorna budka zlokalizowana jest na skraju Targu Węglowego, nieopodal budynku LOT. Obok niej ustawiono jednak 6 parasoli z logo "Specjala" i kilkanaście stolików, przy których jednorazowo może zmieścić się nawet sto osób. Ruch jest spory. Półlitrowy kubek zimnego "Specjala" kosztuje 6 zł. Pewnie mam pecha, ale jeszcze nigdy nie otrzymałem paragonu za kupiony napój chmielowy. A zaglądam tam już od co najmniej  15 lat...
Rzepak we wrześniu

Chałwa wileńska

Chleb litewski

Sękacz

Bursztyn


Wędzona słonina z Wilna


miody wileńskie


KOD

KOD

Przykłady łamania konstytucji wg KOD

Bar Kapsel

Zdrowe garnki i chore ceny Philipiaka

Przed pokazem Philipiaka

Od dość dawna nie byłem na żadnym pokazie. Skorzystałem zatem z zaproszenia od firmy Philipiak Milano. Zanim opowiem o przebiegu prezentacji, wspomnę o samym procesie werbowania na spotkanie. Trzy tygodnie wcześniej odebrałem telefon z nieznanego numeru. Rozmówca zachęcał mnie do wzięcia udziału w pokazie, kusząc atrakcyjnymi prezentami za sam fakt obecności. Dałem się namówić, choć z doświadczenia wiedziałem, że nie dowiem się niczego nowego. Ciekaw jednak byłem, czy nadal stosowane są te samy metody wciskania towaru, z którymi miałem do czynienia na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy to sam parałem się tym zajęciem. Po paru dniach nadeszło kolorowe zaproszenie. Dla czterech osób! Trzy dni przed pokazem zadzwoniła konsultantka, aby upewnić się, że na pewno przyjdę. Usilnie przy tym namawiała, abym wykorzystał pozostałe trzy miejsca, namawiając do przyjścia na spotkanie znajomych.
Przyjrzałem się dokładnie kuponom dołączonym do zaproszenia. Napisane było tam, że zgody na przetwarzanie danych osobowych oraz na używanie  numeru telefonu do celów marketingu bezpośredniego są dobrowolne. Jednakże linijkę niżej zaznaczono, że warunkiem otrzymania prezentu w trakcie pokazu jest wyrażenie zgody na powyższe.
Prowadzący był doskonale przygotowany. Twierdził, że pracuje dla Philipiaka już od osiemnastu lat. Na sali  obecnych było 45 osób, głównie w podeszłym wieku. A co ciekawe, 13 z nich deklarowało, iż posiada już naczynia Philipiaka. Obejrzeliśmy najpierw materiały filmowe, w których pokazano Annę Lewandowską i Karola Okrasę. Oczywiście oboje byli zachwyceni produktami Philipiaka. Z innego filmiku mogliśmy dowiedzieć się o procesie technologicznym produkcji garnków. Dopiero potem rozpoczęła się właściwa prezentacja. Prowadzący dużo mówił najpierw o tym, jak bardzo ważny jest zdrowy tryb życia, a zwłaszcza właściwe odżywianie. Było więc trochę o szkodliwości smażenia na tłuszczu czy gotowania warzyw w wodzie, nadużywaniu soli i tp. Dla równowagi prezentowane były zalety soków z wyciskarki i walory potraw gotowanych na parze. Nie obeszło się też bez powoływania się na dietę dr Ewy Dąbrowskiej. Wszystko to brzmiało racjonalnie i trudno byłoby do czegoś się doczepić.
Po kilkudziesięciu minutach teoretycznego przygotowania nadszedł czas na zaprezentowanie produktów mających pomóc nam w zachowaniu dobrego zdrowia. Pierwsza informacja była dość szokująca - komplet garnków Philipiaka kosztuje 9870 zł. Kolejne też nie nastrajały optymistycznie: wyciskarka do soków - 3500 zł, patelnia diamentowa - dwa lub trzy tysiące zł (w zależności od wielkości), rondle po tysiąc złotych, gęsiarka - 4600 zł. Oczywiście - jak zapewniał prowadzący - wszystkie te wyroby wyprodukowane są ze stali chirurgicznej, więc ich cena musi być wysoka. Zresztą, co znaczy wysoka? Czy zdrowie ma cenę? A czy nie wydajemy więcej na papierosy i inne używki? A garnki objęte są gwarancją na ćwierć wieku! Poza tym można nabyć je na raty, których RRSO wynosi jedynie 7%.
Potem przyszła pora na rozdawanie wizytówek. Po ich rozdaniu prowadzący ogłosił losowanie. Jeżeli ktoś na wizytówce miał taki sam numer, jaki wyczytał prezenter, to miał okazję nabyć komplet garnków nie za 9870 zł, lecz za 6970 zł. Do tego zupełnie za darmo patelnię diamentową małą (cena 2000), wyciskarkę do soków (cena 3500) plus gęsiarkę (cena 4600). Jak łatwo wyliczyć, potencjalny nabywca zyskiwał aż 13 000 zł.
Były też inne promocje, np. kupon uprawniający do zniżki w wysokości 40 procent, jeżeli ktoś zdecyduje się na zakup w podczas pokazu lub 10 procent, gdy podejmie decyzję o zakupie w ciągu siedmiu dni.
Oferowane prezenty za udział w prawie trzygodzinnym spotkaniu to żelazko, wkrętarka lub blender - wszystko kiepskiej jakości. W zaproszeniu była mowa jeszcze o plecakach, kijkach Nordic Walking i parasolach, ale ja nie widziałem tych gadżetów.
Trzeba jednak przyznać, że prowadzący nie był namolny. Owszem, stosował różne sztuczki marketingowe, ale nikogo do niczego nie zmuszał. Dziwię się więc trochę osobom narzekającym na różnych forach, że ktoś wcisnął im garnki - jak piszą - a oni potem nie mogą ich zwrócić. Z drugiej strony biorę poprawkę na podeszły wiek klientów i związane z nim dolegliwości: wolniejsze przetwarzanie informacji i podatność na sugestie. Niestety, to właśnie ta grupa wiekowa jest targetem dla wszystkich firm organizujących podobne pokazy.
Może zabrzmi  to brutalnie, ale po co człowiekowi u schyłku życia drogie garnki z 25-letnią gwarancją?

Prezenty od Philipiaka



Burzenie biurowca i okręt niemiecki


Oker

Piękny słoneczny dzień. Wykorzystuję go oczywiście na rowerową przejażdżkę. Tym razem jadę przez Wrzeszcz, Letnicę, Nowy Port, Brzeźno, Jelitkowo, Sopot i Oliwę. Dystans - 35 km. Po drodze obserwuję wyburzanie dawnego biurowca Hydrobudowy. Przez dziesiątki lat na jego parterze mieścił się bar Żuławski. Pamiętam go doskonale jeszcze z czasów mojej pracy w PSS "Społem", a było to w latach 1983-87. W miejscu biurowca powstanie kolejna część Galerii Bałtyckiej.  Ciekaw jestem swoją drogą, ile jeszcze galerii handlowych da się upchać w Gdańsku? Gdzieś chyba musi być punkt krytyczny.

Z kolei przy nabrzeżu w Nowym Porcie zobaczyłem zacumowany  niemiecki okręt rekonesansowy Oker A253. Jednostka ta ponad rok temu przepływała w pobliżu rosyjskiej fregaty Admirał Makarow. Rosjanie twierdzili wtedy, że to polski okręt zwiadowczy zanadto zbliżył się do kursu fregaty. Incydent ten był wówczas szeroko wałkowany w mediach. Teraz zaś mało kto zwraca uwagę na cumujący okręt pomocniczy niemieckiej floty.
Biurowiec Hydrobudowy

Oker A 253




Czy Kaczyński strajkował?


Tej tablicy nie będzie
Obiło mi się gdzieś o uszy takie powiedzenie: "Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu". Wydaje mi się, że idealnie pasuje ono do sytuacji wałkowanej dzisiaj od samego rana w mediach. Chodzi o tablicę upamiętniającą obecność braci Kaczyńskich w Stoczni Gdańskiej podczas strajków w 1988 roku. Otóż działacze Solidarności, z Karolem Guzikiewiczem na czele, postanowili podlizać się prezesowi rządzącej aktualnie partii. Zapomnieli jednak zapytać zainteresowanego o zgodę.

Przez parę godzin trwały dyskusje na temat tego, czy Kaczyńscy strajkowali czy tylko przebywali na terenie stoczni. Widać echa tych sporów dotarły do Jarosława Kaczyńskiego, gdyż nagle pojawił się tweet Karola Guzikiewicza o treści: Z powodu braku zgody Jarosława Kaczyńskiego tablica informacyjna nie zostanie odsłonięta 31.08.2018.

I komu to było potrzebne? Tu wrócę do zacytowanego na początku obiegowego powiedzenia o nadgorliwości. Nadgorliwcy i wazeliniarze kręcą się koło każdej władzy. Tak było za czasów Jaruzelskiego, Wałęsy, Kwaśniewskiego i tak dalej. Być może niektórym takie włazidupstwo pasuje. Na szczęście Jarosław Kaczyński zareagował szybko i zdecydowanie. I za to dałbym mu lajka, gdybym miał go wśród znajomych na jakimś portalu społecznościowym.

Chwin o gdańskiej tożsamości

  Znalazłem wreszcie czas, żeby przeczytać „Mój Gdańsk” Stefana Chwin a. Znakomity gdański pisarz, jeden z najwybitniejszych żyjących pols...

Posty