|
Montserrat |
|
La Moreneta |
|
Montserrat |
|
Lloret de Mar |
|
Montserrat |
|
Widok na port w Barcelonie |
|
Sagrada Familia - widok z Mountjuic |
|
Sagrada Familia |
Piąty dzień wycieczki pod hasłem "Skarby
Dzikiego Wybrzeża" zasadniczo przeznaczony był na plażowanie. Ja jednak
nie lubię spędzać czasu bezczynnie, więc wykupiłem fakultatywną wycieczkę do
Montserrat. Koszt 39 Euro. Tym razem kierowcą był Claudio a przewodniczką
Halina (od 25 lat w Hiszpanii). Ta ostatnia najpierw przypomniała nam o
całkowitym zakazie jedzenia w autokarze, a potem długo opowiadała o realiach
życia w Hiszpanii. Kryzys jest tu znacznie bardziej odczuwany niż u nas, ale to
już temat na inna okazję.
Do masywu Montserrat dojechaliśmy parę minut
po jedenastej. Jak podaje Wikipedia - jest to najwyżej położony punkt na równinie katalońskiej. Klasztor
benedyktynów mieści się na wysokości ponad 700 metrów n.p.m., a najwyższy szczyt przekracza 1200 metrów
n.p.m. Przyjeżdża tu mnóstwo wycieczek i pielgrzymek. Montserrat jest bowiem
drugim po Santiago de Compostela
sanktuarium hiszpańskim, a zarazem najważniejszym dla Katalonii. Do drewnianej figurki Matki Boskiej zwanej
Czarnulką (La Moreneta) umieszczonej nad ołtarzem ustawiają się ogromne
kolejki. Wierni chcą bowiem dotknąć jabłka, które trzyma w ręce postać Matki
Boskiej i pokłonić się jej wizerunkowi. W godzinach szczytu dotarcie do celu
zajmuje około dwóch godzin. W samym kościele o godzinie trzynastej występuje
pięćdziesięcioosobowy chór chłopięcy,
jednak już na godzinę przed występem wszystkie ławki są zajęte. Mnie udało się
dotrzeć pod sam ołtarz, ale słuchałem na stojąco.
|
Widok na port w Barcelonie |
Na szczyt Montserrat można wjechać kolejką
zębatą albo spróbować wejść na nogach. To ostatnie wymaga jednak niezłej
kondycji i sporo czasu. Dlatego wielu zwiedzających ogranicza się do podejścia
pod krzyż św. Michała, pod którym znajduje się punkt widokowy. Widać stąd
praktycznie całą Katalonię oraz zasnute chmurami wierzchołki Pirenejów.
|
Na La Rambla |
Po pięciu godzinach zwiedzania wyruszyliśmy w
drogę powrotną. Tym razem zjeżdżaliśmy inną drogą, dzięki czemu mogliśmy
oglądać skalne formacje Montserrat z drugiej strony.
|
Katedra św. Eulalii |
Kolejny dzień z założenia również był wolny,
ale większość naszej 35-osobowej grupy zdecydowała się wykupić wycieczkę do
Barcelony. Koszt 39 Euro. Wyjazd zaplanowany został na godzinę dwunastą, więc
skorzystałem z okazji aby po śniadaniu pospacerować po plaży w Lloret de Mar.
Dzień był upalny, więc okolona palmami promenada szybko zapełniała się
turystami, głównie rosyjskojęzycznymi. Do dyspozycji plażowiczów były leżaki i
bezpłatne toalety.
Po Barcelonie oprowadzała nas Katarzyna
Włodarczyk (od 13 lat w Hiszpanii). Najpierw zajechaliśmy w okolice
sztandarowego obiektu Barcelony, którego nie omija chyba żadna wycieczka.
Chodzi oczywiście o kościół Sagrada Familia, który budowany jest już od ponad
130 lat. Podobno jego budowa ma zostać zakończona w 2026 roku. Gdyby to się udało, to byłaby to
zarazem forma uczczenia setnej rocznicy śmierci głównego projektanta świątyni,
czyli Antonio Gaudiego. Do środka nie wchodziliśmy, gdyż mieliśmy na ten punkt
programu zaledwie 40 minut. Łącznie z toaletą. A propos, w pobliskim Starbucks można
skorzystać z WC wbijając kod 1414...
Spod Sagrady Familii pojechaliśmy w kierunku
Montjuic (Żydowskie Wzgórze), mijając po drodze dwa domy zaprojektowane przez
Gaudiego i Plac Hiszpański. Tu obejrzeliśmy tzw. hiszpańską wioskę, czyli
kompleks budynków reprezentujących różne style hiszpańskiej architektury.
Niemal w każdym z tych obiektów znajduje się jakiś sklep z pamiątkami lub punkt
gastronomiczny z przekąskami. Ogólnie jest tu drogo. Z pobliskiego punktu
widokowego rozpościera się wspaniały widok na całą Barcelonę, port i sporu
fragment wybrzeża Morza Śródziemnego. Weszliśmy też na Stadion Olimpijski z
1929 roku, na którym w 1992 roku
rozgrywano kilka dyscyplin olimpijskich.
|
Tańczące fontanny |
Następnie przyjechaliśmy w okolice pomnika
Krzysztofa Kolumba. Stąd ruszyliśmy na długi spacer przez La Ramblę. Ta
wysadzana platanami aleja składa się z dwóch jezdni i promenady pełnej barów i
restauracji. Pełno tutaj mimów, turystów, no i złodziei. Przewodniczka
ostrzegała nas przed tymi ostatnimi. Mimo to jedna z uczestniczek naszej
wycieczki nie upilnowała swojej torebki. W efekcie straciła wszystkie
dokumenty. Na szczęście drogę powrotną do kraju mieliśmy odbyć linią
czarterową, więc wystarczyło zaświadczenie z policji. W przypadku podróży
regularnymi liniami lotniczymi trzeba byłoby pofatygować się do konsulatu, aby
uzyskać jakiś zastępczy dokument.
|
Estartit |
Z La
Rambla skręciliśmy w prawo i po przejściu kilkuset metrów znaleźliśmy się na
Placu św. Jakuba, gdzie obejrzeliśmy ratusz z zewnątrz i patio z pięknymi
orchideami. Nieco dalej, w dzielnicy gotyckiej, podziwialiśmy katedrę św. Eulalii,
której charakterystycznym elementem jest ogród w krużganku. Pływa tam 13 gęsi
jako symbol lat życia patronki katedry.
|
Estartit |
Wieczorem pojechaliśmy na Plac Hiszpański,
gdzie przed gmachem Muzeum Sztuki obejrzeliśmy słynne Tańczące Fontanny. Pokaz
trwał pół godziny. Ciekawostką jest fakt, że fontanna składa się z 3500 dysz i
5000 kolorowych lamp, a w jej basenie mieści się 3 miliony litrów wody.
|
Wyspy Medas |
Przedostatni dzień pobytu w Katalonii zaczął
się od wykwaterowania z hotelu Hawai i wyjazdu do Empuries. Tu zwiedziliśmy
ruiny z czasów kolonizacji greckiej i rzymskiej, a następnie pojechaliśmy do
Estartit. Wsiedliśmy na niewielki statek i odbyliśmy godzinny rejs wokół Wysp
Medas. Z górnego pokładu podziwialiśmy skaliste wybrzeża i klify, zaś przez
przeszklone dno oglądaliśmy wodorosty, ryby inne morskie żyjątka. Pogoda była
wietrzna, więc statkiem nieźle bujało, co dla niektórych z nas przysporzyło
mocnych wrażeń.
|
Monells |
Po zejściu ze statku był czas wolny na
zwiedzanie miasteczka, zakupy i
jedzenie. Dotychczas nasza grupa była dość zdyscyplinowana i nie zdarzały się
spóźnienia większe niż pięciominutowe. Tym razem było inaczej. Na jedną z
rodzin czekaliśmy przez pół godziny. Trudno się więc dziwić, że komuś puściły
nerwy i głośno wyraził swoje niezadowolenie. Może na tym by się skończyło,
gdyby spóźnialscy wyrazili skruchę. Oni jednak wdali się w pyskówkę, co
doprowadziło do ogólnego harmideru i wzajemnych ataków. To drobny incydent, ale
zupełnie niepotrzebny. Chyba nie po to jedzie się na urlop, aby się stresować...
|
Peratallada |
Po południu zwiedziliśmy miejscowość Monells.
Niemal wszystkie domy zbudowane są tu z kamienia. Również kościół jest
kamienny. Poruszając się po tzw. Katalońskiej Toskanii zajechaliśmy jeszcze do
Peratallady oraz Calella de Parafrugell. Przez to ostatnie miasto jechaliśmy na
punkt widokowy Cap de Sant Sebastia. Przejazd przez wąskie uliczki wymagał
niezłej ekwilibrystyki. Kierowca, którego już wcześniej miałem okazję
pochwalić, również tutaj wykazał się maestrią w swoim fachu.
|
Calella de Parafrugell |
Wieczorem opuściliśmy Costa Brava i
zajechaliśmy do Sabadell. Tu spędziliśmy ostatnią noc w Katalonii w tym samym
hotelu, w którym byliśmy pierwszego dnia. Wylot z Barcelony do Warszawy
zaplanowany był na 19.45. Mieliśmy więc prawie cały dzień do dyspozycji. Pogoda
sprzyjała spacerom, z czego skwapliwie skorzystaliśmy.
Samolot długo kołował po lotnisku i
wystartował o 20.05. W Warszawie wylądowaliśmy około godziny 23. Do czwartej
przekoczowaliśmy na lotnisku, a potem - podobnie jak poprzednio - nocnymi autobusami
pojechaliśmy do Młocin. W niedzielę o 10.25 byliśmy już w Gdańsku.