Moroszka czyli szwedzkie zapiski 2013



Moroszka - główny cel wyjazdu

Układ był prosty, przynajmniej teoretycznie. Danka i Sławek, których po raz pierwszy zawiozłem do Szwecji w 2003 roku, mieli spać w samochodzie, gdyż od lat przywykli do tego sposobu „zakwaterowania”, a ja miałem mieszkać w namiocie. W zasadzie nie powinno więc być żadnych napięć i sytuacji konfliktowych. Jak było w rzeczywistości, niech świadczą poniższe zapiski, które prowadziłem na bieżąco z myślą o tym, aby uniknąć potem pokusy subiektywnego oceniania i analizowania zdarzeń z innej perspektywy czasowej. Dodam jeszcze tylko, że oprócz kosztów biletu na prom i paliwa składaliśmy się także po 250 zł na tzw. przygotowanie samochodu do wyjazdu.

13 lipca 2013

Wczoraj załadowaliśmy klamoty do Sławkowego forda escorta. Było z tym sporo zachodu, bo wraz ze swoją partnerką zabierał on sporo sprzętu i żywności, w tym trzy koła zapasowe (dwa na dachu). Ja wziąłem jedną walizkę, plecak, namiot, śpiwór, karimatę, kalosze, wiadra i zbieraczkę do jagód. To chyba niezbyt wiele, jak na czterdziestoczterodniową wycieczkę rekreacyjno-zarobkową…

Prom „Stena Vision” wypłynął z Gdyni punktualnie o dziewiątej. Na pokładzie sporo osób jadących do pracy w Szwecji. Niedaleko nas siedzi grupa spawaczy i monterów. Piją ostro i nieźle hałasują.

O 19.30 dopływamy do Karlskrony. Zjeżdżamy z promu i jedziemy w stronę autostrady E 22, którą mieliśmy podążać w stronę Sztokholmu. Jednakże na rondzie Sławkowi coś się pomyliło i wjechał na drogę nr 28 w kierunku Vaxjo. Zauważamy to, ale nie wyprowadzamy go z błędu. Tak się bowiem złożyło, że my z Danką chcieliśmy jechać właśnie tą drogą, czyli przez środek Szwecji, żeby zobaczyć nowe miejsca. Proponowałem to zresztą już przed dwoma miesiącami. Sławek natomiast uparł się aby jechać tradycyjną trasą wzdłuż wybrzeża Bałtyku. Los więc rozstrzygnął te kwestię po  naszej myśli.

Pierwsze śniadanie w plenerze
Postój na nocleg planowałem na kąpielisku w Hok, gdzie przed rokiem zatrzymaliśmy się z Piotrem i Łukaszem w drodze powrotnej z Norwegii. Niestety, przegapiłem zjazd i w efekcie o 23.15, gdy zapadał już zmrok, stanęliśmy na poboczu leśnej drogi, około 30 km przed Jonkoping.  Przejechaliśmy 216 km.

14.07.2013

Rano stwierdziłem, że w namiocie jest pełno mrówek. Wczoraj nie zauważyłem bowiem po ciemku, że rozkładam namiot w okolicy mrowiska. Do wyjazdu zbieramy się ponad godzinę. Sławek jest mało zorganizowany, w dodatku ciągle marudzi i sika tuż przy aucie, jakby nie mógł odejść choć kilka kroków dalej. Jego poranny kaszel palacza niesie się dalekim echem, płosząc zapewne wszystkie ptaki i zwierzęta w okolicy.

"Zwiedzanie" Jonkoping
O wpół do dziesiątej  dojeżdżamy do Jonkoping.  Miasto to leży na południowym skraju jeziora Wetter. Zwiedzanie zaczynam od kościoła św. Krystyny (Kristina kyrka). Potem, mijając dworzec kolejowy, idę na brzeg jeziora. Jest niedziela, więc miasto o tej porze jest pustawe. Oglądam jeszcze z zewnątrz gmach ratusza, spaceruję po otaczającym go parku, po czym zachodzę na chwilę do Zofiakyrkan (kościół św. Zofii). Półtorej godziny później jedziemy dalej. Kolejny postój robimy w Sjotorp, małej miejscowości nad Kanałem Gota, na skraju największego w Szwecji jeziora Vanern. Oglądamy tu sporą marinę oraz jachty przepływające przez śluzy. W okolicy widać mnóstwo turystów, w tym zagranicznych. Odpoczywamy do piętnastej, po czym jedziemy dalej na północ drogą nr 26.

O 19.20 docieramy do Mora. Jest to niewielkie miasteczko (ok. 11 tysięcy mieszkańców) w środkowej Szwecji, oddalone o około 700 km o Karlskrony. Charakterystyczne punkty to stara lokomotywa i rzeźba z koniem w parku nad wodą. Jest też tutaj deptak, fontanna i – jak w każdym szwedzkim  mieście – kyrka.

Na nocleg zatrzymujemy się ok. 100 km przed Sveg. Samochód jest tak przeciążony, że na leśnej drodze szoruje podwoziem o żwir.  W dodatku miejsce, w którym biwakujemy aż roi się od meszek, które bezczelnie włażą do uszu, oczu, nosa i ust. Chroniąc się przed nimi zakładam na twarz moskitierę.

15.07.2013

Zmiażdżony stelaż
Sławek próbował zamknąć bagażnik, uderzając przy tym silnie zamkiem w mój namiot, który akurat był na wierzchu sterty bagaży. W efekcie zmiażdżył fragment stelaża. Na szczęście ja miałem złączkę a on mocny klej. Mam nadzieję, że naprawa okaże się skuteczna. Wszak przede mną jeszcze ponad 40 nocy w namiocie.

W południe dojeżdżamy do Svegu, małej miejscowości nad rzeką Ljusnan. Szukamy tu  skupu runa leśnego, ale nie natrafiamy na żaden jego ślad. Widzimy za to rzeźbę przedstawiającą olbrzymiego niedźwiedzia. Znajdujemy także sklep Systembolaget, w którym zaopatruję się w piwo Bjorne Bryg (w zwykłych sklepach sieci Ica czy Konsum można nabyć jedynie piwa o niskiej zawartości alkoholu).

O siedemnastej docieramy do Ostersund. Przed rokiem to miasto bardzo mi się podobało. Wtedy była jednak piękna słoneczna pogoda. Dzisiaj zaś jest pochmurno i wietrznie. Przechodzimy więc szybko przez centrum, rzucamy okiem na ratusz i jezioro, po czym wracamy do auta.

Trzeci nocleg wypada nam przed Stromsund, przy drodze nr 45.

16.07.2013

W nocy wiało dość mocno i było bardzo zimno jak na tę porę roku. Przydał mi się koc, który zabrałem ze sobą, pamiętając o ubiegłorocznych doświadczeniach, kiedy to sam śpiwór nie wystarczał.

Sławek ma bardzo ciekawe słownictwo. Oto kilka przykładów z tłumaczeniem:

Dobawić – uzupełnić, np. paliwo,

Wczoraj – w ubiegłym roku,

Na kładce w Skarvsjoby
Dyndulec – małe wiaderko do zbierania moroszki, mocowane u pasa,

Obstrachać – umyć się,

Odkorblować – opuścić szybę w samochodzie,

Ukaczany – zmęczony,

Dziobanie lub szperlanie – zbieranie niewielkich ilości, pojedynczych malin czy jagód.

Przez Stromsund, Doroteę i Vilhelminę (w każdym z tych miasteczek zatrzymujemy się na krócej lub dłużej) dojeżdżamy do Skarvsjoby. Miejsce to wspominam z sentymentem, gdyż dziesięć lat temu tu właśnie uczyłem się zbierać moroszkę (potocznie – jurton). Niestety, w tym roku nie zapowiada się tutaj dobry urodzaj. Widzimy to wyraźnie po przejściu długą (1920 kroków) drewnianą kładką nad bagnami.  Jedziemy zatem dalej.

Na żwirowisku
W Storuman uzupełniamy paliwo (ON po 14,65 SEK/litr) i ruszamy w stronę Sorsele. Nie dojeżdżamy jednak do tego miasta, lecz skręcamy w drogę szutrową, biegnącą wzdłuż rzeki Juktan. Zatrzymujemy się na starym żwirowisku. Tutaj rozbijam namiot i idziemy na rekonesans. Znajdujemy dojrzałą moroszkę, ale jest jej niezbyt dużo. Na kolację jem kuskus, którego zabrałem z Polski prawie 5 kg. Potrawa ta doskonale sprawdza się w polowych warunkach, gdyż wystarczy zalać ją wrzątkiem, a już po paru minutach podwaja swoją objętość.

17.07.2013

Na wyrobisku mieliśmy zostać przez dwa dni. Tymczasem wczoraj wieczorem Sławek oznajmił mi, że rano mam się pakować (na każdy nocleg musiałem wyjmować z samochodu wszystkie rzeczy, a przy wyjeździe z danego miejsca ponownie je pakować).

- Jedziemy na objazd terenu, na jeden do dwóch dni – oznajmił.

Mnie o zdanie nikt nie pytał. Powiedziałem więc, żeby jechali sami, a ja tu na miejscu będę zbierał hjortron. Na tym stanęło.

Dzisiaj rano usłyszałem nowy komunikat:

- Jedziemy na 3-4 dni.

Znowu więc zostałem postawiony przed faktem dokonanym (Sławek naradzał się wyłącznie z Danką). Dałem wyraz swojemu oburzeniu, ale oczywiście niczego to nie zmieniło. Oni wsiedli do samochodu i odjechali a ja poszedłem z wiadrem zbierać moroszkę. Widać, że w tym roku szybciej dojrzała (w ubiegłym zbieraliśmy dopiero 27 lipca, a i to była niedojrzała). Jest jej jednak niewiele, w każdym razie na otwartych bagiennych polanach. W dodatku byli tu już jacyś zbieracze, o czym świadczą ślady butów, a przede wszystkim papierki po cukierkach „orzeźwiające miętowe” – co jednoznacznie wskazuje na rodaków.

Pogoda idealna, nawet trochę zbyt ciepło. Przez 6 godzin zebrałem prawie pełne wiadro moroszki. Po powrocie zrobiłem małą przepierkę w rzece. Dzisiejszy urobek wraz z wiadrem włożyłem do worka foliowego i wstawiłem do płynącego obok strumienia.

Pogodziłem się już z myślą, że będę samotnie koczował w tym miejscu przez kilka dni. Tymczasem po południu pojawił się ford Sławka. On sam zaś poinformował mnie o kolejnej zmianie planów. Zaproponował mi też nocleg w innym miejscu. Zgodziłem się, gdyż tutaj i tak nie miałbym już co zbierać w kolejnych dniach (oni też dzisiaj zebrali niewiele). Pojechaliśmy więc kilka kilometrów dalej i zatrzymaliśmy się nieopodal budki dla wędkarzy nad wspomnianym już Juktanem. Lokalizacja przy samej drodze, ale z drewnianą toaletą, zapasem drewna i dogodnym miejscem do rozbicia namiotu. Wieczorem pada deszcz.

18.07.2013

Rano Sławek spotkał znajomych z ubiegłych lat. Dowiedział się od nich, że w Asele płacą 50 SEK za kg moroszki, a w Storuman skup ma być otwarty jutro. Jeśli  to prawda, to nieciekawie się zapowiada. Wszak w ubiegłym roku za kilogram jurtonu otrzymywaliśmy na początku sto koron.

Sławek z Danką pojechali szukać moroszki w sobie znanym miejscu, a mnie wskazali ręką kierunek, gdzie miała być polana z tym owocem. Później się okazało, że znajdowała się ona nieco w innym miejscu. Tak czy owak, przez 3,5 godziny zebrałem niecałe pól wiadra. Czyżby zanosiło się na totalny nieurodzaj?

Sławek z Danką wrócili po osiemnastej. Zebrali nieco więcej ode mnie. Jutro mamy jechać razem. Jest zimno i deszczowo. Wieczorem rozpaliłem ognisko w domku wędkarzy. Ze zdziwieniem oraz z uczuciem szacunku dla organizacyjnego zmysłu Szwedów odkryłem, że tutaj, w środku lasu, również segreguje się  śmieci, o czym świadczą trzy pojemniki na różnego typu odpady. Tym bardziej jest mi wstyd za Sławka, który wyrzuca byle gdzie puszki po konserwach czy też chusteczki higieniczne. Na dobranoc przy świetle czołówki czytam tygodnik „Do Rzeczy”.

Po raz pierwszy od początku tego wyjazdu spędzam drugą noc z rzędu w tym samym miejscu. Oznacza to brak konieczności przenoszenia całego bagażu z samochodu i z powrotem, a także rozbijania i ponownego składania namiotu (Sławek z Danka śpią na fotelach samochodowych).

19.07.2013

Trzeci dzień zbierania. Do południa mnóstwo chodzenia i zaledwie ¼ wiadra. Dzisiaj chodziliśmy razem, w trójkę. Po południu pakowanie klamotów i wyjazd w inne miejsce drogą nr 363. Po drodze trafiamy na mała polankę, gdzie zbieramy przez ok. półtorej godziny.

Potwierdza się informacja o otwarciu skupu w Storuman i – niestety – cenie 50 koron za kilogram jurtonu.

Otrzymuję esemesa od Łukasza (patrz tutaj), który pisze, że chciałby przyjechać na zbiory. Odpisuję mu, że jest bryndza, ale czy to go zniechęci?

Tym razem zmuszony jestem rozbić namiot na kamienistym podłożu. Osobiście mi to nie przeszkadza, ale czy podłoga namiotu wytrzyma  nacisk ostrych krawędzi kamieni?

20.07.2013.

Od rana siąpi deszcz.

W mojej kuchence turystycznej Gosystem wysiadła automatyczna zapalarka. Po niespełna tygodniu użytkowania!

Po południu pogoda się poprawiła. Poszliśmy więc obejrzeć pobliską polanę. Niewiele jednak tam znaleźliśmy, zaledwie po pól wiadra na osobę przez 2,5 godziny zbierania. Moroszka jest dojrzała, lecz drobna i rzadko rosnąca.

21.07.2013

Pogoda niezła. Poranny spacer po bagnach (niecałe 3 godziny) przyniósł słabe efekty, ok. półtora kilograma (Sławek jeszcze mniej).

Wspólnie gotujemy wodę przy ognisku. Sławek marudzi, prezentując skrajnie pesymistyczne nastawienie co do perspektyw zarobku na tegorocznych zbiorach. Wygląda na to, że jest on mało odporny psychicznie, a i fizycznie nie prezentuje dobrej kondycji. No i  - co najgorsze – zrzędzi niczym stara baba.

Po południu kolejny bagienny spacer. Tym razem tylko półtorej godziny. Efekt mizerny.

22.07.2013

Po trzech nocach w tym samym miejscu ponownie pakujemy manele i jedziemy w stronę Storuman. Po drodze trochę zbieramy, ale nie bardzo jest co. W pewnym momencie oboma nogami wpadam w bagno po kolana. Muszę potem długo suszyć skarpetki i kalosze.

Spotykamy Jacka z córką (widzieliśmy ich już pierwszego dnia w Storuman) z Piotrkowa Trybunalskiego. Mają problem z przegubem. Wysłana z Polski część trafiła do Malmo zamiast do Storuman. Sławek pożycza im klucz, kaliber bodajże 34.

Na kempingu w Storuman (Polaków tu już nie widać, a jeszcze 10 lat temu stanowili większość) bierzemy prysznic. Przyjemność ta kosztuje 30 koron od osoby (przed rokiem było to 20 SEK). Troszkę kombinujemy i w sumie trzy osoby kąpią się za 60 SEK.

Na skupie okazuje się, że moroszka musi być całkowicie dojrzała. Podobno w ubiegłym roku, według słów Sławka, nie było to konieczne. Tym razem jednak prowadzący punkt skupu (Polak) jest stanowczy. Sławek i Danka muszą więc przebierać. W moim przypadku, na szczęście, trzeba było wybrać tylko trochę igliwia.

Dzisiejsza cena to 55 koron za kilogram. Sprzedaję 20,35 kg za 1136 SEK. Danka inkasuje 1518, a Sławek jedynie 808 koron.

Na dziesiąty nocleg rozbijamy się pod Vilhelminą, między drogą nr 45 a torami kolejowymi. Pełno tu kamieni, więc z trudem wbijam śledzie od namiotu. Przygoda trwa…

23.07.2013

Piękna, wręcz upalna pogoda. Rano po raz kolejny pakujemy manatki i jedziemy w stronę Vilhelminy. Pod drodze trochę zbieramy. W Vilhelminie szukamy punktów skupu. Sławek nie chce już bowiem sprzedawać w Storuman. O tej porze (południe) wszystko jest jednak zamknięte. Na kempingu otrzymujemy namiary na skup, którego jeszcze nie znaliśmy. Otwarty jest dopiero od dziewiętnastej. Zapisuję sobie więc tylko nr telefonu.

Ponownie jedziemy  w stronę Sorsele, czyli nad Juktan. Tym razem biwakujemy trochę wyżej, niedaleko farmy wiatrowej. Tutaj moroszki jest nieco więcej, choć nie jest jeszcze całkiem dojrzała.

Na razie humor mi dopisuje, w przeciwieństwie do Sławka, który ustawicznie narzeka. Praktycznie nic mu się nie podoba: niska cena, słaby urodzaj, ustrój w Polsce i td. i tp.

Tym razem rozbijam namiot na piasku. Z jednej strony mam widok na szutrową drogę, a z drugiej na drzewa, za którymi rozciąga się spora polana z dojrzewającą powoli moroszką. Niedaleko stąd znajduje się górski potok, którego szum wyraźnie słychać w namiocie.

24.07.2013

Kolejny piękny dzień. Zbieramy przez cztery godziny, potem leżakujemy przy kawie (leżaki przywieźliśmy spod domku wędkarzy, z mojej inicjatywy zresztą). Sławek kłóci się z Danką, wypominając jej niedokładne zakręcenie butelki z wodą, która zalała wnętrze bagażnika. Po południu zbieramy jeszcze przez półtorej godziny. Razem z porannym urobkiem mam prawie pełne wiadro. Na polanie jest jeszcze sporo niedojrzałej moroszki.

Wieczorem robię pranie w szemrzącym potoku, w którym w ciągu dnia myłem się i ochładzałem podczas upału.

Sławek zaproponował mi kupno półlitrowej butelki wódki, którą potem mielibyśmy razem wypić.  Nie dość, że miałbym mu zapłacić więcej niż owa wódka kosztowała w Polsce, to jeszcze miałbym mu ją postawić. Bezczelność do potęgi!

25.07.2013

Upał. Od trzech dni.

Rano zbieramy przez 4 godziny, po południu tylko półtorej. Efekt – mniej niż wiaderko. Danka zbiera więcej ode mnie.

O dziwo, Sławek postawił dziś wódkę bez wymagań finansowych.

Trzecia noc w tym samym miejscu.

26.07.2013

Dziesiąty dzień zbierania moroszki. Według  moich obliczeń dzisiaj powinny zwrócić mi się koszty podróży. Sławek nie wyszedł rano na zbiory, gdyż uziemił go pospolity kac. My z Danką po dwóch godzinach musieliśmy wrócić, ponieważ przegoniła nas burza.

Po południu Danka wyszła zbierać sama.

27.07.2013

Kolejny dzień z ładną pogodą. Zbieramy cztery godziny rano i dwie po południu. Sławek chciał sprzedawać moroszkę w Vilhelminie. Nie podobało mi się to, gdyż miasto to oddalone jest od naszego miejsca postoju o 70 km więcej niż Storuman. W grę wchodzi nie tylko koszt paliwa. Nie ma też pewności co do ceny skupu w tym mieście. Zadzwoniłem więc na zapisany wcześniej numer telefonu. Nikt nie odebrał, ale po pewnym czasie otrzymałem esemes z informacją o cenie skupu. Okazało się, że płacą tam tylko 50 SEK/kg. W żaden sposób nie opłacało się  więc tam jechać. Na szczęście mieliśmy jeszcze jeden kontakt, do Polaka zajmującego się skupem obwoźnym. Zadzwoniłem do niego, a on zgodził się kupić od nas moroszkę. Zapłacił po 65 koron za kilogram i nie marudził czy dojrzała, czy nie. Tym razem sprzedałem 22  kg i jestem już na wyraźnym plusie, jeśli chodzi o finanse.

Coś mi dzisiaj strzyknęło w kręgosłupie. Ledwo się ruszam, a o wyprostowaniu się do pozycji pionowej nie ma mowy.

28.07.2013

Przez sześć godzin (rano 3,5, po południu 2,5) zebrałem wiadro jurtonu. Mam spore kłopoty z chodzeniem i schylaniem się. W południe opalałem się na leżaku z piwem Falcon. Wieczorem deszcz. Komary gryzą intensywniej niż zazwyczaj. Prawie cały czas gotujemy wodę na ognisku, więc gazu mam jeszcze spory zapas.

29.07.2013

Do południa padał deszcz. Zbieraliśmy tylko trzy godziny, od 14 – 17. Wieczorem przyjechał (…) ze skupu obwoźnego. Dzisiaj płacił 68 koron za kg. Prowadzący skup w Storuman chyba się obraził na nas, gdyż nie chciał przez telefon udzielać informacji o cenach skupu. Próbował nas też wprowadzić w błąd, mówiąc, że skupuje po 80 koron. Trochę go rozumiem, wszak on też ma prowizję od skupionych kilogramów, a tymczasem my sprzedajemy u konkurencji.

30.07.2013

Czternasty dzień zbierania, z czego siódmy w tym samym miejscu. Znowu sześć godzin w dwóch turach i wiadro urobku.

Zauważam coraz więcej konkurencji na „naszych” polanach. Dzisiaj byli Tajowie (krótko) i dwuosobowa ekipa ze Śląska.

Wieczorem deszcz.

31.07.2013

Padało przez całą noc i dziś do południa. Ja, jak zawsze, koczuję w namiocie, a Sławek i Danka w aucie. Ogniska nie można rozpalić. Przydają się więc kuchenki gazowe.

Przed południem jedziemy do Storuman wykapać się i zrobić zakupy. Ja korzystam przy okazji z Internetu w miejskiej bibliotece. Znajduję tam między innymi pierwsze recenzje mojej ostatniej książki „Moja żmija”. Szczerze mówiąc, nie są one zbyt pochlebne, ale tego się spodziewałem. Nie sądziłem natomiast, że ktoś posądzi mnie o plagiat „Samotności w sieci”, a takie właśnie komentarze spotkałem. Tymczasem moje opowiadania erotyczne ukazały się w prasie przynajmniej 7 lat  (jedno nawet 15 lat wcześniej) przed powieścią L. Wiśniewskiego.

W Systembolaget kupuję dzisiaj:

Stocholm Festival – 10,60 SEK,

Sarek – 10,50 SEK,

Chleb Fiberrost – 25.90 SEK.

Po południu smażymy ze Sławkiem jajecznicę na ognisku i kończymy jego wódkę.. Po osiemnastej Danka wychodzi zbierać moroszkę, tymczasem Sławek „łapie smaka”. Dzwoni do (…), na którym jeszcze niedawno wieszał psy i prosi go:

- (…) drogi! Znajdziesz mi gdzieś połówkę? Bardzo cię proszę, ja zaraz podjadę.

Nie bacząc na to, że jest po paru kielichach, siada za kierownicę i jedzie 110 km w obie strony po pół litra wódki. Po drodze łapie kapcia. Dobrze, że tylko to…

Odmawiam dalszego picia z nim. Siedzi więc sam długo w nocy i coś mruczy do siebie, racząc się czystą pod papierosa.

01.08.2013

Rano 4,5 godziny i po południu dwie. Razem zebrane jedno wiadro. Pogoda ładna.

Sławek nie poczuwał się rano do winy za wczorajszy rajd po pijaku. Ba, był dumny, że ścigał się z jakimś Szwedem i podobno wyciągnął swoim fordem 200 km/h na godzinę. Danka jest na niego wściekła.

Skup obwoźny przestał nagle działać. Podobno (…) nie ma odbiorców. Trzeba będzie więc sprzedawać moroszkę w Storuman.

Dzisiaj będzie dziesiąta noc spędzona w tym samym miejscu. Bardziej od komarów doskwiera mi głupie gadanie Sławka. Czasami wprost trudno znieść jego marudzenie, że o sposobie zachowania nie wspomnę. No, ale przecież znałem go przed wyjazdem i nikt mnie na siłę nie wciągnął do jego załogi…

02.08.2013

Do południa zbieram przez 4 godziny z efektem w postaci 3/4 wiadra. Po południu jedziemy do Storuman. Sławek klei przebitą przedwczoraj oponę. Jest coraz bardziej arogancki i bezczelny. Najbardziej złości mnie jego ciągłe zmienianie planów. Kiedyś zarzekał się, że nigdy już nie sprzeda moroszki na skupie u (…), a dziś jakby nigdy nic podjechał tam, choć my z Danką chcieliśmy sprzedać nasz urobek w skupie obwoźnym (inna sprawa, że  prowadzący go (…) zrobił nas trochę w balona). Tak czy owak dzisiaj sprzedaliśmy moroszkę po 65 koron za kg. Ja miałem 23 kg. Zakupy zrobiliśmy w Ica. Najczęściej kupuję tu chleb Fiberrost – 1 kg za 25,90 SEK. Z powrotem jechaliśmy inną, znacznie krótszą drogą. Wcześniej Sławek nie chciał nią jechać, bo – jak tłumaczył – kilka lat temu były tam dziury. Nie uwzględnił faktu, że Szwedzi co roku naprawiają swoje drogi, czasami nawet po kilka razy.

03.08.2013

Dzisiaj dwudziesty drugi dzień podróży, czyli połowa już za nami..

Rano trzy godziny zbierania na górze (…) za wiatrakami. Polana duża, ale mocno już przebrana przez innych.

Po południu zrobiłem sobie wycieczkę nad zalew rzeki Juktan. Szedłem na przełaj, przez gęsty las. W pewnym momencie potknąłem się na omszałym kamieniu i poleciałem na glebę, solidnie tłukąc przy tym mięsień nad kolanem. Jakoś się pozbierałem i kulejąc, ruszyłem dalej. Po drodze znalazłem okazałe rogi łosia.

04.08.2013

Rano zdążyliśmy tylko rozpalić ognisko i wypić kawę. Potem rozpętała się burza. Do lasu wyszliśmy więc dopiero o dwunastej. Tym razem napełniłem wiadro w 3,5 godziny. Sławek z Danką poszli o osiemnastej na drugą turę zbierania. Mnie dokucza kręgosłup i stłuczona wczoraj noga. Odpoczywam więc przy lekturze „Szatańskich wersetów”.

05.082013

Do południa 4, po południu 2 godziny zbierania – razem tylko jedno wiadro moroszki. Jest ciepło i słonecznie.

Dzisiaj jest dziewiętnasty dzień zbierania. W ubiegłym roku po tylu  dniach miałem podobną ilość kilogramów, ale dwa razy więcej pieniędzy. Tak, tyle że sprzedawałem wtedy po 120 koron za kilogram…

Po południu wylałem kubek z kisielem wewnątrz namiotu. Szlag by to trafił! Wszystko się kleiło…

06.08.2013

Już dwa tygodnie w jednym miejscu. Dzisiaj sprzedałem 30,1 kg hjortronu. To mój najlepszy wynik od początku tegorocznego pobytu. Razem mam już sprzedane 107 kg, czyli tyle co w roku ubiegłym. (…) ze skupu nie miał gotówki, więc dał nam kartkę. Po wypłatę przyjedziemy innym razem.

W Ica promocja chleba -  dwa bochenki Skogaholmslimpa w cenie 25 SEK (normalnie 43).

Niewiele brakowało a staranowałby nas bus.  Akurat nas wyprzedzał, gdy Sławek zamierzał skręcić w boczną drogę. Przemknął obok nas o włos. Nie jestem pewien, czy to Sławek nie włączył kierunkowskazu czy też kierowca busa go nie zauważył.

Po południu deszczowa pogoda. Testuję więc kolejne szwedzkie piwa uprzednio nabyte w Systembolaget:

Prips bla – 5%,

Smaland – 4,5%

Crocodile – 5,2%.

Danka ma już sprzedane 170 kg moroszki!!!  A propos Danki to miała dziś bliskie spotkanie ze żmiją. Sięgała właśnie po jurton, gdy spod suchego drzewa usłyszała ostrzegawcze syknięcie.

07.09.2013

W nocy i przed południem padał deszcz.  O czternastej wyszliśmy zbierać na 3,5 godziny. Zebrałem niepełne wiadro. Pogoda po południu znacznie się poprawiła. Tutaj zresztą zmienność aury jest rzeczą jak najbardziej normalną. Podobno w Polsce obecnie sa upały sięgając e 38 stopni…

08.08.2013

Po szesnastu dniach opuszczamy tereny wokół elektrowni wiatrowej i wodnej. Najpierw jedziemy na skup w Storuman. Dzisiaj mam najwięcej kilogramów, jeśli chodzi o naszą ekipę. Są to zbiory z dwóch dni:

Ja -12,40 kg,

Danka – 11,7 kg,

Sławek – 7,8 kg.

Po norweskiej stronie
Po południu jedziemy drogą E12 w kierunku Mo i Rany. Za miasteczkiem Tarnaby skręcamy w stronę Norwegii. Zatrzymujemy się w tym samym miejscu, co dziesięć lat temu, tuż nad brzegiem jeziora, za którym rozciągają się ośnieżone góry. Kiedyś zbierałem tu rekordowe ilości moroszki. Tym razem czekała nas jednak przykra niespodzianka. Na dawnych polanach rosły tylko pojedyncze krzaczki moroszki z niedojrzałymi owocami Mimo wszystko decydujemy się spędzić tutaj noc.

Wieczorem Sławek zmienił zdanie i oznajmił, że będziemy wracać na stare miejsce jeszcze tego samego dnia. Była to wyraźna złośliwość z jego strony, gdyż ja miałem już rozbity namiot i przeniesione z samochodu bagaże. Sprzeciwiłem się więc stanowczo. Na szczęście poparła mnie Danka, więc nasz pozujący na dyktatora kierowca musiał odpuścić.

09.08.2013

Po niespełna dobie w Norwegii wracamy do Szwecji. Po drodze zatrzymujemy się w Tarnaby. Sławek, który przez kilka godzin boczył się na mnie, teraz chce kupić piwo. Pyta mnie o Systembolaget. Okazuje się, że w Tarnaby nie ma takiego sklepu. Zapytani przechodnie mówią, że trzeba jechać dwie mile na północ. Jedziemy więc, jedziemy a tu same lasy i woda (wtedy nie wiedzieliśmy, że szwedzka mila ma 10 688 m – przyp. I. Gębski). Dopiero w miasteczku Hemavan znaleźliśmy poszukiwany sklep. Przy okazji zobaczyliśmy tu stragan z moroszką i jagodami. Ta pierwsza kosztowała 130, a druga 60 SEK/kg.

Tym razem do testowania wziąłem inne gatunki piw:

Millennium Starkol – 5,1%,

Mariestads – 5,3%

Kung – 5,2% (wszystkie w cenie od 10 – 13 SEK).

Po południu zbierałem przez dwie godziny (pół wiaderka). Danka też zbierała, ale Sławek zrobił sobie wolne. Rozmawiam z nim tylko z konieczności. Po powrocie do Polski zamierzam ograniczyć z nim wszelkie kontakty.

10.08.2013

Na naszej polanie coraz mniej moroszki. Mimo to przez trzy i pół godziny udaje mi się nazbierać prawie pełne wiadro (najwięcej z całej ekipy. Po południu trochę pada, ale o szesnastej wychodzimy na zbiory. Potem znowu godzinna ulewa.

Praktycznie nie korzystam z kuchenki gazowej. Lubię rozpalać ognisko nie tylko w celu gotowania wody. Miło jest posiedzieć przy płonącym ogniu, powspominać i td.

Tym razem chyba już ostatnia noc w tym miejscu.

11.08.2013

Wczoraj wieczorem dowiedzieliśmy się, że cena moroszki w Storuman spadła do 50 koron. Na szczęście (…) ze skupu obwoźnego zaproponował nam 55 SEK. Mało tego, osobiście przyjechał na nasze koczowisko, żeby odebrać urobek.

Tak więc koniec z moroszką. W tym roku zebrałem łącznie 132, 55 kg w ciągu 24 dni. To mój życiowy rekord pod względem ilości. Niestety, ze względu na cenę nie przełożyło się to na równie dobry rezultat finansowy.

Po trzydziestu dniach koczowania w lasach pojechaliśmy na kemping do Norsjovallen. Uzgodniliśmy, że ja będę płacił za namiot, a Sławek z Danką będą stawiać auto w pobliżu kempingu, korzystając czasem z kempingowej łazienki bądź kuchni.

Pierwszą osobą, którą spotkałem na kempingu, był Piotr, z którym w ubiegłym roku byłem w jednej załodze. Trochę się zdziwiłem, gdyż słyszałem wcześniej, że miał być w okolicy Falun. Przywitaliśmy się zdawkowo, ale bez wrogości. Rozbiłem  swój namiot zaledwie dwa metry od jego „trójki”.

Charlie Johansson pobiera w tym roku od zbieraczy jedynie 30 koron za osobo/namiot (o 5 mniej niż w ubiegłym). Jest to bardzo atrakcyjna cena, gdyż np. turyści muszą płacić wg cennika 150 koron za dobę. Inna sprawa, że oni zwykle nie korzystają z placu namiotowego, lecz przyjeżdżają kamperami.

Zapłaciłem z góry za tydzień. Charlie skasował 210 koron, zafundował mi grabę i dał mapę okolic Norsjo. Na kempingu mieszkają głównie Polacy, choć zauważam tez Ukraińców i Litwinów, bodajże po dwie załogi.

Wieczorem wysłałem esemesa do Łukasza (wspomniany już członek ubiegłorocznej ekipy) z informacją, że spotkałem Piotra. Ku mojemu zaskoczeniu odpowiedział mi, że też go widział, gdyż przez tydzień był tu na zbiorach jagód. Kurczę, jaki ten świat jest mały…

12.08.2013

Rano zaczęliśmy szukać jagód. Moje ubiegłoroczne miejsca zostały oczywiście oczyszczone przez Łukasza, Piotra i jego ekipę (siostra i kolega), ponieważ  siedzą oni tutaj już od dwóch tygodni. Przy jednej z polan natknęliśmy się nawet na jego auto, więc dyskretnie się wycofaliśmy.

Sławek, jak zwykle zaczął marudzić i zwalać winę na mnie, jakbym miał jakikolwiek wpływ na to, że jest mało jagód.

Sentymentalnie odwiedziliśmy wyciąg narciarski w Solia, gdzie przed rokiem spędziłem prawie trzy tygodnie. Niewiele się tu zmieniło oprócz pomalowania drzwi i wymiany kilku okien w budynku stołówki.

Przez dziewięć godzin  jeżdżenia po okolicy tu i ówdzie zbieraliśmy jagody. Zbierałem głównie sam, czego efekty widać było na skupie. Sprzedałem 12,4 kg za 148 koron, a Sławek z Danką zainkasowali razem tylko 190 SEK.

Skup jagód w Norsjovallen
Sławek planuje jechać na swoje stare miejsca w okolicy Storuman. Jeżeli tak się stanie, to będę musiał zostać tutaj sam. Po pierwsze - mam opłacony tydzień pobytu, a po drugie – nie da się jeździć na zbiory jagód z tak ogromnym bagażem, jaki my mamy. Musi być jakaś baza, tak jak w przypadku moroszki, gdzie wszystkie swoje rzeczy trzymałem w namiocie. Jagody zajmują zresztą znacznie więcej miejsca.

Trochę to dziwne, bo inne ekipy jakoś znajdują tu  jagody i są w stanie zbierać po 30- 50 kg na osobę. Sławek jest jednak zrzędą, który chciałby mieć – jak sam to określił – dywan z jagód pod nogami.

13.08.2013

Koniec zbierania! Rano pojechaliśmy do miejscowości Mala. Szukaliśmy w jej okolicach jagód, ale bez większego powodzenia. Zebraliśmy po niespełna 5 kilogramów. Sławek z Danką zdecydowali się więc ostatecznie  na wyjazd pod Storuman. Wobec tego będę musiał pozostać na przymusowym urlopie w Norsjo. Mówi się trudno…

W Konsumie promocyjna cena pomidorów – zaledwie 9,90 SEK/kg, czyli niespełna 5 złotych na nasze.

Na kempingu zauważam, że większość zbieraczy to młodzi ludzie, do trzydziestego roku życia. Jest też trochę lamusów w moim wieku, ale to niewielki odsetek ogółu.

14.08.2013

Rozpoczynam wymuszony w pewnym sensie urlop. Warunki mam wyśmienite: kuchnia, WC, prysznic, bezpłatny dostęp do sieci, no i malownicze jezioro pod nosem. Wystarczy wziąć łódkę i płynąć przed siebie… Niestety, nie mam ładowarki do smartfona. Nie mogę więc korzystać z Internetu w takim wymiarze czasu, w jakim bym mógł i chciał.

Z nudów obserwuję zwyczaje zbieraczy runa leśnego (twarze wielu z nich pamiętam z ub. roku). Niektórzy z nich wyjeżdżają na zbiory już o piątej rano, inni zaś dopiero o dziesiątej. Czasami któraś ekipa w ogóle nie wyjeżdża i zostaje na kempingu. Powroty ze zbiorów przypadają na godziny 14 – 19. Zbieracze przywożą 2 – 7 dziewięciokilowych skrzynek na osobę. A Sławek twierdził, że tutaj nie ma jagód…

Renifery na kempingu
15.08.2013

Sporo spaceruję. Wczoraj kręciłem się po okolicach Norsjovallen i Finnas.  Dzisiaj przeszedłem się do Norsjo (ok. 7 km w jedna stronę). W urzędzie gminy (kommun) skorzystałem z Internetu. Zaskoczyła mnie nieco wiadomość o śmierci Sławomira Mrożka. Nie wiem dlaczego, ale myślałem, że miał on więcej niż 83 lata. Ot, takie głupie skojarzenie, a przecież zmarł jeden z największych twórców współczesnych czasów.

Na kempingu pojawiły się dzisiaj dwa białe renifery. Spacerowały dostojnie między recepcją a placem, na którym odbywa się skup runa.

Kolejne ekipy opuszczają kemping. Dzisiaj odjechała czteroosobowa załoga z okolic Kościerzyny. Inne z kolei z niecierpliwością oczekują na rozpoczęcie skupu borówki (lingon).

Pogoda od paru dni jest dość zmienna. W ciągu dnia po kilka razy pojawia się słońce i deszcz.

Znowu nawala mi kręgosłup. Dziwne, bo teraz prawie wcale się nie schylam…

16.08.2013

Różni zbieracze mają różne przygody: ktoś urwał koło, ktoś przedziurawił miskę olejową…

Spacer przez las do jeziora Kvammarn. Powrót szosą przez Norsjovallen. Pływanie łódką po Norsjon .

17.08.2013

Do południa deszcz. Mimo to dwie ekipy wyjechały na zbiory. W jednej z nich jest chłopak, który mimo codziennego chodzenia po wertepach w trakcie zbiorów, uprawia dodatkowo jogging, biegając do Norsjo i z powrotem. Podziwiam.

Charlie pojawia się ostatnio w bluzie z napisem „Polska”. Pytanie czy tak bardzo lubi Polaków, czy kasę jaką dzięki nim zarabia?

Piotr i jego ekipa zebrali już 1 200 kg jagód. Liderem jest oczywiście on sam, podobnie zresztą jak i w ubiegłym roku.

18.08.2013

189 skrzynek jagód (Piotr 5, jego ludzie po 3) to dzisiejszy bilans skupu w Norsjovallen. W sumie jest to 1 701 kg.

Dzisiaj odjechała jedna z dwóch ekip litewskich oraz kamper z Krakowa (4 osoby).

19.08.2013

Znowu przeszedłem się do Norsjo. Z pewnym zdumieniem stwierdziłem, że mimo poniedziałku w Ica i Konsumie jest tylko  ubiegłotygodniowy chleb. Dzisiaj w Konsumie sprzedawano w promocyjnej cenie pomarańcze (apelsin) – 9,90 SEK/kg.

Tym razem kupuję w Ica chleb Storform – 600 gram za 13,90 SEK (biały, ale da się zjeść).

Po drodze, w Heden,  zobaczyłem pole ze zbożem. To pierwszy przypadek na tej szerokości geograficznej, z jakim miałem do czynienia.

Od jutra rusza skup borówki, po 10 koron za kilogram. Jednocześnie spada cena jagody: z 12 na 10 koron/kg.

Ekipa z Ukrainy, której niedawno wysiadł samochód, jeździ autem pożyczonym od Charliego.

Wieczorem samotny spacer przy pełni księżyca.

Widoki standardowe: niektórzy piją piwo przy ognisku, inni w świetlicy drinki na bazie spirytusu przysłanego z Polski. Ktoś się kłóci  o rzekomo podebraną garść jagód, ktoś inny rzyga jak kot w łazience. Ot, żizń – jak powiedzieliby Rosjanie.

20.08.2013

Długi spacer (ok. 17 km) na Fishcamp we Fromheden. Przed rokiem Łukasz złowił tam największego szczupaka. Wtedy była niedziela i tłumy ludzi. Dzisiaj było pustawo.

W drodze powrotnej zwracam uwagę na skrzynki na listy. Wszystkie są ustawione przy drodze. Listonosz jedzie autem z kierownicą po prawej stronie i przez uchyloną szybę wrzuca korespondencję do poszczególnych adresatów. Czy nie jest to przykład godny naśladowania?

Na kempingu w Norsjovallen rosną głównie sosny i brzozy. Wiele pracy ma tu – jak codziennie słyszę – dzięcioł

Spada ilość skupowanych jagód. Dzisiaj było to  już tylko 55 skrzynek, za to borówki prawie dwie palety (jedna – 75 skrzynek). Małżeństwo z busa z lubelską rejestracją przywiozło 39 skrzynek (ponoć zbierali tylko dwa dni), a trzyosobowa ekipa z przemyskiego aż 65 skrzynek (auto z przyczepą). Dla porównania Piotr z siostrą po jedenastu godzinach pracy – 12 skrzynek (8 i 4).

21.08.2013

Piotr ze swoją ekipą wstali dzisiaj o czwartej, aby w niecałą godzinę później wyjechać na zbiory. Wrócili po jedenastu godzinach przywożąc odpowiednio:  6, 5 i 4 skrzynki.

Na zewnętrznym termometrze  dzisiaj rano było tylko 5 stopni C.

Trzeci spacer do Norsjo. Nabywam na drogę powrotną pieczywo o nazwie Vetekaka, czyli tzw. chleb polarny.

21.08.2013

Sławek z Danką przyjechali dzień wcześniej niż planowali. Nie zdążyli na skup, ale według ich słów mają około sto kilogramów jagód. Podobno zebrali je w ciągu dwóch dni…

Wyglądają na mocno zmęczonych.

25.08.2013

Karlskrona - Ostatni nocleg
Daruję sobie tym razem opis drogi powrotnej. Nie chcę bowiem rozczulać się nad swoimi prawdziwymi bądź domniemanymi krzywdami. Faktem jest, że do Karlskrony jechaliśmy przez dwa dni i dwie noce mało odzywając się do siebie. Ostatnią z nich spędziłem na betonie terminalu. Rozstaliśmy się bez słowa. Zresztą, co tu komentować…
Zapiski z roku 2012 tutaj

P.S. Ta i inne relacje z podróży dostępne są w książce "Od moroszki po morwę"

Wywiad z Ireneuszem Gębskim

Subiektywnie o książkach...: Wywiad z Ireneuszem Gębskim, autorem książek "Spowiedź bezrobotnego, "W cieniu Sheratona", "Moja żmija"...: W to środowe popołudnie chciałam was zaprosić na wywiad z cyklu "Rozmowy z autorami". Dzisiejszym, moim gościem jest Ireneusz Gębski...

Od siebie dodam, że autorka tego wywiadu recenzowała wszystkie trzy książki, które wydałem  w ostatnich pięciu latach. Choćby z tego powodu warto zajrzeć na jej blog :)

Barreiro i Amerigo Vespucci



Barreiro

Z hostelu wymeldowaliśmy się wczoraj o jedenastej. Zostawiliśmy tam jednak swoje rzeczy, gdyż zamierzaliśmy do wieczora powałęsać się po Lizbonie i nie tylko. Na początek kupiliśmy na dworcu rzecznym Terreiro do Paco bilety do Barreiro. Popłynęliśmy tam statkiem Jorge de Sena.  Z szerokiego w tym miejscu Tagu doskonale widoczna jest panorama Lizbony, począwszy od Ponte 25 de Abril (mostu 25 kwietnia) aż po most Vasco da Gama. Rejs w jedną stronę trwa 25 minut, co jest czasem w zupełności wystarczającym na obejrzenie od strony wody stolicy Portugalii oraz pobliskiego Barreiro. W samym Barreiro nie ma zbyt wiele do oglądania. Owszem, jest tu marina, stary i nowy dworzec kolejowy, sporo piaszczystych plaż, ale turystów niewielu.

Amerigo Vespucci
Po ponownym przypłynięciu do Lizbony obejrzałem z zewnątrz i od wewnątrz cumujący tu właśnie włoski żaglowiec Amerigo Vespucci. Ten trójmasztowiec, będący szkolną jednostką marynarki włoskiej, zwodowano ponad 82 lata temu.

Ostatnie spacery po ulicach starej części miasta. Niemal wszędzie na środku deptaków stoją stoliki okolicznych restauracji, a kelnerzy
 podsuwają pod nos potencjalnym konsumentom karty dań. Chodniki i deptaki wykonane są z białych i czarnych kostek brukowych.


Wieczorem pojechaliśmy na lotnisko. Nasz lot do Monachium przewidziany był co prawda na 6.15 rano, ale metro w Lizbonie nie kursuje od pierwszej w nocy do 6.30 rano. Trzeba więc było jakoś przekoczować kilka godzin. Osobiście nie narzekam, bo znalazłem idealne miejsce do spania.

Rano odlecieliśmy zgodnie z rozkładem. Obawiałem się nieco o terminowy przylot do Monachium, gdyż stamtąd mieliśmy odlot do Gdańska dosłownie na styk. Tymczasem w samolocie zasłabła jedna pasażerka i istniała groźba awaryjnego lądowania. Na szczęście obecny na pokładzie lekarz wraz ze stewardessami doprowadził tę kobietę do stabilnego stanu i bez problemów zdążyliśmy się przesiąść. Dwadzieścia minut po dwunastej byliśmy już w Gdańsku. Tym samym jedenastodniowa przygoda z Portugalią dobiegła końca.

Wycieczka do Fatimy



Wskutek szczególnego zbiegu okoliczności  zmieniliśmy przedwczoraj miejsce zakwaterowania. Zamieszkaliśmy w Pensao Bom Conforto przy Rua Douradores, czyli zaledwie cztery przecznice dalej. Niewielki hostel, usytuowany na trzecim piętrze, mieści osiem pokoi. Przy naszym jest kabina z prysznicem, za to do toalety wychodzimy na korytarz. Widok z okna niezbyt zachęcający: głęboka  i wąska studnia między kamienicami obficie upstrzona odchodami gołębi. W sezonie letnim nie serwuje się tutaj śniadań, ale jest dostęp do wyposażonej w pełni kuchni. Opłata za dobę wynosi 17,5 euro od osoby. Jest też dostępny Internet. Myślę, że za tę cenę trudno byłoby znaleźć coś lepszego w centrum jakiejkolwiek innej stolicy europejskiej. Podobnie jak w poprzednim miejscu, tutaj także pełno jest pustostanów.

Wieczorem spacer po wąskich uliczkach Alfamy i słuchanie fado.

Wczoraj pojechaliśmy do Fatimy. Podróż odbyliśmy autobusem linii Rede Expressos z terminala położonego obok stacji metra Jardim Zoologico w Lizbonie. Koszt biletu to, 9,80 euro w jedną stronę. Do Fatimy jedzie się półtorej godziny autostradą A1.

Fatima - kościół Trójcy Przenajświętszej
Zwiedzanie sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej zaczęliśmy od Centrum Pastoralnego im. Pawła VI





Wnętrze kościoła Trójcy Przenajświętszej

Fatima - Rondo Pastuszków

Jaskinie Grutas da Moeda

. Obejrzeliśmy je tylko z zewnątrz. Potem przez olbrzymi plac udaliśmy się do bazyliki. Pod drodze minęliśmy pomniki papieży: Piusa XII, Pawła VI i Jana Pawła II. Środkiem placu biegnie szeroki na metr pas wyślizgany kolanami wiernych, którzy w ten sposób oddają cześć Matce Boskiej. Wczoraj nie było widać zbyt wielu pielgrzymów, ale nabożeństwa przy Grocie Objawień odbywały się regularnie.


Jeżeli chodzi o Bazylikę Matki Boskiej Różańcowej, to nie jest zbyt duża, ale zbudowany niedawno kościół Trójcy Przenajświętszej jest naprawdę monumentalny. W środku może zmieścić się 9 tysięcy wiernych.  Architektura tego kościoła jest nietypowa jak na budynki sakralne. Ma on tylko 20 metrów wysokości, za to jest szeroki na 115 i długi na 95 metrów. Wnętrze przypomina amfiteatr.

Kilka kilometrów od sanktuarium znajdują się piękne jaskinie Grutas da Moeda. Zwiedzanie z przewodnikiem trwa 45 minut i kosztuje 6 euro. Widziałem już sporo jaskiń w Europie, ale te są szczególnie urokliwe.

Wieczorem zjedliśmy kolację w niewielkiej knajpce  Alicorista O Bacalhoeiro przy Rua Dos Sapateiros. Obsługa miła, dania przyrządzane z widocznych w oszklonej witrynie ryb i mięs. Niestety, ziemniaki w plastrach były zbyt spieczone i przypominały płaskie kamienie.


Na plaży w Cascais


Plaża w Cascais








Po kilku dniach dość intensywnego zwiedzania lizbońskich atrakcji przyszła pora na plażowanie. Postanowiliśmy w tym celu pojechać do położonego nad Atlantykiem miasta Cascais (ok. 30 km od Lizbony).  Podmiejskim pociągiem ze stacji Cais de Sodre jedzie się tam około 40 minut. Na miejscu można wypożyczyć bezpłatnie rower i jechać na bardziej oddalone od centrum plaże. My przyjechaliśmy do Cascais tuż przed południem, więc wolnych rowerów już nie było. Nie brakowało za to miejsca na plaży. Początek roku szkolnego spowodował, że znacznie ubyło amatorów opalania się i kąpieli w oceanie. Co do kąpieli, to woda w Atlantyku jest dość zimna, co odczuwa się szczególnie na początku, przed całkowitym zanurzeniem ciała. Temperatura powietrza jest znacznie wyższa (dzisiaj ok. 30 stopni C). Nic więc dziwnego, że moje białe dotychczas nogi nabrały koloru zbliżonego do tego, jaki mają raki. Po ugotowaniu, oczywiście…

Cascais - toples
Wśród plażowiczów zauważyłem rodzinę z Rosji oraz – co chyba znacznie ciekawsze – kilka młodych amatorek opalania się toples.

Obok dworca w Cascais znajduje się duże centrum handlowe, a w nim oczywiście market Pingo doce. Tu ciekawostka – wspomniane wcześniej ciastka pastel de nata kosztują tu tylko 2,35 euro za 6 sztuk. Smakują podobnie, ale są zimne i hermetycznie pakowane, a nie świeżo upieczone i podane na stół, jak wczoraj w Belem.
P.S. Ta i inne relacje z podróży dostępne są w książce "Od moroszki po morwę"

Na pakistańskich drogach i bezdrożach

  Piątek, 11.10.24 Wyruszam dzisiaj   w kolejną podróż, dość ważną, bo Pakistan jest nie tylko ciekawym (a przy tym mało znanym) pod wzg...

Posty