Też jadałem szczaw



Stefan Niesiołowski po raz kolejny wywołał medialną burzę. Zakładam,  że wcale tego nie planował ani też nie spodziewał się aż takich reperkusji swoich słów. Wypowiedział je bowiem w ferworze dyskusji z dziennikarką, a że, (jak już kiedyś wspomniałem) szybciej mówi niż myśli - no to znowu stał się obiektem ataków i drwin.

Osobiście nie zamierzam tym razem atakować posła Niesiołowskiego. Powiem więcej – w pewnym sensie chcę go bronić. Przede wszystkim dlatego, że podobnie jak on, nie wierzę w to, że w Polsce głoduje 800 tysięcy dzieci. Te dane są wzięte z sufitu, gdyż tak naprawdę badania objęły losową próbę na ośmiuset osobach. Potem ktoś zastosował jakiś dziwny przelicznik, no i wyszła ogromna liczba.

Co do szczawiu i ulęgałek to mam podobne wspomnienia jak poseł Niesiołowski, choć jestem od niego sporo młodszy. Faktycznie, w latach szczenięcych podjadało się wszystko to, co było w zasięgu ręki. Nie wynikało to jednak wyłącznie z powodu braku jedzenia w domu, choć i takie przypadki się zdarzały. Częściej jednak było tak, że nikomu nie chciało się przerywać zabawy czy gry w piłkę. A że młody organizm potrzebuje sporo składników odżywczych, więc jadło się to, co rosło w najbliższej okolicy. Czasami były to czereśnie czy jabłka sąsiada, a czasami wspomniane przez posła PO ulęgałki lub dziko rosnący szczaw.

Wiadomo, że w wielu rodzinach nie przelewa się. Jednak niedostatek a głód to dwie różne sprawy. Współcześnie występuje bowiem problem marnotrawstwa żywności a nie jej braku. To właśnie  podkreślał Stefan Niesiołowski w rozmowie z Moniką Olejnik. Oczywiście media wychwyciły z całego wywodu tylko ten nieszczęsny szczaw, no i jest jak jest…

mBank po raz trzeci...



Znowu zmuszony jestem do napisania paru gorzkich słów odnośnie mBanku (pisałem już na ten temat trzeciego i szóstego lutego). Po mojej ostatniej reklamacji otrzymałem siódmego lutego e-mail o treści:
(…) Reklamacja zostanie rozpatrzona najszybciej jak to będzie możliwe natomiast maksymalny możliwy czas rozpatrywania reklamacji może wynieść do 30 dni.
Mam nadzieję, że powyższe informacje będą dla Pana pomocne.
Pozdrawiam
Radomir Łowczy
Ok, czekałem już tyle czasu, to poczekam jeszcze miesiąc. Skoro są takie procedury, to trudno  – pomyślałem sobie.  Tymczasem dzisiaj, na dwa dni przed terminem otrzymałem kolejną wiadomość. Niestety, nie taką, jakiej się spodziewałem. Nikt się też pod nią nie podpisał, nie licząc enigmatycznego „Zespół mBanku”.
Szanowny Panie,
nawiązując do Pana reklamacji o numerze R89341937, na wstępie bardzo przepraszamy za przedłużający się czas rozpatrywania Pana zgłoszenia. Sformułowanie przez Bank odpowiedzi wymaga podjęcia dodatkowych czynności wyjaśniających, co skutkuje przedłużeniem prac nad reklamacją. Zapewniamy jednak, że po dokonaniu wnikliwej analizy wszystkich poruszonych przez Pana zagadnień wyczerpująca odpowiedź zostanie do Pana wysłana, nie później niż w ciągu 30 dni od daty nadania niniejszej wiadomości.
A zatem kolejny miesiąc oczekiwania. Trzeci od chwili zaistnienia problemu.  Chodzi raptem o 50 zł, a więc śmieszną kwotę, o której w normalnych warunkach nie warto byłoby nawet wspominać. W tym wypadku w grę wchodzi jednak  wiarygodność banku, czyli instytucji powszechnego zaufania. To, co teraz napiszę, jest może banalne, ale chyba nadal obowiązujące w cywilizowanym świecie. Otóż jeżeli się coś obiecuje, to należy wywiązywać się z zobowiązań. Chyba nie muszę dodawać, że gdyby sytuacja była odwrotna, to już dawno buliłbym słone odsetki…

Wodowanie w Stoczni Gdańskiej


Dodaj napis


Czy będą kolejne wodowania?
Bergensfjord
W Stoczni Gdańskiej zwodowano dzisiaj prom samochodowo-pasażerski "Bergensfjord" zbudowany dla armatora norweskiego. Do tej pory w tej stoczni powstało 1027 jednostek pływających. Ciekawe, ile jeszcze powstanie? Prezes Stokłosa w swoim wystąpieniu zaznaczał, że przy takich okazjach mówi się tylko o rzeczach dobrych. To prawda, ale mam jakieś dziwne przeczucie, że nieprędko będzie okazja do oglądania kolejnego wodowania w tej stoczni. Chciałbym się mylić…
Póki co polecam filmik z wodowania:

Czuły eWUŚ



Według ministra Boniego system eWUŚ (elektroniczna weryfikacja uprawnień  świadczeniobiorców) działa bardzo dobrze. Podobnego zdania jest szefowa NFZ Agnieszka Pachciarz. Twierdzą oni, że w styczniu tylko 0,1 procenta pacjentów nie mogło odnaleźć się w systemie. Tymczasem Anita Karwowska z MetroMSN uważa, że prawie dwa miliony osób ma problem z potwierdzeniem uprawnień do świadczeń medycznych. Nie wiem jak jest do końca z tymi liczbami, ale opowiem na własnym przykładzie, dlaczego ten niezwykle czuły system – jak określiła go inspektor Joanna Gorczyca z oddziału ZUS w Gdańsku przy ul. Tuwima – nie wykazuje mnie wśród osób ubezpieczonych.
Wspomniana pani inspektor przez długie minuty wpatrywała się w ekran monitora i za nic w świecie nie mogła wydedukować, dlaczego  system eWuś mnie „nie widzi”, mimo iż jestem ubezpieczony i płatnik odprowadza należne składki. Poprosiła w końcu o pomoc koleżankę, a ta już po paru kliknięciach zorientowała się, w czym rzecz. Otóż okazało się, że w 2002 roku do ubezpieczenia zdrowotnego zgłosił mnie ówczesny zakład pracy mojej żony, który wkrótce został zlikwidowany.  Od tego czasu wielokrotnie jeszcze byłem ubezpieczany przez różne podmioty, jednak w rejestrach ZUS wciąż tkwi ta rejestracja sprzed jedenastu lat. Oznacza to, że dopóki nie zostanę wyrejestrowany, dopóty nie będę mógł być ujęty w eWUŚ. Sytuacja jest na tyle paradoksalna, że nadal mam prawo do świadczeń leczniczych, lecz każdorazowo muszę wypełniać stosowne oświadczenie. Tak więc jestem ubezpieczony, ale w systemie eWUŚ mnie nie ma…
W przypadku dawnej firmy mojej żony na szczęście jest jej prawny spadkobierca, który być może będzie w stanie odkręcić tę zaległą sprawę. Kto jednak uzupełni formalności w ZUS w przypadkach osób, po których dawnych miejscach pracy nie ma ani śladu?

Jesteśmy w tyle za Gabonem?



Miejsce: przystanek autobusowy przed dworcem kolejowym we Wrzeszczu. Mogłoby  jednak być każde inne…
Akcja: kierowca nie zauważa podbiegającego mężczyzny, zamyka drzwi autobusu i odjeżdża zgodnie z rozkładem.
Reakcja rozzłoszczonego pasażera:  Co za kraj porąbany! Nie ma nigdzie takiego kraju! Jesteśmy na ostatnim miejscu w Europie!
- Ee, tak źle chyba nie jest – nieśmiało wtrąca jedna z kobiet oczekujących na przystanku.
- Gorzej być nie może! – facet rozkręca się coraz bardziej. – Jesteśmy w tyle nawet za Gabonem, choć szkoda mi tego afrykańskiego kraju. Jak ja tu, kurde, nie lubię przyjeżdżać!
Gość ciska się jeszcze przez chwilę, choć nikt z nim nie polemizuje, po czym przeklina pod nosem i idzie w stronę al. Grunwaldzkiej.
Ot, scenka jakich wiele.  Jednak ta opisana niejako w pigułce przedstawia malkontenctwo, będące udziałem wielu z nas. Ustawiczne narzekanie na wszystkich i wszystko jest dla niektórych tak naturalne, jak codzienne czynności fizjologiczne. Po prostu stanowi nawyk.  Wtedy każdy drobiazg jest dobrym pretekstem do psioczenia. Szkoda tylko, że bezpowrotnie marnuje się przy tym energia, którą przecież ci marudzący i ciągle niezadowoleni ludzie mogliby wykorzystać w jakimś pozytywnym celu.

Na pakistańskich drogach i bezdrożach

  Piątek, 11.10.24 Wyruszam dzisiaj   w kolejną podróż, dość ważną, bo Pakistan jest nie tylko ciekawym (a przy tym mało znanym) pod wzg...

Posty