Kurze łapki


Dzisiaj słów parę o kurzych łapkach, ale nie o tych pod oczami. Do nich przyzwyczaiłem się bowiem i w niczym mi nie przeszkadzają. Zacznę jednak od początku. Od paru dni żonę boli kolano. Wymyśliła więc, bardzo słusznie zresztą, że może jej na to pomóc galaretka z kurzych łapek. Pomyśleć łatwo, ale z realizacją nieco gorzej. Trud polowania na kurze łapki spadł więc na mnie. Za pierwszym razem dowiedziałem się w sklepie mięsnym, że czasami bywają. Drugim razem na rynku we Wrzeszczu powiedziano mi, że jeżeli przyjdzie się wcześnie rano, to jest szansa na kupno tego niezwykle chodliwego towaru.
Dzisiaj byłem na rynku już przed ósmą. W jednym sklepiku kurzych łapek nie było, a drugi był zamknięty. W sklepie mięsnym przy ul. Klonowej ekspedientka powiedziała, że codziennie zamawia, ale nie ma dostaw. Byłem już pogodzony z losem, ale zajrzałem jeszcze do Galerii Bałtyckiej, gdzie miałem do załatwienia sprawę bankową. Przy okazji wszedłem do Carrefoura. Od niechcenia popatrzyłem na stoisko mięsne, a tam… Nie do wiary – pokaźny stos kurzych łapek i żadnej kolejki! Nabyłem więc dwa kilogramy tego rarytasu po 5,50 zł za kilogram. Dokupiłem jeszcze trochę warzyw, a teraz obserwuję jak kurze łapki pyrkają w lekko gotującej się wodzie.
Myślę, że na moje stawy też przyda się nieco kurzej galarety. Wszak zawiera ona mnóstwo kolagenu.

Green Book - refleksje po filmie


W tym tygodniu po raz kolejny mieliśmy okazję pójść z żoną do kina. Podkreślam to, bo rzadko zdarza się, abyśmy mieli wolne od pracy dni w tym samym czasie. Dzisiaj wybraliśmy się na film  „Green Book” (Zielona książka). W opisie filmu można przeczytać, że jest to historia o tym, że: Drobny cwaniaczek z Bronxu zostaje szoferem ekstrawaganckiego muzyka z wyższych sfer i razem wyruszają na wielotygodniowe tournée. Ich wspólna podróż, pełna zaskakujących przygód, okaże się początkiem nieprawdopodobnej przyjaźni. Jest to jednak tylko część prawdy. W rzeczywistości szoferem jest imigrant z Włoch, który nie przepada za – delikatnie mówiąc – ludźmi o innej karnacji.  Wspomniany muzyk jest zaś czarnoskóry. Dodajmy, że akcja rozgrywa się na początku lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku w USA, gdzie segregacja rasowa, zwłaszcza w południowych stanach, miała się w najlepsze. Drugi aspekt filmu, który zwrócił moją uwagę, to problem samotności niektórych artystów. Na scenie słyszą owacje, a po koncertach spędzają samotne wieczory w hotelach przy butelce whisky, jak bohater tego filmu.
Najbardziej jednak przykuwa uwagę stopniowa metamorfoza dwóch głównych bohaterów. Z oficjalnych kontaktów (szef – podwładny) na początku filmu  przechodzą z biegiem czasu w  relacje przyjacielskie. Oczywiście droga (dosłownie, bo łączy ich dwumiesięczne tournée) do tego nie jest usłana różami. A poza tym, co istotne, scenariusz filmu oparty został na prawdziwych wydarzeniach.
Światowa premiera „Green Book” odbyła się 11 września ubiegłego roku, a w Polsce dopiero wczoraj. Jak na drugi dzień wyświetlania, to frekwencja w gdańskim Multikinie nie była oszałamiająca.  Tymczasem film ten ma 5 nominacji do Oscarów, a dotychczas zdobył już 3 Złote Globy. Jego reżyserem jest Peter Farelly, który znany jest między innymi z komedii „Głupi i głupszy”.

Pamięć o Kolbergerze

Kilka minut po godzinie trzynastej przy skwerze im. Krzysztofa Kolbergera odbyła się dzisiaj uroczystość odsłonięcia tablicy pamiątkowej poświęconej temu wybitnemu aktorowi. Radni dzielnicy Strzyża oraz miasta Gdańska walczyli z urzędnikami o możliwość takiego upamiętnienia wywodzącego się stąd artysty  przez 6 lat. Kiedy wreszcie udało się pokonać biurokratyczne przeszkody, na niewielkim skwerku ustawiono spory głaz, do którego przymocowana została wspomniana tablica.
Krzysztof Kolberger zmarł przed ośmioma laty (był starszy ode mnie o 8 lat, więc teraz jestem w jego wieku). Urodził się i wychował w domu przy ul. Karłowicza 10. Uczęszczał do IX LO (od 2015 roku noszącego jego imię) mieszczącego się obecnie przy pobliskiej ulicy płk Wilka-Krzyżanowskiego. Stąd też obecność na dzisiejszej uroczystości pocztu sztandarowego i delegacji młodzieży z tej szkoły z dyrektorką Małgorzatą Solowską na czele. 
Pierwszy termin odsłonięcia tablicy wyznaczony był na 16 stycznia. Musiał być jednak przesunięty ze względu na żałobę po tragicznej śmierci prezydenta Adamowicza. A swoją drogą sądziłem, że mieszkańcy Strzyży przybędą na tę skromną uroczystość nieco liczniej. Niestety, poza radnymi i działaczami zarządu dzielnicy trudno było dostrzec więcej zainteresowanych.



Po lewej Małgorzata Solowska


Emilia Lodzińska


W tym domu wychował się K. Kolberger



Haki poszły w ruch


Sensacyjne wiadomości wyskakiwały w minionym tygodniu niczym króliki z rękawa magika. W poniedziałek zrobiło się głośno o zatrzymaniu przez CBA najbardziej znanego w ostatnich latach posiadacza Złotego Medalu „Za zasługi dla obronności kraju”. Przed aresztowaniem chciał go uchronić nie tylko były szef (jego i MON), ale też sam ojciec dyrektor z Torunia.  Sąd nie uwzględnił jednak jego poręczenia osobistego  i na trzy miesiące wsadził  „Pisiewicza’  za kratki.
Następnego dnia było jeszcze ciekawiej. Z jednej strony  doszły wieści o  zatrzymaniu byłego długoletniego prezesa Lotosu, któremu zarzuca się niegospodarność. Z drugiej zaś bombę odpaliła  (według obozu rządzącego był to tylko kapiszon) Gazeta Wyborcza, publikując tzw. taśmy Kaczyńskiego. Zna je już cała Polska, więc nie ma sensu ponownie pisać o ich zawartości. Jedno jest pewne: szeregowy poseł i prezes partii rządzącej nie ma szczęścia do rodziny. Wszystko bowiem wskazuje na to, że nagrał go zięć kuzyna. Tak to jest z rodzinnymi interesami… Tak czy owak, ta sprawa bardzo zabolała nie tylko prezesa, ale i jego otoczenie. Świadczy o tym fakt, że sam premier zaangażował się w publiczną obronę swojego protektora. Chyba jednak niewielu przekonał…
W czwartek uważni obserwatorzy posiedzeń komisji do spraw reprywatyzacji mogli wysłuchać ciekawych zeznań jednego z kluczowych świadków. Otóż zeznał on pod przysięgą, że słyszał o pijaństwach z udziałem koordynatora służb specjalnych, który ponoć całował bokserkę (sukę, nie kobietę – dla niezorientowanych) wabiącą się Tequila. Niejako dla równowagi gruchnęła wieść o jurnym Stefanie, który miał ponoć w ramach  łapówek korzystać z usług prostytutek. Nie mniej niż 31 razy – jak wynika z przecieków. Angażował się zaś w te niewątpliwie przyjemne czynności tak mocno, że aż zarwał łóżko (znany seksuolog powiedział, że to nic nadzwyczajnego, a on sam widział już wiele zarwanych łóżek). Sprawa o tyle ciekawa, że wychodzi na jaw dopiero po kilku latach. Czemu akurat teraz?
Żeby nie było tak minorowo, to wspomnę też o pozytywnych – w moim mniemaniu – wydarzeniach tygodnia. Pierwsze to zawiązanie Koalicji Europejskiej. Przyczynili się do niej premierzy i ministrowie spraw zagranicznych, którym przecież kiedyś nie zawsze było po drodze. Spodobała mi się także spontaniczna akcja mająca na celu dofinansowanie Europejskiego Centrum Solidarności.  Skoro minister kultury uzależniał przyznanie dotacji od spełnienia jego warunków, to nie było innego wyjścia niż zainicjować społeczną zbiórkę. Niech zobaczy, czego tak naprawdę pragnie większa część społeczeństwa.

Na pakistańskich drogach i bezdrożach

  Piątek, 11.10.24 Wyruszam dzisiaj   w kolejną podróż, dość ważną, bo Pakistan jest nie tylko ciekawym (a przy tym mało znanym) pod wzg...

Posty