Dzisiaj słów parę o kurzych łapkach, ale nie o
tych pod oczami. Do nich przyzwyczaiłem się bowiem i w niczym mi nie
przeszkadzają. Zacznę jednak od początku. Od paru dni żonę boli kolano.
Wymyśliła więc, bardzo słusznie zresztą, że może jej na to pomóc galaretka z
kurzych łapek. Pomyśleć łatwo, ale z realizacją nieco gorzej. Trud polowania na
kurze łapki spadł więc na mnie. Za pierwszym razem dowiedziałem się w sklepie
mięsnym, że czasami bywają. Drugim razem na rynku we Wrzeszczu powiedziano mi, że
jeżeli przyjdzie się wcześnie rano, to jest szansa na kupno tego niezwykle
chodliwego towaru.
Dzisiaj byłem na rynku już przed ósmą. W jednym
sklepiku kurzych łapek nie było, a drugi był zamknięty. W sklepie mięsnym przy
ul. Klonowej ekspedientka powiedziała, że codziennie zamawia, ale nie ma dostaw.
Byłem już pogodzony z losem, ale zajrzałem jeszcze do Galerii Bałtyckiej, gdzie
miałem do załatwienia sprawę bankową. Przy okazji wszedłem do Carrefoura. Od
niechcenia popatrzyłem na stoisko mięsne, a tam… Nie do wiary – pokaźny stos
kurzych łapek i żadnej kolejki! Nabyłem więc dwa kilogramy tego rarytasu po
5,50 zł za kilogram. Dokupiłem jeszcze trochę warzyw, a teraz obserwuję jak
kurze łapki pyrkają w lekko gotującej się wodzie.
Myślę, że na moje stawy też przyda się nieco
kurzej galarety. Wszak zawiera ona mnóstwo kolagenu.