Szwecja - wspomnienie moroszki



Moroszka
Otrzymuję coraz więcej maili, jak zwykle w sezonie, z prośbą o rady odnośnie zbiorów runa w Szwecji. Czasami pytania są kuriozalne, jak na przykład o to, czy warto jechać na jagody rowerem. Częściej jednak potencjalni zbieracze pytają o konkretne sprawy. W miarę możliwości staram się odpowiadać na wszystkie pytania. Często więc otrzymuję podziękowania. Jedno z nich cytuję poniżej:

Serdecznie dziękuję Panu za czas poświęcony na przeczytanie mojej wiadomości i odpowiedź.

Na pewno skorzystamy z Pańskich rad. Przede wszystkim chciałbym Panu podziękować za "zarażenie" mnie wyjazdem do Szwecji.

Jestem przekonany, że miło będziemy wspominać ten wyjazd, jeżeli nasz Fiacik Punto podoła swojemu zadaniu.

Zdrowia i szczęścia życzę!

A co dzieje się aktualnie w Szwecji? Rano miałem telefon od S. Wczoraj pił z A., więc dzisiaj nie  poszedł na zbiory. Jakoś mnie to nie zdziwiło... Podobnie jak narzekanie na A. Temu facetowi zawsze i z każdym jest źle. Pamiętam, jak w 2004 roku narzekał na parę młodych ludzi z Sopotu, potem na J., a wreszcie przed rokiem, na mnie.

Urodzaj podobno jest średni, a za moroszkę płacili wczoraj 80 koron za kilogram. Myślę, że to nieźle jak na początek.

Co do A., to miał pecha do załogi. Wyjechał z Polski z pewnym małżeństwem, którego wcześniej nie znał. Po przyjeździe do Norsjo, owa para postanowiła zrezygnować ze zbiorów i pojechać do Norwegii. W efekcie A. został sam na kempingu, bez żadnego środka lokomocji. Kolejnego dnia porozumiał się z jakimś Polakiem, który przyjechał tutaj motocyklem. Mieli razem jeździć na zbiory moroszki Niestety, już po pierwszym dniu okazało się, że nie nadają na tych samych falach i dalsza współpraca będzie trudna. A. poprosił więc S. o możliwość przyłączenia się do jego ekipy. Wiedział, z kim będzie miał do czynienia, ale to była jego ostatnia deska ratunku. Ciężkie dni przed nim...

Bywa też tak, że wyprawa nie dochodzi do skutku z przyczyn losowych. Jedna z moich czytelniczek, której przekazywałem różne wskazówki i dzieliłem się swoimi doświadczeniami, napisała mi, że na tydzień przed wyjazdem musiała anulować rezerwację biletów na prom. Przyczyną tego kroku był wypadek jej męża, który został kontuzjowany przy budowie ich domu.

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Ano z prozaicznego powodu. W tym roku nie jadę bowiem do Szwecji, więc w ten sposób wyrażam swoją tęsknotę za tym krajem.
P.S.  Więcej o moroszce i nie tylko tutaj

Gość w Chicago



Gość w Chicago

Kilka dni temu na jednym z portali społecznościowych znalazłem taką oto wiadomość: Jakiś czas temu natrafiłem (w sieci) na Pańską książkę "W cieniu Sheratona", którą chciałbym przeczytać. Tak się składa, że też wydałem książkę o podobnej tematyce i zastanawiam się, czy nie chciałby się Pan wymienić? Pan mi "W cieniu Sheratona" a ja Panu "Gościa w Chicago"? Proszę pomyśleć i dać znać. Oczywiście, natychmiast się zgodziłem. Literatura faktu, a szczególnie ta dotycząca tematów emigracyjnych, interesuje mnie bowiem od dawna.

Przesyłka od Karola Stefańskiego dotarła do mnie przedwczoraj. Dzisiaj, parę  minut po północy, lekturę jego książki miałem już za sobą. "Gość w Chicago" należy bowiem do tego rodzaju książek, które czyta się za jednym posiedzeniem. I nie mam tu wcale na myśli niewielkiej objętości (tom składa się z 234 stron). Wspomnienia autora z sześcioletniego pobytu w Stanach Zjednoczonych są bowiem tak wciągające, że czyta się je jednym tchem. Żeby nie było zbyt dużo lukru, dodam od razu,   że pewne małe fragmenty książki nieco mnie nudziły. Myślę tu o wywodach autora na temat różnic w systemach edukacji w Polsce i USA.

Karol Stefański poleciał za ocean jako jeden z tysięcy uczestników studenckiego programu Work&Travel. Od innych studentów różni go jednak to, że  nie ograniczył się do trzymiesięcznego legalnego pobytu na ziemi amerykańskiej. Jak już wyżej wspomniałem, został tam o wiele dłużej. Sam załatwiał sobie kolejne miejsca zatrudnienia i przez cały czas intensywnie się uczył. Nie tylko języka, ale także różnych odmian tańca (klasyczny, latynoamerykański) oraz... trenowania piłki nożnej. Jednocześnie korzystał z życia, biorąc udział w imprezach towarzyskich, koncertach (np. Budki Suflera czy Paktofoniki) i spotkaniach z ciekawymi ludźmi (Jan Tomaszewski). Przy okazji zwiedził kawał Ameryki, w tym Alaskę, Detroit, Los Angeles, no i oczywiście tytułowe Chicago.

Ten wpis nie rości sobie prawa do miana recenzji. Zawarłem w nim po prostu moje odczucia po lekturze książki.  Na pewno warto ją przeczytać, choćby dlatego, że (cytuję fragment dedykacji autora) "Ciekawymi historiami należy się dzielić, podawać dalej z nadzieją, że zainspirują innych".

Tak też czynię...

Stragany na ścieżce rowerowej


Stragany przed molo od strony Brzeźna

Sezon turystyczny w pełni. Nadmorskie ścieżki rowerowe zapchane do granic możliwości. Poruszają się po nich nie tylko rowerzyści, ale też rolkarze i deskorolkowcy. Nie brak też riksz, a nawet niemowlaków w wózkach, których rodzicom pomylił się deptak z drogą dla rowerów. Jakby tego wszystkiego było mało, ktoś wpadł na genialny pomysł postawienia na ścieżce rowerowej rzędu straganów. Zajmują one prawie dwie trzecie szerokości ścieżki i znajdują się w jej newralgicznym punkcie, tuż przed zakrętem. Nieopodal usytuowane jest ruchliwe przejście wiodące z gdańskiej Zaspy na molo.
Nie wiem, co będzie  znajdowało się we wspomnianych straganach. Obojętne jednak, jakiego rodzaju działalność ma być tam prowadzona, pewne jest, że klienci zablokują pozostałą część ścieżki, na której - jak widać na załączonym zdjęciu - i tak jest już ciasno.
Ciekaw jestem, kto wydał zgodę na tak idiotyczne zlokalizowanie straganów...

Stan duszy



Wiersz zamieszczony w tygodniku "Angora" 


Niezbyt często odkrywam stan mojej duszy, ale czasami mi się to zdarza...



Nie lubię samotności





Nudzi mnie tłum gości





Kim jestem?





Czego oczekuję od świata?





Wielu z nas ta myśl oplata





Pytaniem





Zwykle bez sensownej odpowiedzi




Choć w głowie wiele ich siedzi...

"Od moroszki po morwę" w ocenie Beaty Dymarskiej


Od moroszki po morwę

Z reguły nie komentuję recenzji moich książek. Uznaję bowiem prawo każdego czytelnika i recenzenta do własnej oceny mojej twórczości. Również w przypadku recenzji Beaty Dymarskiej generalnie podzielam jej opinie o mojej książce. Nie mogę jednak zgodzić się z twierdzeniem, że cyt.: "Książka zaznajamia nas raczej z tym jak żyło się ponad dwadzieścia lat temu, jak trudno było znaleźć, zaraz po upadku komuny, pracę,".  Sytuacji sprzed ponad 20 lat dotyczy bowiem tylko jeden rozdział z dwudziestu czterech! A zatem autorka pozwoliła sobie na zbyt daleko idące uogólnienie. Podobną przesadą jest twierdzenie, iż "autor lubił codziennie wypić piwo lub wino".  Na pewno nie wynika to z treści mojej książki. Owszem, wspominałem często o różnych trunkach degustowanych w konkretnych krajach, ale nigdy nie pisałem, że czyniłem to codziennie. Uogólnieniem jest też stwierdzenie autorki, że najważniejszym elementem książki jest "praca podczas zbierania leśnych owoców". Tu znów odwołam się do statystyki. Zbiory runa leśnego w Szwecji opisane są w pięciu rozdziałach, co stanowi mniej niż jedną czwartą zawartości "Od moroszki po morwę".
Tyle tytułem sprostowania ewidentnych rozbieżności ze stanem faktycznym. Z treścią całej recenzji można zapoznać się tutaj

Na pakistańskich drogach i bezdrożach

  Piątek, 11.10.24 Wyruszam dzisiaj   w kolejną podróż, dość ważną, bo Pakistan jest nie tylko ciekawym (a przy tym mało znanym) pod wzg...

Posty