Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wycieczka rowerowa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wycieczka rowerowa. Pokaż wszystkie posty

Rowerowy Potop 2015



W ubiegłym roku wziąłem udział w ostatniej wrześniowej edycji Rowerowego Potopu, w tym roku zaś w pierwszej. Tak się składa, że jest to zarazem jubileuszowy, bo dziesiąty wypad rowerzystów za morze. W niedzielę wieczorem na terminalu w Gdyni zameldowało się  631 uczestników. Na początku otrzymaliśmy pamiątkowe koszulki (w tym roku w kolorze zielonym) oraz mapki z opisem wybranej trasy. Tak na marginesie to wybrałem trasę widokową zachodnią o długości 60 kilometrów oznaczoną kolorem niebieskim (w praktyce przejechałem 80 km).

W kabinie zamieszkałem z Andrzejem, Mariuszem i Patrykiem (z tym ostatnim dzieliłem już kajutę w ubiegłym roku). Do Karlskrony przypłynęliśmy rano o godzinie dziewiątej. Przed opuszczeniem pokładu promu Stena Spirit zjedliśmy obfite i urozmaicone śniadanie. Pogoda była wyśmienita, słonecznie, ale bez nadmiernego upału. Na obszernym placu ustawiliśmy się w długie rzędy według wybranych tras. Było ich sześć: biała - 35 km, żółta - 45 km, niebieska - 60 km, zielona - 75 km, czerwona - 95 km i różowa - 100  km. Za kwadrans dziesiąta wyruszyliśmy. Z początku jechaliśmy wszyscy w zwartej grupie, tuż za przewodnikiem. Jednak już po kilku kilometrach  Mariuszowi, Andrzejowi i mnie znudziła się jazda w tempie 15 km/h. Wysunęliśmy się więc do przodu i już po chwili straciliśmy kontakt wzrokowy z resztą grupy niebieskiej. Trasa była świetnie oznakowana malowanymi na ścieżkach i drogach strzałkami.

Dotarcie do półmetka na wyspie Hasslo zajęło nam godzinę i 40 minut. Po drodze zatrzymywaliśmy się jedynie na krótkie chwile niezbędne do zrobienia zdjęć, np.  twierdzy marynarki doskonale widocznej z grobli. Na postoju posililiśmy się nieco, po czym zamierzaliśmy ruszyć w drogę powrotną. Od tego miejsca zaczęła się jednak seria przygód. Niektóre z nich były śmieszne, inne niegroźne, a jeszcze inne bardzo niebezpieczne.

Poławianie pompki rowerowej
Najpierw na nabrzeżu przewrócił się mój rower. W efekcie wypadła z niego pompka i wylądowała w wodzie. Praktycznie już się z nią pożegnałem. Moi współtowarzysze nie poddali się jednak i znaleźli sposób na jej wydobycie.

Pechowy znak drogowy
Kiedy wracaliśmy już do Karlskrony z przeciwnej strony nadjeżdżała reszta grupy. Andrzej obejrzał się kilka razy za nimi. To był błąd. Nie zauważył wysuniętego lekko na szosę znaku drogowego i uderzył w niego z całym impetem. Rower poleciał w jedną stronę, a on w drugą. Ja zdążyłem wyhamować, dzięki czemu uniknąłem kraksy. Na szczęście skończyło się tylko na potłuczeniach.

Mariusz z kolei chciał zrobić sobie zdjęcie na kamieniu sterczącym z wody. Poślizgnął się jednak i zmoczył buty i stopy. Kilkanaście kilometrów dalej nie zdążył wypiąć się z SPD i zaliczył glebę.

Lody w Glassiaren
Po tych wszystkich przygodach pojechaliśmy do centrum Karlskrony, gdzie w słynnej Glassiaren przy Stortorget 4 zafundowaliśmy sobie ogromne porcje lodów (1 gałka 30 SEK, 2 gałki 40 SEK, 3 gałki 45 SEK). Następnie przeszliśmy kilkadziesiąt metrów dalej i odwiedziliśmy Espresso House. Tu osłoniliśmy nogi przed wiatrem specjalnie przygotowanymi dla gości kocami i delektowaliśmy się late i cappuccino  (40 SEK).

Na terminalu promowym byliśmy już o godzinie szesnastej. Na prom wpuszczono nas godzinę później. Najpierw oczywiście wzięliśmy prysznic. Czas wolny każdy spędzał według własnego uznania.

Wieczorem odbyło się spotkanie uczestników wycieczki. Prowadząca imprezę Zuzanna Rosinke podsumowała  Rowerowy Potop. Z jej wyliczeń wyszło np. że wszyscy razem pokonaliśmy tego dnia dystans  przekraczający długość równika. Nieźle! Następnie odbył się pokaz zdjęć wykonanych przez Pawła Budzińskiego. 
Osobiście wycieczkę uważam za bardzo udaną. Piękne widoki na trasie, urozmaicony lekko pofałdowany teren, dobrze utrzymane ścieżki rowerowe, no i wspaniała atmosfera.
Jeszcze krótki filmik 


Cmentarz Nattraby

Karlskrona




Hasslo







Fabian Mansson (polityk i pisarz)



Moczenie nóg


Cappuccino



Rowerem nad Mausz










Złota Góra - pomnik bohaterów Ruchu Oporu
Wybrałem się wczoraj rowerem nad jezioro Mausz niedaleko Sulęczyna. Pretekstem do tej wycieczki były odwiedziny syna i synowej, którzy właśnie tam wypoczywają. Rodzina mojej synowej posiada w Grabowie Parchowskim domek letniskowy. Zdecydowałem się jechać przez Żukowo, Kiełpino, Ostrzyce i Brodnicę Górną. Niestety, przez niemal całą drogę wiatr wiał mi prosto w twarz. Na domiar złego w okolicach Złotej Góry zaczął padać deszcz. Swoje zrobiły też liczne wzniesienia. W efekcie na miejsce dojechałem po prawie pięciu godzinach jazdy, osiągając śmieszną średnią prędkość około 18 km/h.

Jezioro Wielkie Brodno
Jezioro Mausz
Na szczęście po południu pogoda poprawiła się na tyle, że mogłem z synem popływać łódką po jeziorze. Na wodach malowniczo położonego jeziora Mausz spotkaliśmy wielu amatorów windsurfingu, a także kilku wędkarzy. My nie wzięliśmy ze sobą wędek, więc do wieczornego piwka musiała nam wystarczyć kiełbaska z grilla...

Mausz
Jejku jejku - fajna nazwa łódki
Grabowo Parchowskie - Mausz
Dzisiaj przed dziesiątą wyruszyłem w drogę powrotną. Było dość pochmurnie i zimno, ale deszcz nie padał. Najważniejsze zaś, że tym razem miałem wiatr w plecy. Odbiło się to pozytywnie na prędkości jazdy. Cała trasę do Gdańska pokonałem w trzy godziny i 45 minut, przy średniej około 21 km/h. Tym razem nie skręciłem ze Złotej Góry w stronę Ostrzyc, lecz pojechałem przez Kartuzy.
Ślad drogi powrotnej w Endomondo

Sama Rama w Kolibkach



Sama Rama
Po dość długiej przerwie wybrałem się na wycieczkę zorganizowaną przez Klub Turystyki Rowerowej "Sama Rama" w Rumi. Na miejsce zbiórki pojechałem z Wrzeszcza kolejką SKM. Tu spotkałem starych znajomych z nieco podupadłej ostatnio Gdańskiej Ekipy Rowerowej. Jeden z nich, Darek, przyjechał do Rumi rowerem z gdańskiej Oliwy. Tym samym jeszcze przed rozpoczęciem wycieczki "nabił" sobie dodatkowe 30 kilometrów.














Wieża w Kolibkach
Gołębiewo
Nie wszędzie dało się podjechać
Ostatecznie zebrało się nas 46 osób. Po wpisaniu się na listę obecności podjechaliśmy pod pobliski supermarket, gdzie Roman Łuczak (organizator) zakupił dla wszystkich uczestników rajdu napoje, bułki i kiełbaski. Po rozdaniu prowiantu ruszyliśmy w drogę. Trasa wycieczki prowadziła przez Demptowo, Chwarzno, Gołębiewo, Sopot i Kolibki. Jechaliśmy różnymi rodzajami nawierzchni. Były więc drogi asfaltowe, żwirowe, piaszczyste i kamieniste. Nie brakowało też leśnych duktów, błotnistych kolein i betonowych płyt. Nie mogliśmy też narzekać na monotonię krajobrazu ani na brak wzniesień czy ostrych zjazdów.

Kolibki - widok na molo w Sopocie
Postój na posiłek zrobiliśmy sobie na polanie w Gołębiewie. Tu, przy ognisku, mogliśmy upiec kiełbaski, odpocząć i porozmawiać, między innymi o rozpoczynającej się za 20 dni Gdańskiej Pielgrzymce Rowerowej do Częstochowy. Wielu z nas wybiera się bowiem na ten sześciodniowy przejazd, a takie wycieczki jak dzisiejsza stanowią dobry trening i pozwalają na wyrabianie lepszej kondycji.

Z Gołębiewa przez Sopot pojechaliśmy do Kolibek. Naszym celem była wieża widokowa. Niestety, trochę pobłądziliśmy i w rezultacie pod wieżę dotarliśmy najtrudniejszą z możliwych dróg. Myślę jednak, że wspaniałe widoki na Zatokę Gdańską, Sopot i Gdynię wynagrodziły trudy wspinaczki.
Więcej zdjęć tutaj

Szlakiem duchów i diabłów kaszubskich



Uczestniczyłem w drugiej w tym sezonie wycieczce z Trójmiejską Inicjatywą Rowerową. Tym razem odbywała się ona poza terenem Trójmiasta, a jej zasadniczym celem było poszukiwanie duchów i diabłów kaszubskich. Chodzi oczywiście nie o prawdziwe demony, lecz o drewniane rzeźby wykonane na zamówienie Gminy Linia przez artystę ludowego Jana Redźko.

Spotkaliśmy się w sobotę przed południem na peronie dworca w Strzebielinie. Wraz z pięcioletnią Mają, która podróżowała w wygodnej przyczepce rowerowej, zebrało się 16 osób (siedemnasta dołączyła do grupy później). Z ramienia TIR wycieczkę prowadził Andrzej G. (nie życzy sobie podawania  nazwiska).

Jako pierwszego obejrzeliśmy Jablóna (ponoć opiekuje się sadami i ogrodami) w Osieku.  W niedalekim Kętrzynie napotkaliśmy figurkę duszka zwanego Wëkrëkùs (opiekun samotników). Po przyjeździe do Linii uzupełniliśmy zapasy w miejscowym sklepie i obejrzeliśmy kolejne trzy rzeźby. Jedna, przedstawiająca Retnika (czarodziej od instrumentów) znajduje się w samym centrum tej miejscowości. Pozostałe dwie Pólnica  i Lubiczk znajdują się w pobliskich wioskach Tłuczewo i Kobylasz. O ile Lubiczk pomaga zakochanym, o tyle Pólnica może sprowadzić nieszczęście na zauroczonego jej urodą mężczyznę. Z kolei w Zakrzewie spotkaliśmy Jigrzana (opiekun zabaw i tańców).

Nad niewielkim jeziorkiem, usytuowanym między Zakrzewem a Niepoczołowicami, zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę. Niektórzy z nas korzystali wyłącznie z kąpieli słonecznych, ale było też sporo amatorów pływania.

W Niepoczołowicach obejrzeliśmy siódmą i ostatnią w tym dniu podobiznę duszka. Był to Neczk (złośliwy wodnik).

W  drodze na kwaterę, tuż przed Kamienicą Królewską, napotkaliśmy orszak weselny. Ktoś rzucił pomysł, aby zaimprowizować tradycyjną bramę. Tak też uczyniliśmy. Kolega Zbyszek złożył życzenia młodej parze oraz poczęstował młodego własną nalewką. W zamian otrzymaliśmy dwie butelki Luksusowej.

Pokoje gościnne mieliśmy zarezerwowane  w Kamienicy Królewskiej (nocleg 35 zł od osoby). Po solidnym obiedzie (dwa dania i kompot za jedyne 15 zł) rozejrzeliśmy się trochę po okolicy. Wieczorem natomiast przyszedł czas na grilla i mniej oficjalną, aczkolwiek bardzo przyjemną, część programu. Powiem tylko, że nie zmarnowała się ani kropelka ze „zdobycznych”  i innych butelek wódki…

Rano gospodyni przygotowała dla chętnych śniadanie złożone z jajecznicy, domowego pasztetu i lokalnego przysmaku, zwanego „krwawa” (coś w rodzaju kaszanki). Do tego oczywiście pieczywo, masło, ogórki, kawa i herbata. Całość w cenie 12 zł.

W drogę wyruszyliśmy o dziewiątej. Leśnymi duktami dotarliśmy do jeziora Lubygość. Tutaj zwiedziliśmy naturalną grotę oraz zrekonstruowany bunkier „Ptasia Wola”. W czasie drugiej wojny światowej ukrywali się tutaj partyzanci Gryfa Pomorskiego. Stamtąd pojechaliśmy nad jezioro Kamienne, gdzie na terenie rezerwatu przyrody Żurawie Błota, znajduje się duży głaz zwany diabelskim kamieniem. Tu odpoczywaliśmy przez godzinę.

Kolejnym punktem na szlaku „Poczuj kaszubskiego ducha” było Miłoszewo ze swoim Damkiem (opiekunem milczków i odludków). W Strzepczu zaś spotkaliśmy ducha snu, który zwie się Grzenia. Potem była następna przerwa na byczenie się nad wodą.

W sąsiadujących ze sobą wioskach Lewino i Lewinko rezydują Pikón i Purtk (pierwszy jest złośliwy, a drugi bardzo śmierdzi).  W Smażynie poznaliśmy Borową ciotkę (opiekuje się lasami i leśna zwierzyną).  I to była ostatnia rzeźba, którą obejrzeliśmy. Do kompletu zabrakło nam tylko Szemicha z Pobłocia, którego po prostu przeoczyliśmy.

W Częstkowie część grupy odłączyła się i pojechała w kierunku Szemudu, kierując się na Gdynię i Chwaszczyno. Reszta udała się na dworzec w Wejherowie, skąd rozjechała się do swoich miejsc zamieszkania.

W sumie przez dwa dni przejechaliśmy około stu kilometrów, co zajęło nam prawie siedem godzin. Była to zatem typowo lajtowa wycieczka krajoznawczo-wypoczynkowa.  Nie znaczy to jednak, że nie było trudnych podjazdów czy piaszczystych lub dziurawych dróg. Teren Kaszub jest dość mocno pofałdowany, co oczywiście dodaje uroku mijanym krajobrazom. 
Slajdy z wycieczki można obejrzeć tutaj
 Ślad:
 

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty