Antoni Macierewicz |
Za nami inauguracja IX kadencji Sejmu i X Senatu.
O ile w wypadku wyboru marszałka izby niższej nie było żadnych niespodzianek,
bo z góry było wiadomo, iż zostanie nim Elżbieta Witek, o tyle w przypadku
marszałka „izby zadumy” do końca nikt nie mógł być pewien wyniku. Różnica
głosów pomiędzy Grodzkim a Karczewskim -
jak się potem okazało – wyniosła trzy głosy. Mogłaby być większa, gdyby Lidia
Staroń nie wstrzymała się od głosu. Mogła jednak być także sytuacja odwrotna,
gdyby senatorowie niezależni zagłosowali za kandydaturą Karczewskiego lub gdyby
ktoś z senatorów opozycji dał się przekupić (a wiadomo, że takie próby były
podejmowane).
Teraz kilka słów refleksji na temat pierwszego posiedzenia
Sejmu, a właściwie tej jego części,
którą prowadził marszałek senior Antoni Macierewicz. To, że witając gości, pominął
Aleksandra Kwaśniewskiego (naprawił tę niezręczność dopiero po tym, gdy po
sugestii Włodzimierza Czarzastego na przywitanie byłego prezydenta zdecydował
się Andrzej Duda) można ostatecznie zrozumieć. O wiele trudniej zrozumieć
konfrontacyjny ton jego wystąpienia i nawoływanie do rozliczeń autorów stanu
wojennego. Kogo on chce rozliczać po prawie czterdziestu latach? Szeregowych żołnierzy i
pomniejszych działaczy PZPR (twórcy stanu wojennego są już nieosiągalni
dla ziemskiej sprawiedliwości)? Poza tym skąd Macierewicz wytrzasnął informacje
o setkach ofiar stanu wojennego? Nie mam co prawda dostępu do dokładnych
danych, ale z dostępnych mi źródeł wynika, że można mówić o kilkudziesięciu
ofiarach śmiertelnych (oczywiście wiem, że to też dużo). Jak długo jednak
można rozgrzebywać te zaschnięte rany?
Owszem, trzeba pamiętać, ale nie jątrzyć.
O ileż lepiej wypadło przemówienie prezydenta
Andrzeja Dudy. Jeżeli nawet było ono elementem kampanii prezydenckiej, to
przynajmniej sprawiało wrażenie szczerego. Apelowanie o zgodę i zasypywanie
głębokich podziałów zawsze jest godne pochwały. Niestety, wygląda na to, że
Macierewicz rozmyślnie storpedował
prezydenckie apele o rozsądek i dążenie do kompromisu.