Pomnik kard. S. Wyszyńskiego |
Odwiedziliśmy wczoraj trzy interesujące
miejscowości: Komańczę, Zagórz i Hoczew. Każda z nich ma swoją bogatą historię,
ale ja nie piszę przewodnika, więc skupię się tylko na wybranych tematach.
Komańcza znana jest przede wszystkim jako
miejsce internowania prymasa Stefana Wyszyńskiego (29.10.1955 - 28.10.1956). Było
to czwarte i ostatnie miejsce odosobnienia głowy polskiego kościoła. Wcześniej
przebywał w Rywałdzie, Stoczku (najtrudniejsze warunki) i w Prudniku. Do
klasztoru sióstr Nazaretanek przywieziono go w celu poratowania zdrowia. Prymas
zmagał się bowiem z chorobą płuc, a komuniści obawiali się odpowiedzialności za
jego ewentualną śmierć. Klasztor został zbudowany w roku 1931 i początkowo miał
być domem wypoczynkowym dla sióstr. Nazaretanki miały tu przyjeżdżać dla
podratowania zdrowia. Potem jednak sprowadziły się tu na stałe.
Do klasztoru idzie się wąską dróżką pod górę.
Kiedyś nie było tu asfaltu, ale położono go w związku z planowaną wizytą
papieża Jana Pawła II (znał to miejsce z wędrówek po Bieszczadach w 1953 r.).
Ostatecznie jednak papież przeleciał tylko śmigłowcem nad tym terenem, a asfalt
pozostał. Wikipedia podaje, że można zwiedzać pokój, w którym przebywał
kardynał Wyszyński. Kiedyś rzeczywiście tak było, ale teraz nieliczne pamiątki
po prymasie tysiąclecia zgromadzone są w innym pomieszczeniu. Najlepiej oddał
atmosferę tego miejsca ks. Jan Twardowski w wierszu "Księdzu
Prymasowi":
Kocham deszcz,
który pada czasami
w Komańczy
nawet taki szorstki i chłodny
gwiazdkę śniegu
co nieraz mu w oknach
zatańczy
żeby był tak jak zawsze
pogodny...
Prostą lampę na stole,
wszystkie jego książki,
brewiarz, zegar,
wieczorną ciszę...
Nawet taki najmniejszy
z Matką Boską obrazek,
który komuś z wygnania
podpisze.
Krzyże żadne nie krwawią
gdzie jest świętość i spokój,
gdy z WYGNAŃCEM po cichu
drży
POLSKA...
Wszystko proste jak w wierze
brewiarz, lampa i pokój.
Matka Boska Leśna |
Niedaleko od klasztoru na leśnym zboczu stoi
figurka Matki Boskiej Leśnej. Dlaczego tu? Podobno w latach trzydziestych
jakiegoś kuracjusza ugryzła w nogę żmija. Noga spuchła, a do najbliższego
ośrodka zdrowia w Sanoku było około 30 kilometrów. Nagle zobaczył przed sobą
kobietę w bieli. Słyszał już wcześniej opowieści, że pojawiała się tutaj
dawniej. Krzyknął więc "Matko Boska, ratuj!" Wkrótce opuchlizna
zeszła mu z nogi, a po ukąszeniu został tylko malutki ślad. W podzięce za
ocalenie postawił więc figurkę Matki Boskiej na małym cokole. Inne cudowne
wydarzenie dotyczy żołnierza AK, który uciekł Niemcom tuż przed rozstrzelaniem.
Ślady jego stóp na śniegu zniknęły nagle przy figurce i prześladowcy stracili
trop. Po wojnie żołnierz ten powrócił i w ramach wdzięczności odnowił figurę i
postawił ją na wyższym cokole.
W Komańczy znajdują się też dwie cerkwie.
Jedna to parafialna świątynia prawosławna. Zbudowana została w latach 2008 -
2010 w miejscu spalonej w 2006 r. Druga z komanieckich cerkwi należy do parafii
greckokatolickiej. Wzniesiono ją w 1988 roku. Jest to obiekt
drewniano-murowany. Zwiedziliśmy tylko tę ostatnią. Trochę zdziwił mnie zakaz
fotografowania wnętrza tej świątyni bo nie jest to przecież żaden zabytek. Na
szczęście zakaz ten nie był rygorystycznie egzekwowany.
Z Komańczy udaliśmy się do Zagórza.
Popołudniowe słońce piękne oświetlało okoliczne wzgórza i przybierające
jesienne kolory lasy. Krajobraz wprost bajeczny! W Zagórzu wysiedliśmy na
parkingu przed Sanktuarium Matki Bożej Zagórskiej. Ulicą Klasztorną wspinaliśmy
się do góry. Na kilometrowym odcinku znajdują się oryginalne, jeśli chodzi o
rzeźby, stacje Drogi Krzyżowej. Ruiny klasztoru Karmelitów Bosych znajdują się
na wzgórzu w zakolu rzeki Osławy. Kościół, klasztor i mury obronne wzniesiono w
pierwszej połowie XVIII wieku. Jednakże już w 1772 roku obiekty te zostały
częściowe zniszczone i spalone przez wojska rosyjskie. Drugi pożar miał miejsce
w 1882 roku. Prawdopodobnie spowodowali go Austriacy, choć oni sami twierdzili,
że doszło do niego w wyniku sprzeczki przeora z zakonnikiem. Tak czy owak,
monumentalne mury klasztoru i kościoła od tej pory ulegały ciągłemu procesowi
niszczenia. Podejmowane po wojnie próby odbudowy spaliły na panewce. Niemniej
obiekt jest wpisany na listę zabytków. Wyremontowana wieża widokowa stanowi
świetny punkt obserwacyjny na Góry Słonne, Zagórz i Beskid Niski.
Ruiny klasztory Karmelitów Bosych w Zagórzu |
Do Hoczwi dojeżdżamy o zmroku. Nie jest
jeszcze na tyle ciemno, żeby nie zauważyć na podwórku Zdzisława Pękalskiego
licznych rzeźb. Jego samego nie możemy poznać, bo przebywa na rehabilitacji po
przebytym trzy lata temu udarze. Galerię artysty otwiera nam jego uczennica i
przyjaciółka. Wszystkie ściany i sufit pokryte są rzeźbami, obrazami i
grafikami Pękalskiego. Na stoliku leżą też jego książki, bo pan Zdzisław jest
nie tylko rzeźbiarzem, malarzem i grafikiem, ale też poetą i fraszkopisarzem.
Lwią część jego twórczości stanowią jednak rzeźby i obrazy. Najciekawsze jest jednak
to, z czego wykonuje swoje dzieła. Otóż wykorzystuje on wszelkie odpady, na które
inni ludzie nie zwróciliby nawet uwagi. Doskonałym tworzywem dla Zdzisława Pękalskiego
są nadgniłe lub nadpalone deski i gonty, świńskie koryta, niecki, kawałki drewna
i korzeni, stare drzwi czy blat warsztatu stolarskiego. Na tym ostatnim umieścił
"Ostatnią Wieczerzę". Twarze apostołów i Jezusa okolone są specyficzną
aureolą wykonaną z podków.
Jedna z prac Z. Pękalskiego |
z Lwowa. W Hoczwi zamieszkał
w 1963 roku. Pracował jako nauczyciel w tutejszej szkole.
Klasztor Nazaretanek w Komańczy |
Pamiątki po prymasie Wyszyńskim |
Komańcza |
Wnętrze cerkwi greckokatolickiej w Komańczy |
Ruiny klasztoru w Zagórzu |
Widok z wieży widokowej w Zagórzu |
Z galerii Z. Pękalskiego |
W galerii Z. Pękalskiego |
Rzeźba na podwórku Z. Pękalskiego |
Ostatnia Wieczerza Z. Pękalskiego |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz