Bałagan w PKP Intercity i... Kydryński



Poświadczenie o opóźnieniu pociągu

PKP Intercity potrafi podnieść ciśnienie. Pociąg "Karpaty" zaraz po  starcie z Gdyni wygenerował spóźnienie  80 minut. W Warszawie Zachodniej miał być w piątek 14 września o godzinie 23.10.  Dojechał tam natomiast pół godziny po północy, czyli już w piątek. Tymczasem ja miałem mieć przesiadkę na Neobus, który odjeżdżał z  Zachodniej o godzinie 00.10.  Już w Działdowie było jasne, że pociąg nie nadrobi opóźnienia i że nie zdążę na autobus. Udałem się więc do konduktorki i poprosiłem o wydanie zaświadczenia o opóźnieniu pociągu, żeby mieć podkładkę do reklamacji.   Przy okazji chciałem dokupić bilet na dalszą jazdę tym pociągiem, skoro już nie mogłem pojechać wybraną wcześniej linią autobusową. Konduktorka była miła, ale też niespecjalnie jej się spieszyło. Grała na zwłokę, bo w Warszawie kończyła pracę. W efekcie swoją sprawę ponownie musiałem przedstawić nowej drużynie konduktorskiej. Spotkałem się co prawda ze zrozumieniem i otrzymałem stosowne zaświadczenie (poświadczenie wg nomenklatury PKP), ale bilet był już wypisany z "kapelusza". Wynikało z niego między innymi, że pociąg  ma jechać przez Piotrków i Rzeszów, tymczasem jechał przez Częstochowę, Kraków i Jasło. Dodatkowo nieco chaosu wprowadził inny konduktor w Płaszowie. Twierdził, że nasz wagon (nomen omen nr 13) nie jedzie do Zagórza. Faktycznie jechał. Tu trzeba wyjaśnić, że pociąg "Karpaty" w Krakowie Płaszowie rozdziela się na kilka składów: do Zakopanego, do Krynicy, do Przemyśla i do Zagórza. Jak ma się w tym połapać zwykły pasażer, skoro sami konduktorzy się gubią?

 Gdybym zdążył na wspomniany wcześniej Neobus, to dojechałbym nim prosto do Polańczyka o godzinie siódmej. Skoro jednak jechałem pociągiem, to musiałem wysiąść w Sanoku lub Zagórzu i dalej jechać busem. Wybrałem Sanok, bo to jednak miasto powiatowe. Niestety, dworzec autobusowy dawno już tu nie działa, a rozkłady na ulicznych przystankach są bardzo mało precyzyjne. Przygodny taksówkarz proponował kurs do Polańczyka z licznikiem za 160 a bez licznika za 120 zł. Na moje szczęście  i zarazem pecha taryfiarza wysiadający z jego taksówki klient podpowiedział mi, że za pół godziny będzie jechał do Polańczyka bus linii Galicja Express, którego nie ma na rozkładzie. Rzeczywiście tak było. Przejazd kosztował tylko 10 zł. Niemniej jednak w wyniku posypania się mojego planu podróży przez opóźnienie pociągu Intercity straciłem prawie sześć godzin i 153 złote. Te ostatnie mam nadzieję odzyskać, ale z doświadczenia wiem, że postępowanie reklamacyjne jest długie i uciążliwe.

Na koniec coś z innej beczki. Przy recepcji sanatorium "Dedal" pewna para wykłócała się o przydzielenie wspólnego pokoju. Twierdzili, że są małżeństwem. Recepcjonistka im jednak nie wierzyła, bo nosili inne nazwiska. W końcu gość zapytał:

- A Kydryńskiemu i Kunickiej też by pani nie dała wspólnego pokoju?

Recepcjonistka z kamienną twarzą zaczęła przeglądać listę kuracjuszy nowego turnusu, by po chwili stwierdzić:

- Nie widzę tu żadnego Kydryńskiego ani...

- Bo on już nie żyje - nie potrafiłem wstrzymać się od wygłoszenia tej uwagi.

Sanatorium Dedal




Polańczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Na pakistańskich drogach i bezdrożach

  Piątek, 11.10.24 Wyruszam dzisiaj   w kolejną podróż, dość ważną, bo Pakistan jest nie tylko ciekawym (a przy tym mało znanym) pod wzg...

Posty