Islandia przywitała mnie rzęsistym deszczem i
porywistym wiatrem. Na lotnisku w Keflavik samolot Wizz Air wylądował z
opóźnieniem. Łukasz, oczekujący na mnie
prawie od godziny, martwił się, że nie zdążymy na autobus. Faktycznie,
zdążyliśmy wsiąść w ostatniej chwili i to tylko dzięki temu, że bus linii 55 -
notabene jedynej łączącej port lotniczy z centrum Reykjaviku - nieco się
opóźnił. Na kolejny trzeba byłoby czekać godzinę. Trochę zszokowała mnie cena
biletu za przejechanie siedmiu przystanków - ponad 1600 koron, czyli około 58
złotych. A skoro jestem przy temacie komunikacji miejskiej, to następnego dnia
zapłaciłem za przejazd do Reykjaviku liniami 55 i 1 1760 koron. W drodze
powrotnej natomiast 500 za przejazd jedynką i 1700 za 55. Ciekawostka: w obu przypadkach nie otrzymałem
biletu. Czyżby islandzcy kierowcy mieli skłonności do zarabiania na lewo?
Dzięki uprzejmości Łukasza miałem darmowe
miejsce do spania w dawnym budynku koszarowym. Mieszkanka są tutaj ciasne, ale funkcjonalne. Jest
łazienka oraz osobne garderoby przynależne do każdego pokoju. Kuchnia oraz
pralnia są wspólne dla całego korytarza. Mieszka tu sporo Polaków, pracujących
głównie na pobliskim lotnisku. Czynsz za pokój wynosi w przeliczeniu około 1
800 zł. A propos naszych rodaków, to stanowią oni największą mniejszość
etniczną w Islandii. Ich liczbę szacuje się na 12 tysięcy. To sporo, zważywszy
na fakt, iż całkowita liczba ludności tego kraju przekracza zaledwie 330
tysięcy. Tak więc na Polaków można tu natknąć się niemal na każdym kroku. Nie
chodzi tu wyłącznie o tych przebywających na stałe, ale także odwiedzających
oraz zwykłych turystów. Trzeba bowiem wiedzieć, że Islandię odwiedza rocznie
około miliona osób, co niewątpliwie jest swego rodzaju ewenementem.
Islandię najlepiej zwiedzać wynajętym samochodem.
W celu zminimalizowania kosztów dobrze jest zebrać 3 lub 4 osoby. Niestety, ja
byłem sam. Zdecydowałem się więc wykupić w Gray Line Iceland wycieczkę pod
nazwą Golden Circle Classic. Koszt ośmiogodzinnej objazdówki po najciekawszych
miejscach w pobliżu Reykjaviku wynosi 10
500 koron islandzkich, czyli ok 375 złotych.
Pogoda w sobotni poranek była fatalna: ostro
zacinający deszcz i spore zamglenie. Miałem nawet wątpliwości, czy w takich
warunkach wycieczka dojdzie do skutku. Nie uwzględniłem jednak faktu, że
tutejsza aura cechuje się dużą zmiennością. Poza tym "biznes is
biznes". Do małego busa wsiadłem przed hotelem Plaza. Naiwnie sądziłem, że
będzie to docelowy środek lokomocji. Tymczasem busy tylko zbierały turystów przed poszczególnymi
hotelami i zawoziły ich na punkt zborny. Tutaj dopiero następowała przesiadka
do dużych autokarów. Wspominam o tym dlatego, że w trakcie przesiadki
zapomniałem zabrać z busa swoją czapkę. Na szczęście została mi jeszcze
wiatrówka z kapturem.
Z Reykjaviku wyjechaliśmy o godzinie 10.30.
Przewodniczka Christina przedstawiła pokrótce program wycieczki. Jej pierwszym
punktem był park narodowy Þingvellir nad północnym brzegiem największego
islandzkiego jeziora Þingvallavatn, tuż przy drodze nr 36. W tym miejscu
stykają się ze sobą dwie płyty tektoniczne: euroazjatycka i północno
amerykańska. Deszcz przestał padać i mgła nieco się rozeszła, ale nadal
solidnie wiało. Nieopodal platformy widokowej zlokalizowane było centrum
gastronomiczno-handlowe. Takie same spotkać można było przy pozostałych
atrakcjach Golden Circle. Przewodniczka wręcz zachęcała do korzystania z możliwości zakupu pamiątek i
do konsumpcji. W tym celu specjalnie wydłużała przerwy postojowe. No cóż, taki
jest biznes turystyczny. Gdyby się zwiedzało indywidualnie, byłoby więcej czasu
na atrakcje turystyczne.
Drugi postój wypadł przy Gullfoss, czyli
złotym wodospadzie na rzece Hvítá przy drodze nr 35. Wodospad składa się z dwóch kaskad o
wysokości 11 i 21 metrów. Przepływa przez niego 400 metrów sześciennych wody na
sekundę. Kapryśna aura nie pozwoliła na długie podziwianie tego cudu natury.
Ledwo pstryknąłem kilka zdjęć, a już rozpoczęła się potężna ulewa. Schroniłem
się w pobliskim kompleksie handlowo-gastronomicznym. Przy okazji nabyłem do
swojej kolekcji otwieracz do butelek z magnesem i jakiś mini kubeczek do
postawienia na półkę z pamiątkami z podróży.
W odległości około dziesięciu kilometrów od Gullfoss w dolinie Haukadalur znajduje się Geysir i
Strokkur (gejzery). Ten pierwszy rzadko wybucha, ale za to byłem świadkiem
wybuchów tego drugiego w odstępach około dziesięciominutowych. Słupy gorącej
wody wylatywały na kilkanaście metrów w
górę. Wokół unosił się zapach siarkowodoru do złudzenia przypominający odór
zgniłych jaj. Na całym terenie tuż nad ziemią unosiły się kłęby pary z gorących
wód geotermalnych. Wokół gejzerów ziemia
o rudawym odcieniu a w oddali ośnieżone góry. Niesamowite wrażenia.
Następnym i niestety ostatnim godnym uwagi
punktem programu wycieczki Złoty Krąg był niewielki wodospad Faxi (inaczej Vatnsleysufoss) na rzece Tungufljót. Podobno
występuje tu w dużych ilościach łosoś. Nieopodal znajduje się restauracja Vid
Faxa, ale poza sezonem jest nieczynna.
Ostatni postój
wypadł w małym miasteczku Hveragerði (ok. 1800 mieszkańców). Jego jedynym
powodem było zrobienie zakupów w markecie sieci Bonus. Osobiście nabyłem tam
chleb za 498 koron (prawie 18 zł). To i tak taniej niż w Reykjaviku, gdzie
płaciłem 569 koron za pół kilograma ciemnego chleba z ziarnami.
Do stolicy Islandii
wróciliśmy kilka minut po osiemnastej. Pogoda wyklarowała się na tyle, że można
było bez obawy przemoknięcia pospacerować po mieście. Co prawda rano zwiedziłem
już operę Harpa (europejska nagroda dla współczesnej architektury) i obejrzałem
z zewnątrz kościół Hallgrímskirkja (drugi pod względem wysokości budynek w
Islandii), ale teraz miałem jeszcze ponad 40 minut do odjazdu autobusu, więc
znów zagłębiłem się w malownicze uliczki. Na przystanku zauważyłem ogłoszenie o
poszukiwaniu zaginionego Polaka. Zaginął on 28 lutego tego roku. W Islandii
mieszkał od pięciu lat. Póki co, brak informacji o jego odnalezieniu.
Niedziela od samego
rana była mglista i deszczowa. Mimo to zdecydowaliśmy się z Łukaszem pójść na
ryby. Przemokliśmy do cna, zanim jeszcze doszliśmy na wybrzeże Atlantyku. Na
domiar złego ryby nie brały. Wróciliśmy zatem do koszarowca. Jedyny pożytek z
tej eskapady to spalone podczas 13. kilometrowego spaceru kalorie. Po południu
pogoda wydatnie się poprawiła. Powtórzyliśmy więc swoją wędrówkę na skalne
wybrzeże. Tym razem ryby wprost rzucały się na haczyk Łukaszowej wędki. W
przeciągu półtorej godziny złowił on 9 fląder (trzy wyrzucił) i jednego dorsza.
Wieczorem oczyściłem i usmażyłem cały ten połów. Nie wyszło mi to zbyt
perfekcyjnie, ale świeża ryba zawsze smakuje...
W ostatnim dniu
mojego pobytu na Islandii pogoda była iście wiosenna. Na lotnisko udałem się więc
piechotą. Na skróty byłoby to jakieś 7 kilometrów. Ponieważ jednak miałem dużo czasu,
poszedłem okrężną drogą przez centrum Keflavik. Przy okazji trochę pobłądziłem,
więc w sumie przeszedłem 14 km.
Wrażenia? Ogólnie pozytywne,
ale z dużą dawką niedosytu. Uświadomiłem sobie bowiem, że zaledwie liznąłem Islandii.
By w miarę dokładnie poznać ten wyspiarski kraj, najlepiej przyjechać tu na minimum
10 dni i dysponować środkiem transportu. Wyobrażam sobie, jak pięknie musi być tutaj
latem...
|
Opera Harpa |
|
Reykjavik | |
|
Park narodowy Pingvellir |
|
Gullfoss |
|
Gullfoss |
|
Gullfoss |
|
Geysir |
|
Geysir |
|
Geysir | |
|
Geysir | |
|
Wodospad Faxi |
|
Restauracja nieopodal Faxi |
|
W drodze |
|
Reykjavik | |
|
Wędkowanie w Atlantyku |
|
Troll |
|
Wybrzeże Atlantyku |
|
Połów |
|
Reykjavik z lotu ptaka |
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz