W poniedziałek rano wyruszamy drogą C-63, a
następnie autostradą AP-7 w kierunku Francji, a dokładniej do Carcassonne w
Langwedocji. Tym razem naszym przewodnikiem jest Kamil, prywatnie mąż
wczorajszej przewodniczki. Zwraca naszą uwagę na całkowity brak reklam przy
drogach oraz informuje nas o drakońskich karach za wyrzucanie petów z okien
samochodów. Dwa lata temu w tych okolicach wybuchł bowiem wielki pożar, którego
przyczyną był właśnie niedopałek
papierosa.
|
Carcassonne |
Po drodze do Carcassonne oglądamy film
"Duchy Goi" oraz widoczne z okien autokaru ośnieżone szczyty
Pirenejów.
Przed wejściem do twierdzy korzystamy z
toalety. Wspominam o tym prozaicznym fakcie dlatego, że tutejsze WC drastycznie
różni się od tych spotykanych wcześniej po stronie hiszpańskiej. Przede
wszystkim brak desek na sedesach i papieru toaletowego.
Trafiliśmy na dość chłodny i wietrzny dzień,
toteż o wiele chętniej zwiedzaliśmy obiekty wewnętrzne niż zewnętrzne. Mimo to najpierw
przeszliśmy się wzdłuż warownych murów, by potem wejść do kościoła St. Nazaire.
Tu mieliśmy okazję podziwiać występ chóru męskiego.
|
Carcassonne |
Co do samej twierdzy, to jej wygląd w
znacznej mierze jest wynikiem rekonstrukcji z XIX wieku. Elementów
średniowiecznych praktycznie już nie widać. Ciekawostką jest fakt, że do
Carcassonne można dopłynąć wodami śródlądowymi z Polski. Tak przynajmniej
twierdzi pan Kamil.
Obok murów obronnych znajduje się cmentarz.
Praktycznie w całości zajmują go okazałe grobowce z charakterystycznymi
ozdobami na płytach.
|
Carcassonne |
O 14.30 wyjeżdżamy do odległego o 115
kilometrów Perpignan. Przed stolicą dawnego Królestwa Majorki trafiamy na
korek, w efekcie do miasta wjeżdżamy dopiero o 16.30. Fakt ten ma swoje przykre
konsekwencje: służbista i rygorystycznie przestrzegająca regulaminu obsługa nie
wpuszcza nas do wnętrza Pałacu Królów Majorki (zwiedzanie można zacząć
najpóźniej na 40 minut przed zamknięciem). Idziemy więc na punkt widokowy, a
potem na stare miasto. Tu zwiedzamy bogato zdobioną gotycką katedrę św. Jana
Chrzciciela.
W drodze powrotnej zatrzymujemy się w Wine
Palace - dużym sklepie z alkoholami, wędlinami i serami. Znajduje się tutaj
kilkadziesiąt beczek z winem. Każda z nich wyposażona jest w kranik i z każdej
można degustować do woli. Pod sufitem wiszą suszone szynki z kością (cena 115
Euro za kg). Jeśli chodzi o wino, to butelka Sangrii (z czerwonym kapeluszem na
korku i kastanietami) o pojemności 0,75
l kosztuje tutaj 4,49 Euro (na lotnisku w Barcelonie za taką samą trzeba
zapłacić 12 Euro).
Czwarty dzień wycieczki to najogólniej rzecz
ujmując - wędrówki śladami Salvadora Dali, choć nie tylko. Najpierw
pojechaliśmy na Cap de Creus, najdalej na wschód wysunięty cypel Hiszpanii, a
właściwie Katalonii. Dojazd w to miejsce wymagał sporo umiejętności od
kierowcy. Trasa wiodła bowiem bardzo wąskimi i krętymi drogami. Podobno Rainbow
Tours jest jedynym polskim biurem uwzględniającym w programie ten fragment
Dzikiego Wybrzeża. Widoki są tu rzeczywiście piękne, zwłaszcza na Zatokę Róż.
Kolejny punkt to Port Ligat, wioska nad
brzegiem Morza Śródziemnego, w której zachował się dom Dalego. Obecnie znajduje
się w nim muzeum artysty. Stąd jedziemy do Cadaques, urokliwego miasteczka z
białymi domami i ładnym nabrzeżem. Parking dla autokarów kosztuje tutaj 25
Euro. Spędzamy tu około godziny i jedziemy do Empuriabrava. Miasteczko to z
racji licznych kanałów nazywane jest Wenecją Katalonii. Trochę na wyrost, bo
jest znacznie mniejsze i o wiele młodsze. Większość domów zbudowano bowiem
30-40 lat temu.
Dzielimy się na grupy po pięć i osiem osób,
po czym wsiadamy do łódek. Niektóre mają napęd spalinowy, inne korzystają z
energii elektrycznej z paneli słonecznych. Mojej grupie trafia się ta ostatnia,
niestety - bardzo powolna. Otrzymujemy mapkę kanałów i przez godzinę opływamy
praktycznie całe miasteczko. Od czasu do czasu widzimy skoczków
spadochronowych, dla których te tereny są prawdziwą mekką. Po zejściu z łódek
oglądamy zdjęcia, które zrobiono nam na początku rejsu. Można je nabyć za 8
Euro. Trochę drogo...
O szesnastej jesteśmy już w Figueres. W tym
mieście urodził się i zmarł Salvador Dali. Tutaj też znajduje się muzeum, które
artysta sam zaprojektował. Znajduje się w nim jedna trzecia jego prac. Na
oglądanie dzieł mistrza surrealizmu poświęcamy półtorej godziny. Na koniec
robię sobie zdjęcie przy autoportrecie Dalego.
Po kolacji udajemy się do pobliskiego Gran
Casino na wieczór flamenco. Koszt 34,5 Euro. Niestety, jestem trochę
zawiedziony całkowitym zakazem fotografowania i filmowania. Sangria i cava oraz
parę słonych ciasteczek nie rekompensują w pełni ceny wstępu. Gdybym bowiem chciał
tylko zobaczyć i posłuchać występów, to kupiłbym sobie płytę CD za 10 lub DVD za
15 Euro. Jeżeli chodzi o sam pokaz to była to składanka pieśni operowych, tańca
flamenco, stepowania i gitarowych solówek. Duże wrażenie wywarł na mnie ekspresyjny
taniec w wykonaniu
|
Degustacja |
|
Cap de Creus |
|
Port Ligat - dom SalvadoraDali |
|
Cadaques |
|
Empuriabrava |
|
Empuriabrava |
|
Figueres - wieża Gali |
|
Figueres - w muzeum S. Dalego |
|
Pireneje - widok z Perpignan |
|
Wieczór flamenco |
Jose Leona oraz gitarowe popisy Diego Cortes'a.
|
Katedra w Perpignan |
Przy okazji otrzymaliśmy też wejściówki do kasyna,
ale wolałem nie kusić losu i nie zaryzykowałem.
Figueres też bym chciała zobaczyć.
OdpowiedzUsuńZa to chyba by mnie trafił, za przeproszeniem, szlag, gdybym miała wydać taką kasę na występ flamenco i nie mogła nawet zrobić zdjęć. Taki pokaz ogromnie mi się marzy, ale teraz już wiem, że zanim się nań wybiorę, dziesięć razy dopytam o możliwość pstrykania fotek. Ciekawe skąd taki zakaz.
Zakaz robienia zdjęć i nagrywania wynika najprawdopodobniej z "troski" organizatorów o jakość uwiecznianych występów. Oni sami robią bowiem zdjęcia i oferują je po 8 Euro od sztuki. Sprzedają też nagrania DVD z zarejestrowanym programem występu. Z podobnym zakazem spotkałem się przy okazji oglądania tańca derwiszy w Turcji. Tam jednak można było fotografować inne występy w ramach tzw. wieczoru tureckiego. Menu też było o wiele bardziej urozmaicone. A tak na marginesie, to z żadnym zakazem nie miałem do czynienia w przypadku lokalnych wieczorków w Grecji i Egipcie.
OdpowiedzUsuńMoja mama była kiedyś w tamtych stronach. Miała przyjaciół w Paryżu i oni ją zabierali w różne miejsca we Francji oraz w Hiszpanii. Świetna relacja i zdjęcia.
OdpowiedzUsuńKasia Dudziak
Dziękuję i pozdrawiam 😀
Usuń