Według ministra Boniego system eWUŚ (elektroniczna weryfikacja uprawnień świadczeniobiorców) działa bardzo dobrze. Podobnego
zdania jest szefowa NFZ Agnieszka Pachciarz. Twierdzą oni, że w styczniu tylko
0,1 procenta pacjentów nie mogło odnaleźć się w systemie. Tymczasem Anita Karwowska
z MetroMSN uważa, że prawie dwa miliony osób ma problem z potwierdzeniem
uprawnień do świadczeń medycznych. Nie wiem jak jest do końca z tymi liczbami,
ale opowiem na własnym przykładzie, dlaczego ten niezwykle czuły system – jak określiła
go inspektor Joanna Gorczyca z oddziału ZUS w Gdańsku przy ul. Tuwima – nie wykazuje
mnie wśród osób ubezpieczonych.
Wspomniana pani inspektor przez długie minuty wpatrywała się w ekran
monitora i za nic w świecie nie mogła wydedukować, dlaczego system eWuś mnie „nie widzi”, mimo iż jestem
ubezpieczony i płatnik odprowadza należne składki. Poprosiła w końcu o pomoc koleżankę,
a ta już po paru kliknięciach zorientowała się, w czym rzecz. Otóż okazało się,
że w 2002 roku do ubezpieczenia zdrowotnego zgłosił mnie ówczesny zakład pracy
mojej żony, który wkrótce został zlikwidowany.
Od tego czasu wielokrotnie jeszcze byłem ubezpieczany przez różne
podmioty, jednak w rejestrach ZUS wciąż tkwi ta rejestracja sprzed jedenastu
lat. Oznacza to, że dopóki nie zostanę wyrejestrowany, dopóty nie będę mógł być
ujęty w eWUŚ. Sytuacja jest na tyle paradoksalna, że nadal mam prawo do
świadczeń leczniczych, lecz każdorazowo muszę wypełniać stosowne oświadczenie.
Tak więc jestem ubezpieczony, ale w systemie eWUŚ mnie nie ma…
W przypadku dawnej firmy mojej żony na szczęście jest jej prawny
spadkobierca, który być może będzie w stanie odkręcić tę zaległą sprawę. Kto
jednak uzupełni formalności w ZUS w przypadkach osób, po których dawnych
miejscach pracy nie ma ani śladu?