Stragany na ścieżce rowerowej


Stragany przed molo od strony Brzeźna

Sezon turystyczny w pełni. Nadmorskie ścieżki rowerowe zapchane do granic możliwości. Poruszają się po nich nie tylko rowerzyści, ale też rolkarze i deskorolkowcy. Nie brak też riksz, a nawet niemowlaków w wózkach, których rodzicom pomylił się deptak z drogą dla rowerów. Jakby tego wszystkiego było mało, ktoś wpadł na genialny pomysł postawienia na ścieżce rowerowej rzędu straganów. Zajmują one prawie dwie trzecie szerokości ścieżki i znajdują się w jej newralgicznym punkcie, tuż przed zakrętem. Nieopodal usytuowane jest ruchliwe przejście wiodące z gdańskiej Zaspy na molo.
Nie wiem, co będzie  znajdowało się we wspomnianych straganach. Obojętne jednak, jakiego rodzaju działalność ma być tam prowadzona, pewne jest, że klienci zablokują pozostałą część ścieżki, na której - jak widać na załączonym zdjęciu - i tak jest już ciasno.
Ciekaw jestem, kto wydał zgodę na tak idiotyczne zlokalizowanie straganów...

Stan duszy



Wiersz zamieszczony w tygodniku "Angora" 


Niezbyt często odkrywam stan mojej duszy, ale czasami mi się to zdarza...



Nie lubię samotności





Nudzi mnie tłum gości





Kim jestem?





Czego oczekuję od świata?





Wielu z nas ta myśl oplata





Pytaniem





Zwykle bez sensownej odpowiedzi




Choć w głowie wiele ich siedzi...

"Od moroszki po morwę" w ocenie Beaty Dymarskiej


Od moroszki po morwę

Z reguły nie komentuję recenzji moich książek. Uznaję bowiem prawo każdego czytelnika i recenzenta do własnej oceny mojej twórczości. Również w przypadku recenzji Beaty Dymarskiej generalnie podzielam jej opinie o mojej książce. Nie mogę jednak zgodzić się z twierdzeniem, że cyt.: "Książka zaznajamia nas raczej z tym jak żyło się ponad dwadzieścia lat temu, jak trudno było znaleźć, zaraz po upadku komuny, pracę,".  Sytuacji sprzed ponad 20 lat dotyczy bowiem tylko jeden rozdział z dwudziestu czterech! A zatem autorka pozwoliła sobie na zbyt daleko idące uogólnienie. Podobną przesadą jest twierdzenie, iż "autor lubił codziennie wypić piwo lub wino".  Na pewno nie wynika to z treści mojej książki. Owszem, wspominałem często o różnych trunkach degustowanych w konkretnych krajach, ale nigdy nie pisałem, że czyniłem to codziennie. Uogólnieniem jest też stwierdzenie autorki, że najważniejszym elementem książki jest "praca podczas zbierania leśnych owoców". Tu znów odwołam się do statystyki. Zbiory runa leśnego w Szwecji opisane są w pięciu rozdziałach, co stanowi mniej niż jedną czwartą zawartości "Od moroszki po morwę".
Tyle tytułem sprostowania ewidentnych rozbieżności ze stanem faktycznym. Z treścią całej recenzji można zapoznać się tutaj

Sama Rama w Kolibkach



Sama Rama
Po dość długiej przerwie wybrałem się na wycieczkę zorganizowaną przez Klub Turystyki Rowerowej "Sama Rama" w Rumi. Na miejsce zbiórki pojechałem z Wrzeszcza kolejką SKM. Tu spotkałem starych znajomych z nieco podupadłej ostatnio Gdańskiej Ekipy Rowerowej. Jeden z nich, Darek, przyjechał do Rumi rowerem z gdańskiej Oliwy. Tym samym jeszcze przed rozpoczęciem wycieczki "nabił" sobie dodatkowe 30 kilometrów.














Wieża w Kolibkach
Gołębiewo
Nie wszędzie dało się podjechać
Ostatecznie zebrało się nas 46 osób. Po wpisaniu się na listę obecności podjechaliśmy pod pobliski supermarket, gdzie Roman Łuczak (organizator) zakupił dla wszystkich uczestników rajdu napoje, bułki i kiełbaski. Po rozdaniu prowiantu ruszyliśmy w drogę. Trasa wycieczki prowadziła przez Demptowo, Chwarzno, Gołębiewo, Sopot i Kolibki. Jechaliśmy różnymi rodzajami nawierzchni. Były więc drogi asfaltowe, żwirowe, piaszczyste i kamieniste. Nie brakowało też leśnych duktów, błotnistych kolein i betonowych płyt. Nie mogliśmy też narzekać na monotonię krajobrazu ani na brak wzniesień czy ostrych zjazdów.

Kolibki - widok na molo w Sopocie
Postój na posiłek zrobiliśmy sobie na polanie w Gołębiewie. Tu, przy ognisku, mogliśmy upiec kiełbaski, odpocząć i porozmawiać, między innymi o rozpoczynającej się za 20 dni Gdańskiej Pielgrzymce Rowerowej do Częstochowy. Wielu z nas wybiera się bowiem na ten sześciodniowy przejazd, a takie wycieczki jak dzisiejsza stanowią dobry trening i pozwalają na wyrabianie lepszej kondycji.

Z Gołębiewa przez Sopot pojechaliśmy do Kolibek. Naszym celem była wieża widokowa. Niestety, trochę pobłądziliśmy i w rezultacie pod wieżę dotarliśmy najtrudniejszą z możliwych dróg. Myślę jednak, że wspaniałe widoki na Zatokę Gdańską, Sopot i Gdynię wynagrodziły trudy wspinaczki.
Więcej zdjęć tutaj

Skok adrenaliny

Gdynia Kolibki

Wraz z synami i ich partnerkami wybrałem się do Adventurepark  w Gdyni Kolibkach.  Głównym punktem programu był tzw. skok adrenaliny.  Nie będę szczegółowo opisywał tej atrakcji, gdyż wszystko doskonale widać na załączonym filmiku. Dodam tylko, że synowie zafundowali mi tę rozrywkę w ramach prezentu z  z okazji niedawnego Dnia Ojca.  Przy okazji postrzelaliśmy sobie nieco z łuków.
 Filmik ze skoków


Wspomnienie o Edwardzie Wresiło



Jedno z naszych spotkań w Gdańsku

Trzy dni temu zmarł Edward Wresiło. Wiadomość o jego śmierci przekazał  mi  nasz wspólny kolega Jacek Komoń. Edek był postacią znaną i szanowaną w Gorlicach i okolicznych miejscowościach. Od wielu lat fotografował i filmował wszelkie lokalne uroczystości. Był też współtwórcą i producentem Regionalnej Telewizji Gorlice.

Łukasz Augustyn z portalu Bobowa 24 pisze o nim tak: Był człowiekiem zawsze uśmiechniętym, pełnym humoru. Nigdy się przed nikim nie zamykał, chętnie pomagał wszystkim którzy pomocy potrzebowali. Obiektyw jego kamery rejestrował zawsze ważne dla naszego regionu wydarzenia.

Ja również tak go zapamiętałem. Przyjaźniliśmy się w latach osiemdziesiątych. Wspólnie organizowaliśmy w Gorlicach Robotnicze Stowarzyszenie Twórców Kultury. Potem, gdy przeprowadziłem się nad morze, Edek był świadkiem na moim ślubie. Z biegiem lat nasze kontakty nieco się rozluźniły. Dzieliła nas odległość z Gorlic do Gdańska, no i każdy z nas miał swoje codzienne troski i radości. Nigdy jednak o nim nie zapomniałem.

W jednym z moich wczesnych tomików (Monolog małomównego mężczyzny) opisałem naszą wizytę w jednostce wojskowej w Nowym Sączu. Pozwolę sobie teraz ją przytoczyć...

Edward Wresiło również rzeźbił
Pamiętam, że do koszar wpadliśmy niejako przy okazji. Akurat przebywaliśmy w stolicy naszego województwa, w której Edek odbywał zasadniczą służbę wojskową. Mówiąc na marginesie, musiał się dobrze sprawować, gdyż wyszedł w stopniu kaprala. Weszliśmy do pokoju, w którym urzędował dawny dowódca Edka i po krótkim przywitaniu rozsiedliśmy się wygodnie przy niewielkim biurku. Rzecz jasna, najpierw popłynęły wspomnienia.
Potem kapitan zaparzył nam herbatę, a Edek wyciągnął butelkę żytniej. Na ten widok oficer pokręcił przecząco głową, jakby chciał powiedzieć: "Nie wygłupiaj się, jeszcze ktoś wejdzie i będzie chryja" Widziałem jednak, że grdyka poruszyła mu się niedwuznacznie.


- Otworzymy drzwi i napijemy się po góralsku - oznajmił Edek.

Kapitan znów pokiwał głową, ale tym razem aprobująco. Polecił mi też, abym szybko wypił herbatę z połowy szklanki. Nie wiedziałem, dlaczego mam to zrobić, ale skoro znajdowałem się w koszarach, to polecenie wykonałem bez szemrania. Zauważyłem zresztą, że tamci dwaj zrobili to samo. Rozjaśniło mi się w głowie dopiero wtedy, gdy mój kolega dopełnił szklanki wódką i poszedł otworzyć drzwi. Korytarzem przechodzili żołnierze i oficerowie, a my, jakby nigdy nic, siedzieliśmy sobie przy herbatce. Szklanki mieliśmy prawie cały czas pełne, gdyż Edek stale uzupełniał ich zawartość. Pod koniec naszego spotkania kolor herbaty był już cokolwiek przeźroczysty, ale poradziliśmy sobie z tym. Po prostu wypiliśmy ją do dna.

Edek był starszy ode mnie zaledwie o rok. No cóż, skoro z naszej półki już biorą, to trzeba być przygotowanym. Póki jednak żyjemy, to starajmy się pracować na to, aby nas wspominano dobrze. Edek całym swoim życiem zapracował na jak najlepsze wspomnienia. Spoczywaj w spokoju, kolego...

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty