We wpisie sprzed paru dni (Kartka z dziennika) zacytowałem między
innymi Daniela Passenta. Użyłem przy tym w stosunku do niego i pozostałych
określenia: znany i chyba uznany publicysta. Nic nie wspominałem natomiast o
tym, że któregoś z cytowanych autorów uważam za autorytet. Tymczasem odezwał
się jeden z moich bliskich znajomych, który notabene sporo mi kiedyś pomógł
podczas moich emigracyjnych peregrynacji. Ponieważ pisał do mnie prywatnie,
zachowam jego tożsamość w tajemnicy. Powiedzmy, że był to np. Mikołaj
Marczyński.
Przepraszam, ale
przytaczanie słów Passenta w "otoczce autorytetu", to jak dla mnie
obniżanie własnego autorytetu samego przytaczającego.
Odpowiedziałem uprzejmie, że można nie lubić
Passenta, ale nie da się zaprzeczyć, że jest wybitnym publicystą. Tym razem
Mikołaj skwitował rzecz następująco:
Passent jest taki
wybitny publicysta jak Steven Seagal jest wybitny aktor.
Jeszcze raz odpowiedziałem ugodowo, że mój
rozmówca może mieć swoje zdanie na temat Passenta, a ja pozostanę przy swoim.
To go widać jeszcze bardziej rozsierdziło, bo zaatakował z grubej rury:
No, mi jest niezmiernie
trudno za autorytet jakikolwiek uważać gnidę donoszącą na "swoich kolegów".
Nie ma miejsca na takie kreatury w przestrzeni publicznej.
Chcąc nie chcąc, zostałem więc wmanewrowany w
dyskusję o autorytetach, mimo iż w ogóle nie poruszałem tego tematu, ani też
Passent nie jest dla mnie żadnym autorytetem. Poczułem się jednak w obowiązku
bronić jego dobrego imienia:
Skąd ten autorytet
wytrzasnąłeś? Ja cały czas mówiłem o wybitnym publicyście a nie o autorytecie.
A tak przy okazji, na którego kolegę doniósł? Masz jakieś dokumenty na to?
Dalsza wymiana zdań wyglądała tak:
M.: Poczytaj sobie. TW
John. Publicystyka Passenta jest dla Ciebie wybitna?
Ja: TW John donosić miał
na zachodnich dyplomatów i dziennikarzy, Jacy to koledzy? Publicystyka D.P.
jest dla mnie wybitna.
M.: W latach 70-80 może i Passent coś tam
pisał. Dzisiaj to propagandzista i nic więcej.
Ja:
Dzisiaj to staruszek nad grobem...
Nie cytuję całej rozmowy, żeby nie
przedłużać. Powiem tylko, że mój rozmówca nie dość, że wyszedł z błędnego
założenia, iż ja uważam kogoś za autorytet, to co rusz odbiegał od tematu.
Dostało się przy okazji Wałęsie i Grossowi. Wypływa z tego wniosek o znaczeniu
wykraczającym poza nasz banalny dialog. Jako ogół nie potrafimy rozmawiać
rzeczowo, chętnie natomiast używamy inwektyw mających na celu poniżenie osób, z
którymi z jakichś względów nie zgadzamy się. Widać to zarówno w dyskusjach polityków
jak i dziennikarzy, podczas których zacietrzewienie i przekonanie o słuszności jedynie
swojej racji bierze górę nad rozsądkiem.