Niedziela,
18.08.24
Wczoraj
o 8.20 wsiadłem w pociąg „Piast” z
Gdyni do Krakowa przez Wrocław. Tu miałem przesiadkę na "Orzeszkową" z Warszawy do
Szklarskiej Poręby o 13.31. Do dyspozycji miałem 20 minut, zakładając punktualne przybycie
pierwszego pociągu, Udało się, choć trochę spóźnienia „Piast” jednak
złapał. Za Wałbrzychem ulewa, ale na stacji docelowej o 16.46 już
nie padało.
Do
„Królowej Karkonoszy” dotarłem kilka minut po siedemnastej. Zrobiłem dopłatę do ośmiu noclegów (razem z
opłatą klimatyczną wyszło 825 zł). Otrzymałem pokój nr 43 na drugim piętrze.
Widoki kiepskie, a za oknem rusztowanie. W sąsiednich pokojach grupa
hałaśliwych dzieciaków. W łazience brak mydła i szamponu. No cóż, to jednak
pensjonat, a nie hotel. Nie skorzystałem z opcji wykupienia śniadań i
obiadokolacji (po 33 zł każdy z tych posiłków). Obiekt znajduje się na
wysokości 690 metrów n.p.m.
Rano
wyjechaliśmy do odległego o 20 kilometrów Świeradowa-Zdroju. Zaraz za Szklarską
Porębą zatrzymaliśmy się przy słynnym Zakręcie Śmierci. Owszem, jest on dość
ostry (prawie 180 stopni), ale nie aż tak niebezpieczny, jak się mówi.
Widywałem znacznie bardziej niebezpieczne serpentyny. Ten zawdzięcza swoją
nazwę głównie żołnierzom radzieckim, którzy w 1945 roku spadli w przepaść wraz
z kilkoma ciężarówkami. Inna sprawa, że to miejsce jest doskonałym punktem
widokowym, stąd zwiększone zainteresowanie turystów. Przed Świeradowem zatrzymaliśmy się jeszcze
nad rzeką Kwisą. Znajdują się nad nią trzy wodospady: Leśny, Poidło i Kwisy. My
obejrzeliśmy z bliska tylko ten pierwszy. W zasadzie jest to – podobnie jak pozostałe – sztuczna
zapora, zbudowana w celu spowolnienia nurtu rzeki i zatrzymania konarów,
kamieni i tp.
W
samym Świeradowie-Zdroju zaliczyliśmy
najpierw wejście na wieżę widokową na Młynicy. Mierzy ona 33,80 m (148
schodów). Rozciąga się z niej wspaniały widok na Góry Izerskie. Szczerze
mówiąc, wolałbym jednak podziwiać widoki ze Sky Walk, która ma wysokość 62
metry i jest najwyższą wieżą widokową w Polsce. Tak się jednak złożyło, że
zjechaliśmy do centrum Świeradowa, pospacerowaliśmy po ulicy Zdrojowej,
zaglądając do licznie otwartych sklepików z pamiątkami, serami podhalańskimi i
innymi, a na końcu podziwiając okazały gmach Domu Zdrojowego, iż zapomnieliśmy
o tej wieży. Przyczynił się też do tego pewien autostopowicz, którego
zabraliśmy do auta. Jechał stopem z
Żagania do Jeleniej Góry. Po drodze opowiedział nam swoją historię. Otóż wraz z
żoną pracują oni w żandarmerii wojskowej. Dzisiaj rano mieli lecieć do
Hurghady. Tymczasem wczoraj jego żona, w trakcie wycieczki nad Wodospad
Kamieńczyka, złamała nogę (poszła tam w trampkach). Co ciekawe, pochodzi stąd i
doskonale zna ten teren. Ale cóż, wypadki chodzą po ludziach, a nie odwrotnie.
Po
powrocie do Szklarskiej Poręby zdecydowałem się na indywidualny spacer po tej
miejscowości. Nie był to najszczęśliwszy pomysł, zważywszy na fakt, iż prognozy
zapowiadały burze i opady. Ba, otrzymaliśmy nawet stosowny alert RCB. No i
doigrałem się! Zmoczyło mnie do ostatniej suchej nitki…
Poniedziałek,
19.08.24
Od
wczorajszego popołudnia w Szklarskiej Porębie lało przez całą noc i dzisiejsze
przedpołudnie. O wyjściu na jakikolwiek szlak turystyczny nie było więc mowy.
Na szczęście w naszych planach pobytu na Ziemi Karkonoskiej mieliśmy także odwiedzenie Term Cieplickich. Pojechaliśmy
zatem rano na przedmieścia Jeleniej Góry i nabyliśmy bilety wstępu do tej
atrakcji (cena za dwugodzinny pobyt na
basenach: 52 zł bilet normalny i 42 zł ulgowy). A tak na marginesie, to w tym
roku już po raz trzeci miałem okazję wygrzewać kości w wodach termalnych
(poprzednio w słowackim Vrbovie i w „Gorącym Potoku” w Szaflarach”).
Z
Cieplic udaliśmy się do odległego o 15 km Karpacza. Tu pospacerowaliśmy nieco
po niezbyt dzisiaj zatłoczonym deptaku. Deszcz przestał co prawda padać, ale
ciemne chmury nadal krążyły wokół, co szczególnie dobrze widać było na co rusz
zasłanianym i odsłanianym szczycie Śnieżki. A skoro mowa o szczytach, to w
Karpaczu zdobywcy tych największych
uhonorowani są poprzez odlane w brązie ślady ich butów. Warto więc czasem spojrzeć pod nogi,
zwłaszcza gdy przechodzi się w pobliżu Urzędu Miejskiego. Na Skwerze Zdobywców
zobaczyć można odciski obuwia m.in.: Jerzego Kukuczki, Wandy Rutkiewicz i
Andrzeja Zawady.
Wtorek, 20.08.24
Dzisiejszą
wędrówkę rozpocząłem o wpół do ósmej. W
planie miałem Wodospad Kamieńczyka i Szrenicę. Potem jednak moje plany
ewoluowały i w efekcie w niespełna siedem godzin przeszedłem prawie 28
kilometrów. A tak oto wyglądała trasa
mojej marszruty: Krucze Skały, Wodospad Kamieńczyka, Szrenica, Śnieżne Kotły i
Wodospad Szklarki.
Do
Wodospadu Kamieńczyka z „Królowej Karkonoszy”, w której spędzam ten tydzień,
szedłem przez godzinę (4 km). Po drodze zatrzymałem się na chwilę przy malutkim
wodospadzie obok Kruczych Skał. Potem skręciłem z asfaltowej szosy na kamienisty szlak, biegnący dość stromo w
górę, którym dotarłem pod sam Wodospad Kamieńczyka. Ma on 27 metrów wysokości.
Można oglądać go zarówno z góry, jak i od dołu, ale ta ostatnia opcja jest
płatna. Poza tym nie można tam iść samemu. A ponieważ nie chciało mi się
czekać, aż zbierze się odpowiednia grupa chętnych, odpuściłem sobie tę atrakcję
i wraz z innymi turystami podążyłem
brukowaną drogą w stronę wierzchołka Szrenicy. Na siódmym kilometrze minąłem
schronisko na Hali Szrenickiej, a na ósmym byłem już na szczycie Szrenicy
(1 362 metry n.p.m.). Od wyjścia z pensjonatu minęło równo dwie godziny.
Przez moment zachwycałem się widokiem na
Góry Izerskie i Kotlinę Jeleniogórską, uwieczniając przy okazji te fantastyczne krajobrazy na zdjęciach.
Potem skierowałem wzrok na pobliskie Śnieżne Kotły i zdecydowałem się tam
pójść, żeby obejrzeć je z bliska. To była dobra decyzja, gdyż po przejściu
zaledwie czterech kilometrów, moim oczom ukazały się jeszcze piękniejsze obrazy
niż te widziane ze Szrenicy. Pojawiło się co prawda trochę chmur, ale
niegroźnych. Można nawet powiedzieć, że dodały one kolorytu górskim
krajobrazom. Śnieżne Kotły do złudzenia przypominają alpejskie widoczki.
Głębokie i strome żleby, jeziorka polodowcowe, morenowe wały, a nad tym
charakterystyczny budynek stacji przekaźnikowej, w którym niegdyś znajdowało
się schronisko „Nad Śnieżnymi Kotłami”.
Żeby
nie wracać tą samą trasą wybrałem żółty szlak, który wśród gołoborzy wiedzie do
schroniska „Pod Łabskim Szczytem” i dalej do Szklarskiej Poręby. Ja jednak przy
wspomnianym schronisku skręciłem na szlak niebieski, który prowadzi do
Wodospadu Szklarki. Kiedy tam doszedłem (szlak wiódł przez leśne kamieniste
ścieżki), miałem już w nogach 22 kilometry. Warto było. Wodospad Szklarki nie
jest zbyt wysoki (13.3 m), ale bardzo urokliwy. Kaskada potoku Szklarka zwęża
się u dołu, tworząc na dnie swoisty kocioł.
Dalej
był już tyko nudny marsz asfaltową drogą do Szklarskiej Poręby Górnej. A,
byłbym zapomniał: za wstęp do Karkonoskiego Parku Narodowego obowiązuje opłata
(8 zł bilet normalny i 5 zł ulgowy). Technicznie trasa jest dość łatwa i do
przejścia przez każdego, kto ma zdrowe nogi i lubi robić z nich użytek.
Środa, 21.08.24
Dzisiaj
mniej chodzenia (w porównaniu z dniem wczorajszym), za to więcej jeżdżenia.
Wybrałem się mianowicie do Czech z biurem „Zielona Dolina” na wycieczkę o
nazwie „Czeskie jaskinie koleją izerską i Harrachov”. Tytuł niekoniecznie
adekwatny do treści, bo kolej izerska okazała się rozkładowym szynobusem
kursującym na trasie Liberec – Harrachov, a nie słynną koleją zębatą. Ale nie
czepiajmy się drobiazgów!
Jaskinie
Bozkovskie są stosunkowo niedawno odkryte i udostępnione do zwiedzania. Ich
historia datuje się od lat czterdziestych ubiegłego wieku, kiedy to przypadkowo
natrafili na nie robotnicy wydobywający dolomit. A skoro o tym mowa, to jaskinie na zboczach wsi Bozkov zbudowane są
właśnie z dolomitów, co jest raczej rzadkością. Zwykle bowiem jaskinie powstają
z wapieni. Dodatkową atrakcją i
upiększeniem jaskiń są podziemne jeziorka z czystą niebieskozieloną
wodą. Zwiedzanie z przewodnikiem (odtwarzał nam nagrane uprzednio po polsku
informacje) trwało pięćdziesiąt minut.
O
wspomnianej przejażdżce szynobusem nie mam wiele do powiedzenia, może poza tym,
że trwała 20 minut (wsiedliśmy w miejscowości Tanvald) i że przejeżdżaliśmy
przez kilka krótkich tuneli. Ciekawostką jest natomiast stacja kolejowa w
Harrachovie, która jest położona w lesie, w sporej odległości od miasta. W
samym Harrachovie warto było obejrzeć wodospad na rzece Mumlava. Z wysokości około dziesięciu metrów
spływa tam bardzo szeroka kaskada wody.
Można ją oglądać zarówno z kładki nad Mumlavą, jak i bezpośrednio z poziomu
rzeki.
A
skoro Harrachov, to i skocznie. Niestety, obecnie przedstawiają one smutny
widok. Od dziesięciu już lat (jak ten
czas leci!) nie są bowiem używane. Obecny burmistrz Tomasz Ploc obiecuje, że postara się je reaktywować w
przyszłym roku. Czas pokaże, na ile mu się to uda…
Czwartek,
22.08.24
Nie
wejść na Snieżkę będąc w Karkonoszach, to jak nie zajrzeć do Bazyliki św.
Piotra będąc w Rzymie. Tu i tu ciągną zresztą nieustanne procesje turystów. Nie
mogłem więc i ja odpuścić takiej okazji. Ze Szklarskiej Poręby wyjechałem
autobusem nr 106 (bilet – 15 zł), z którego o 9.30 wysiadłem na przystanku
Karpacz Wang. Jakieś trzysta metrów
wyżej znajduje się świątynia o tej
nazwie. Gdyby nie murowana wieża obok niej, można by pomyśleć, że stoi się obok
norweskiej stavkirke. I nie byłoby to błędne skojarzenie, bo ten ewangelicki
kościółek faktycznie przywieziono w XIX wieku z norweskiego Wang.
Spod
Świątyni Wang wyruszyłem niebieskim szlakiem w kierunku schroniska „Samotnia”.
Prowadzi do niego szeroki brukowany dukt o łagodnym nachyleniu. Do schroniska
dotarłem po przejściu pięciu kilometrów (licząc od przystanku PKS), co zajęło
mi 65 minut. Nieopodal „Samotni”, będącej jednym z najstarszych schronisk w
Karkonoszach, znajduje się Mały Staw, położony w kotle o tej samej nazwie. Po
niespełna kwadransie marszu nieco bardziej stromym szlakiem moim oczom ukazało
się kolejne schronisko, czyli „Akademicka Strzecha”. Również tu, podobnie jak
pod „Samotnią”, odpoczywało wielu turystów. Ja jednak nie zatrzymywałem się,
tylko parłem do przodu, żeby wreszcie po ponad siedmiu kilometrach wejść na
płaskowyż zwany Równią pod Śnieżką. Stąd widać już było charakterystyczny
wierzchołek królowej Karkonoszy. Aż do
„Domu Śląskiego” szło się wygodnie niczym po promenadzie (chwilami nawet w
dół). Prawdziwe wyzwanie stanowił dopiero ostatni (dziesiąty) kilometr przed
szczytem Śnieżki. Tu szybko okazywało się, kto ma dobrą kondycję, a kto musi co
kilkadziesiąt metrów zatrzymywać się dla złapania oddechu. Przed Wysokogórskim
Obserwatorium Meteorologicznym zameldowałem się o 11.55, czyli po dwóch
godzinach i 24 minutach od rozpoczęcia spaceru. Pogoda była dzisiaj wymarzona:
nie było silnego wiatru, temperatura około 10 stopni C i bardzo mało chmur. A
wiadomo, że na Śnieżce bywa z tym różnie i trzeba mieć odrobinę szczęścia, żeby
trafić na dobre warunki do podziwiania rozległych widoków.
Zejście
odbywa się łagodnie opadającą Drogą Jubileuszową, która dochodzi do szlaku
niebieskiego przed „Domem Śląskim”. Z
tego szlaku zszedłem dopiero poniżej „Akademickiej Strzechy” na rozgałęzieniu
przy Złotówce. Do Karpacza wracałem szlakiem żółtym. Od niebieskiego różni się
on między innymi rodzajem nawierzchni. Jest na nim więcej szutru niż
kamieni. Na samym dole, nieopodal ulicy
Olimpijskiej, natknąłem się na Dziki Wodospad na Łomnicy, a nieco dalej na
zaporę zbudowaną na tej samej rzece. Wędrówkę zakończyłem w centrum
Karpacza na przystanku Bachus. Dystans –
22,86 km, czas – 5 godzin i 7 minut.
Piątek, 23.08.24
Dzisiaj
mniej chodzenia, bo zaledwie 11,5 kilometra. Byłoby jeszcze mniej, gdybym do
ruin Zamku Chojnik szedł z Sobieszowa. Ja jednak podjechałem ze Szklarskiej
Poręby pociągiem do Piechowic i stąd rozpocząłem wędrówkę. Pierwsze pięć
kilometrów to monotonny spacer po asfaltowych drogach. Dopiero od podnóża
Chojnika zaczął się bardziej intensywny marsz. Trasa biegnie z początku
szlakiem czerwonym, który przy Płaskim Kamieniu rozdziela się. Do zamku można
stąd iść dalej szlakiem czerwonym przez Głazowisko lub czarnym przez Zbójeckie
Skały. Wybrałem tę pierwszą opcję, drugą zaś zostawiając sobie na powrót. Na
całej długości (jakieś dwa kilometry) wybrukowana kamieniami droga wspinała się
łagodnymi zakosami aż do zamku. Przed wejściem do ruin wykupiłem bilet (zwykły
kosztuje 15 zł, a ulgowy 8 zł).
Historia
zamku sięga trzynastego wieku. Najpierw
był to drewniany zameczek myśliwski, zbudowany w 1292 roku, który potem rozrósł
się w potężną kamienną twierdzę. Tu jednak zauważyłem pewną nieścisłość na
tablicach informacyjnych rozstawionych na terenie zamku. Na jednej z nich
widnieje taki oto zapis: „W 1392 roku zamek otrzymuje rycerz Gotsche Schoff,
protoplasta rodu Schaffgotschów”. Na drugiej natomiast czarno na białym jest
napisane, że: „Po śmierci Bolka II w 1368 r. żona jego księżna Agnieszka osadziła
na zamku rycerza swego dworu Schoffa II zwanego Gotsche”. Jeszcze inaczej
przedstawia to Wikipedia: „9 września 1399 roku starosta księstwa
świdnicko-jaworskiego Benesz z Choustnik za zgodą króla Czech Wacława IV
zastawił zamek Gotsche II Schofowi”. Tak czy owak rodzina Schaffgotschów przez
kolejne stulecia panowała na tym zamku.
Z
zamkowej wieży rozciąga się piękny widok
na całą bliższą i dalszą okolicę. Można stąd obserwować zarówno Śnieżkę, jak i
Śnieżne Kotły oraz Szrenicę. Jak wspomniałem wyżej, do Sobieszowa wracałem
czarnym szlakiem. Jest on o wiele bardziej malowniczy niż ten czerwony, a
zarazem trudniejszy do przejścia. Nie ma tu bowiem gładkiego traktu, tylko
ścieżka składająca się ze skalnych odłamków i licznych korzeni rosnących wokół
drzew. Niewątpliwą atrakcją Zbójeckich Skał jest tzw. dziurawy kamień. W
istocie to mini tunel, przez który może przecisnąć się osoba o niezbyt dużych
gabarytach.
Do
Szklarskiej Poręby wróciłem autobusem linii 106.
Sobota, 24.08.24
Wszystko
mija, nawet najdłuższa żmija – pisał kiedyś Stanisław Jerzy Lec. Również mój pobyt w Szklarskiej Porębie
dobiega końca. Dzisiaj wybrałem się na ostatni spacer po najbliższych okolicach
pensjonatu „Królowa Karkonoszy”, żeby obejrzeć nowe i przypomnieć sobie już
widziane miejsca. Najpierw czerwonym szlakiem wyruszyłem w stronę Wysokiego
Kamienia (1 058 metrów n.p.m). Dojście do schroniska zajęło mi prawie
godzinę, choć jest to odległość zaledwie 3,5 kilometra. Jednak kamienista
ścieżka pnie się tam dość stromo w górę. Poza tym nigdzie się nie spieszyłem.
Na szczycie Wysokiego Kamienia obok schroniska znajduje się kamienna wieża
widokowa, którą wybudowali państwo Gołbowie, obecni właściciele obiektu.
Rozciąga się z niej wspaniały widok zarówno na Karkonosze, jak i na Góry Izerskie
oraz Kaczawskie (teoretycznie, bo wieża była zamknięta, ale z pobliskich skał
widoki jest równie wyśmienite). Na
szlaku nie brakuje tabliczek z dowcipnymi tekstami, jak: „Uwaga! Możesz zgubić
klapki!” czy „Teściowa cię goni! Uciekaj!”. A ponieważ jest to Duża
Sztaudyngerowska Trasa Turystyczna
(Sztaudynger mieszkał w Szklarskiej Porębie przez cztery
lata), w kilku miejscach umieszczono tablice z tekstami fraszkopisarza. Oto
niektóre z nich: „Motylu, ja bym ciebie szczęścia uczyć mógł, Tobie pył
potrzebny kwiatów – mnie starczy pył dróg…”, „Trzy prośby bym do polskiej
publiczności miał. Nie krzyczcie i nie śmiećcie. Nie zapisujcie skał!”.
Spod
Wysokiego Kamienia żółtym szlakiem udałem się na Zakręt Śmierci, mijając po
drodze skałę Mnich oraz drobniejsze
skałki. Mnie z kolei mijali biegacze uczestniczący w odbywającym się dzisiaj
Biegu Piastów (50 km!). Po przecięciu drogi nr 358 zszedłem kilkaset metrów w
dół do Sztolni Pirytu. Minerału tego nie wydobywa się tutaj już od początku XIX
wieku, ale sztolnia nadal jest dostępna. Przed powrotem do pensjonatu zaszedłem
jeszcze do centrum Szklarskiej Poręby,
żeby zrobić zakupy przed jutrzejszą podróżą do Gdańska.
Myślę,
że to to był udany tydzień. Zobaczyłem sporo nowych miejsc oraz spaliłem trochę
kalorii. W liczbach wygląda to następująco: 185 783 kroków czyli 133,43
kilometrów i 7 118 spalonych kalorii.
Wrażeń estetycznych nie da się przeliczyć, ale zapewniam, że było ich multum…
|
Wysoki Kamień
|
|
Zamek Chojnik
|
|
Karpacz - świątynia Wang
|
|
Bozkov |
|
Mumlava |
|
Wodospad Szklarki
|
|
Krucze Skały
|
|
Śnieżne Kotły
|
|
Wodospad Kamieńczyka
|
|
Świeradów |