Psy i "psy"



Dwa przypadki z psami w tle, tymi na czterech nogach i tymi, których określa się tak potocznie, czyli policjantami. Oba dotyczą ostatniej upalnej niedzieli. Jeden miał miejsce w Sopocie, drugi zaś w Warszawie.



Zacznijmy od tego pierwszego. Policjanci otrzymali zgłoszenie o psie zamkniętym w aucie. Po przyjeździe na miejsce nie wahali się ani chwili. Rozbili szybę i wyciągnęli zwierzaka z rozgrzanego pojazdu na zewnątrz. Dodać trzeba, że inna z szyb była uchylona i teoretycznie pies miał czym oddychać. Mimo to właścicielowi samochodu grozi grzywna, ograniczenie lub pozbawienie wolności do lat dwóch.



W analogicznym przypadku warszawskim szybę wybił i uwolnił psa przypadkowy przechodzień. Tym razem patrol policji wezwali właściciele auta. Oskarżyli oni zarazem przygodnego obrońcę zwierząt o zniszczenie mienia. Policjantka z patrolu przyznała im rację i powiedziała ponoć, że "pies to nie dziecko i może trochę posiedzieć w aucie."  Sprawa ma trafić do sądu. Rzeczniczka prasowa komisariatu na Woli przyznała wprawdzie, że zachowanie mężczyzny było prawidłowe, a wypowiedź policjantki niefortunna, ale ta ostatnia nie poniosła żadnych konsekwencji. A powinna, choćby za to, że nie chciała się wylegitymować.



Z prawnego punku widzenia sprawa jest banalnie prosta. Zawsze  w  sytuacji wyższej konieczności, a taką jest zamknięcie w aucie człowieka czy zwierzęcia podczas upałów, priorytetem jest wartość życia. Tym samym wartość zniszczonego ewentualnie mienia jest sprawą drugorzędną. Skoro jednak nie wszystkie "psy" wykazują się empatią do psów, to może warto byłoby najpierw dokładniej ich przeszkolić, a później wyciągać surowe konsekwencje w przypadku podobnych niefortunnych - jak eufemistycznie nazwała to pani oficer prasowa - zachowań.

Perypetie z rosyjską wizą






Wiza rosyjska

Przed tygodniem miałem odebrać paszport z wizą rosyjską. Nie zrobiłem jednak tego, bo... Ale po kolei!

Po wejściu do biura usłyszałem pytanie:

- To na ile my się tam umawialiśmy?

- 650 zł wraz z ubezpieczeniem - odpowiedziałem nieco zdziwiony.

- Bo wie pan, to jest dwukrotna wiza komercyjna i ona kosztuje 1100 zł... - starszy z dwóch obecnych w biurze pracowników agencji pośrednictwa zawiesił głos. - Na tranzytową przez Kaliningrad nie byłoby szans.

- Ale właśnie dokładnie o takiej rozmawialiśmy i taką cenę wspólnie ustaliliśmy.

- No dobrze, tylko niech pan nikomu nie mówi, że tak tanio panu załatwiliśmy. A teraz niech pan podpisze odbiór paszportu.

Z rozpędu złożyłem podpis na kserokopii wizy, ale niemal w tej samej chwili zauważyłem, że widnieje tam nazwisko GEMBSKI. Zwróciłem na to głośno uwagę.

- Ale to taka rosyjska transkrypcja - bagatelizował młodszy z pracowników biura. - Tam nie pisze się polskich końcówek - uświadamiał mnie jak małe dziecko.

- Ok. Nie pisze się GĘBSKI, ale na pewno nie GEMBSKI. Powinno być raczej GEBSKI, jak w angielskim - nie ustępowałem.

 Zgodził się ze mną ten starszy. Obiecał, że w ciągu paru dni załatwi zmianę pisowni mojego nazwiska i powiadomi mnie o tym telefonicznie.

Po tygodniu oczekiwaniu zadzwonił do mnie szef Biura Glob  z informacją o możliwości odbioru paszportu z wizą. Na miejscu byłem w przeciągu pół godziny.

- Jednak ta wersja nazwiska jest prawidłowa - oznajmił mi na początek pan Jerzy. - W konsulacie powiedzieli, że tak ma być i już.

- Trochę to dziwne. Sam pan przecież mówił, że występuje literówka - byłem nieco zdezorientowany.

- Wszystko jest dobrze - usłyszałem żarliwe zapewnienie. - Ma pan wizę dwukrotną na 90 dni za niską cenę.

- Ale po co mi na 90 dni? - zdziwiłem się. - Przecież chciałem tylko na okres dwóch tygodni.

- Może pan wcześniej pojechać i dłużej pobyć. Bez żadnej dopłaty.

Nie chciałem już dyskutować o tym, że moje zlecenie było inne. Przypomniałem więc tylko o polisie ubezpieczeniowej, która miała być w pakiecie.

- Ale to jest dodatkowo płatne - nastroszył się pan Jerzy.

- Jak to dodatkowo?! - żachnąłem się. - Przecież umawialiśmy się, że ubezpieczenie będzie w cenie wizy!

- A pan kim jest z zawodu? - padło niespodziewane pytanie.

- A co to ma do rzeczy? - odparłem. - Ale jeżeli koniecznie chce pan wiedzieć, to dziennikarzem - wypaliłem z grubej rury.

- No dobrze, dam panu tę polisę gratis - wyraźnie zmiękł pośrednik wizowy.

Wpisał moje dane do formularza i po chwil wydrukował mi gotową polisę. Opiewa ona na 30 tysięcy Euro. Mam nadzieję, że jest opłacona...

Wnioski? Najlepiej załatwiać wizy bezpośrednio w konsulacie. Jeżeli zaś korzystamy z pośredników, to trzeba dokładnie patrzeć im na ręce.

Od grobu Anny Przybylskiej po Muzeum pod Dębową Górą


Dębogórze

Kolejna udana wycieczka rowerowa z "Samą Ramą". Tym razem trasa przejazdu prowadziła z Rumi do Gdyni Oksywia, a następnie przez Suchy Dwór i Dębogórze do Kazimierza.



W Oksywiu obejrzeliśmy najstarszy gdyński kościół pw. Michała Archanioła.  Po świątyni oprowadzał nas i opowiadał o jej historii ks. proboszcz Kazimierz Glama. Nie było go tutaj jeszcze, gdy byłem tu ostatnio prawie cztery lata temu z Gdańską Ekipą Rowerową. Na tutejszym cmentarzu pochowana jest przedwcześnie zmarła Anna Przybylska. Korzystając z okazji zatrzymaliśmy się na chwilę przy jej grobie, by oddać jej cześć (z potrzeby serca) i pomodlić się za jej duszę (zgodnie z sugestią proboszcza).



W okolicy Dębogórza wjechaliśmy na leśny odcinek mocno piaszczystej drogi. Jakoś ją jednak pokonaliśmy bez większych szkód, nie licząc jednej czy dwóch przedziurawionych dętek. Chwilę później wjechaliśmy do Kazimierza, a konkretnie na posesję Ireny i Franciszka Dzięgielewskich. Mieści się tutaj Muzeum pod Dębową Górą, o którym pisałem już we wrześniu 2013 roku. Teraz chcę tylko dodać, że do tego oryginalnego muzeum przybyło przez te prawie dwa lata sporo nowych eksponatów, m.in. schron obserwacyjny o wadze dziesięciu ton. Niezmienna pozostała natomiast życzliwość i gościnność gospodarzy. Nie każdy z nas byłby zachwycony, gdyby bez zapowiedzi wjechało mu na podwórko prawie pięćdziesięciu rowerzystów i wyraziło chęć upieczenia i skonsumowania kiełbasek. Dla Franciszka nie stanowiło to większego problemu. Nie tylko wskazał miejsce na rozpalenie ogniska, ale też osobiście dostarczył chrust. Na koniec zaś wręczył nam pocztówki z widokiem Kazimierza i logo swojego muzeum.



Do Gdańska wróciłem sam, ale trasę do Gdyni i Sopotu pokonywałem w sympatycznym towarzystwie bliższych i dalszych znajomych.  Bilans dnia to ponad dwa tysiące spalonych kalorii, przejechane ponad 60 kilometrów i kilka godzin spędzonych na świeżym powietrzu i w miłym towarzystwie.




Oksywie - kościół pw. Michała Archanioła

Grób Anny Przybylskiej





Kazimierz - Muzeum pod Dębową Górą


Jeden z nowszych eksponatów w Muzeum pod Dębową Górą



Franciszek Dzięgielewski (w środku)

 
Ks. Kazimierz Glama (po lewej)

Na pakistańskich drogach i bezdrożach

  Piątek, 11.10.24 Wyruszam dzisiaj   w kolejną podróż, dość ważną, bo Pakistan jest nie tylko ciekawym (a przy tym mało znanym) pod wzg...

Posty