Brzegiem morza i przez wzgórza morenowe

Ergo Arena

Prom nie kursował









Zazwyczaj na dłuższe wycieczki jeżdżę z jakąś grupą rowerową. Lubię jednak od czasu do czasu wybrać się na samotną przejażdżkę. Mam wtedy ten komfort, że sam decyduję o trasie przejazdu, na nikogo nie czekam ani też nikomu nie „zamulam” tempa. Minusem jednak jest to, że czasami brakuje mi motywacji, o którą łatwiej jest w przypadku jazdy zespołowej. Dlatego też dzisiaj przejechałem jedynie około 45 kilometrów.

Z początku jechałem ścieżkami rowerowymi: Aleją Grunwaldzką do granicy z Sopotem, potem obok Ergo Areny do dróżki biegnącej równolegle do plaży. W Nowym Porcie miałem nadzieję na przeprawienie się na Westerplatte. Niestety, dzisiaj prom nie kursował. Pojechałem więc ulicą Marynarki Polskiej w stronę centrum Gdańska, mijając nieopodal PGE Areny rozgrzebaną budowę przyszłego tunelu pod Martwą Wisłą. W samym Gdańsku przejechałem przez oddaną niedawno do użytku ścieżkę rowerową, usytuowaną na skarpie, tuż nad torami kolejowymi, po czym Kartuską udałem się do skrzyżowania z ulicą Nowolipie. Lekko pod górkę popedałowałem w stronę Piekarniczej, z której wjechałem w Myśliwską. Tu czekał mnie najbardziej dzisiaj stromy podjazd. Przyznam, że jakieś 50 metrów przed skrzyżowaniem z Bulońską zabrakło mi kondycji i musiałem zatrzymać się na chwilę,  żeby wyregulować oddech. Potem było już z górki. Z Myśliwskiej skręciłem w prawo, przejechałem dookoła jeziorka Wróbla Staw i zjechałem do Potokowej, skąd obok sanktuarium w Matemblewie wydostałem się na leśną dróżkę, która zaprowadziła mnie  do  samej Oliwy. Pod drodze zatrzymałem się na chwilę przy Dworze Oliwskim, który przeżywa podobno duże kłopoty finansowe. Potem, na rogu Kościerskiej i Bytowskiej zerknąłem na boisko treningowe, które w ubiegłym roku służyło drużynie niemieckiej. Ponoć ma ono zostać zlikwidowane z powodu planowanej budowy parkingu. Dalej jechałem już prosto do domu, stając tylko na chwilę przy ul. Abrahama, żeby zrobić fotkę meczetu.

Pamiątka po Euro
Wróbla Staw
Wokół PGE Arena
Wiosna już w pełni, więc na całej trasie widziałem mnóstwo rowerzystów. A tak przy okazji to denerwuje mnie maniera nazywania cyklistów bikerami czy bickersami. Po co nam te angielskie zapożyczenia? I tak już mamy mocno zaśmiecony język…
Meczet przy Abrahama
Dwór Oliwski
Nowa ścieżka przy dworcu w Gdańsku
Ślad trasy

Niektóre zderzaki zużywają się częściej



Wczorajsze odwołanie Jarosława Gowina z funkcji ministra sprawiedliwości skłoniło mnie do dokładniejszego przyjrzenia się rządowym zmianom. Nie chodzi mi tu jednak wyłącznie o rząd firmowany przez premiera Tuska, lecz o wszystkie ekipy rządzące  w III RP. Co wynika z moich obserwacji? Ano to, że w ostatnich 23 latach najczęściej wymienianymi ministrami byli szefowie resortów ściśle związanych z egzekwowaniem prawa. Tak więc mamy obecnie dwudziestego już szefa ministerstwa sprawiedliwości (piątego za czasów Tuska). Również ministerstwo spraw wewnętrznych ma już dwudziestu ministrów (czterech za rządów PO).

Można więc odnieść wrażenie, że szefom poszczególnych rządów, a Tuskowi w szczególności,  najbardziej zależy na funkcjonowaniu właśnie tych resortów. Jeżeli coś idzie nie po ich myśli, to po prostu sięgają po nowe „zderzaki”. Podatne na zmiany jest także ministerstwo zdrowia, w którym urzęduje już dziewiętnasty szef (drugi za obecnych rządów). Natomiast stosunkowo niewielu było ministrów obrony (15), pracy 14) czy spraw zagranicznych (11).

Czas na pytanie zasadnicze. Czy tak liczne zmiany w wymienionych ministerstwach służą poprawie ich funkcjonowania czy też polepszeniu samopoczucia dokonujących zmian premierów? Osobiście skłaniam się ku tej ostatniej opcji. Poszczególni premierzy pragną bowiem uchodzić w oczach opinii publicznej za skutecznych. Jeżeli zatem rosną podatki, dramatycznie wzrasta poziom bezrobocia, spada produkcja, to dokonuje się głośnych zmian na szczytach ministerstw, które nie mają z tymi problemami nic wspólnego. Ważne, że coś się dzieje.
Skoro już padło tyle danych statystycznych, to warto dodać, że samych premierów w omawianym okresie było tylko  trzynastu.

Grabiny Zameczek z TIR



Wziąłem dzisiaj udział w wycieczce rowerowej zorganizowanej przez Trójmiejską Inicjatywę Rowerową. Był to mój pierwszy w tym roku grupowy wyjazd poza miasto oraz pierwsze zetknięcie z TIR. A tak na marginesie, jest to już czwarta grupa rowerowa, z którą miałem przyjemność jeździć w ostatnich dwóch latach (w Trójmieście jest ich znacznie więcej).

Lędowo



Kościół we Wróblewie
Celem dzisiejszej wycieczki było – jak to określili organizatorzy -  szukanie wiosny. Szukaliśmy więc jej oznak na Żuławach, a konkretnie na trasie do miejscowości Grabiny Zameczek. Spod Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku wyjechaliśmy kilka minut po dziewiątej. Grupa amatorów rowerowej rekreacji liczyła trzydzieści osób, z czego blisko połowę stanowiły panie, a już absolutnym rodzynkiem była ośmioletnia Ala. Tempo jazdy, zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, było spokojne, a czasami nawet wręcz powolne. Dzięki temu mogliśmy dokładniej obejrzeć mijane tereny i obiekty. Jechaliśmy przez Olszynkę, Krępiec, Mokry Dwór,  Wiślinę (zabytkowa dzwonnica), Lędowo (dom podcieniowy) i Wróblewo (kościół).
W Grabinach Zameczku niewiele zostało do oglądania. Ruiny krzyżackiego zamku znajdują się w stanie szczątkowym, podobnie jak i otaczająca je fosa oraz park. Jedynie na zwieńczeniu bramy zachował się herb Gdańska.
Grabiny Zameczek - park
Po krótkim odpoczynku wyruszyliśmy w drogę powrotną. Tym razem nieco inną trasą, przez Pruszcz Gdański. Teraz tempo jazdy było nieco szybsze, gdyż przez kilka kilometrów jechaliśmy drogą asfaltową.  Zaraz za Roszkowem, tuż przy giełdzie samochodowej, skręciliśmy w boczną drogę do Radunicy. Potem już aż do Oruni jechaliśmy po betonowych płytach. Ulicami Żuławską i Sandomierską dojechaliśmy do Olszynki, a po paru minutach znowu znaleźliśmy się przed gmachem UW. Tutaj wycieczka się zakończyła. Przejechaliśmy wspólnie 43 kilometry (z dojazdem do domu wyszło mi prawie 58 km).
Więcej zdjęć w prezentacji filmowej:
 

Niezłe numery




Z racji pełnionych ostatnio obowiązków dość szczegółowo zapoznaję się z topografią Wrzeszcza, Strzyży i częściowo Oliwy. Mieszkam co prawda w tym rejonie od wielu lat, ale nie przypuszczałem, że mogą być tak karkołomne numeracje ulic, jak na poniższych przykładach.

Oto  apartamentowiec, którego adres to ul. Polanki 86. W rzeczywistości usytuowany on jest kilkaset metrów od tej ulicy. Na dobrą sprawę mógłby być przypisany do ulicy VII Dwór, bo jest do niej znacznie bliżej z tego miejsca.
Polanki 86

Podobnie rzecz ma się z posesją nr 33 przy ul. Abrahama. Z jednej strony jest tam parafia rzymsko-katolicka oznaczona numerem 38, a z drugiej, tuż pod lasem, jest budynek z numerem 39.  Konia z rzędem temu, kto bez wahania trafi pod wymieniony numer.

Sporo trudności nastręcza też odnalezienie numeru 45 przy ulicy Podleśnej. Po stronie numerów nieparzystych ostatnim budynkiem jest bowiem dom z numerem 39. To właśnie od jego właściciela dowiedziałem się, że nr 45 jest wcześniej i w dodatku po przeciwnej stronie.

Takich kwiatków jest znacznie więcej. Czasami odnoszę wrażenie, że numerowaniem poszczególnych posesji zajmowała się osoba nie do końca trzeźwa.

Na pakistańskich drogach i bezdrożach

  Piątek, 11.10.24 Wyruszam dzisiaj   w kolejną podróż, dość ważną, bo Pakistan jest nie tylko ciekawym (a przy tym mało znanym) pod wzg...

Posty