Wczorajsze odwołanie Jarosława
Gowina z funkcji ministra sprawiedliwości skłoniło mnie do dokładniejszego przyjrzenia
się rządowym zmianom. Nie chodzi mi tu jednak wyłącznie o rząd firmowany przez
premiera Tuska, lecz o wszystkie ekipy rządzące
w III RP. Co wynika z moich obserwacji? Ano to, że w ostatnich 23 latach
najczęściej wymienianymi ministrami byli szefowie resortów ściśle związanych z egzekwowaniem
prawa. Tak więc mamy obecnie dwudziestego już szefa ministerstwa sprawiedliwości
(piątego za czasów Tuska). Również ministerstwo spraw wewnętrznych ma już
dwudziestu ministrów (czterech za rządów PO).
Można więc odnieść
wrażenie, że szefom poszczególnych rządów, a Tuskowi w szczególności, najbardziej zależy na funkcjonowaniu właśnie
tych resortów. Jeżeli coś idzie nie po ich myśli, to po prostu sięgają po nowe „zderzaki”.
Podatne na zmiany jest także ministerstwo zdrowia, w którym urzęduje już dziewiętnasty
szef (drugi za obecnych rządów). Natomiast stosunkowo niewielu było ministrów
obrony (15), pracy 14) czy spraw zagranicznych (11).
Czas na pytanie
zasadnicze. Czy tak liczne zmiany w wymienionych ministerstwach służą poprawie
ich funkcjonowania czy też polepszeniu samopoczucia dokonujących zmian premierów?
Osobiście skłaniam się ku tej ostatniej opcji. Poszczególni premierzy pragną
bowiem uchodzić w oczach opinii publicznej za skutecznych. Jeżeli zatem rosną
podatki, dramatycznie wzrasta poziom bezrobocia, spada produkcja, to dokonuje
się głośnych zmian na szczytach ministerstw, które nie mają z tymi problemami
nic wspólnego. Ważne, że coś się dzieje.
Skoro już padło tyle danych statystycznych, to warto
dodać, że samych premierów w omawianym okresie było tylko trzynastu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz