Pokazywanie postów oznaczonych etykietą meczet cyrulika. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą meczet cyrulika. Pokaż wszystkie posty

Tunezja - północ i południe

 

Tunis - Brama Francuska

27.09. Niedziela

Pobudka o szóstej.  Rano po raz pierwszy jest nieco chłodniej (17 stopni C.), a na niebie kłębi się trochę chmur. Po śniadaniu  jedziemy  do Tunisu, stolicy Tunezji. Z Hammamet to zaledwie godzina drogi. Wysiadamy przy reprezentacyjnej  alei Habib Burgiba. W towarzystwie przewodniczki przechodzimy obok katedry św. Wincentego (aktualnie w remoncie) do  Bramy Francuskiej (Bab el Bahr). Równoległe do nas aleją porusza się wolno samochód z dwoma osobami w środku. Są to cywilni funkcjonariusze policji turystycznej. Ich zadaniem jest dbanie o bezpieczeństwo turystów. Można ich spotkać we wszystkich większych ośrodkach, choć nie wszędzie są tak ostentacyjnie widoczni. Za Bramą Francuską rozpoczyna się medyna, czyli gmatwanina wąskich uliczek starego miasta. Tu już wędrujemy sami, bo w Tunezji przewodnikom nie wolno oprowadzać wycieczek po medynach ani też – co w innych krajach jest nagminne – prowadzić ich do różnych sklepów i warsztatów na prezentacje, których celem jest nakłonienie odwiedzających do zrobienia zakupów.

Jest wczesne niedzielne przedpołudnie, więc medyna świeci pustkami, nie licząc oczywiście licznie przebiegających lub siedzących kotów. W pewnym momencie zaczepia nas naganiacz oferujący zaprowadzenie na punkt widokowy, z którego można podziwiać panoramę medyny i meczet Hammouda Paszy.  Ustalamy cenę na 10 dinarów i idziemy za nim labiryntem wąskich uliczek. Dochodzimy do niebieskich drzwi, nad którymi jest napis „Panorama – Medina”. Naganiacz uderza kilka razy jedną z trzech kołatek (mają one swoje przeznaczenie: jedna dla domowników, druga dla obcych i trzecia usytuowana najniżej - dla dzieci). Niestety, nikt nie otwiera. Naganiacz prosi o chwilę cierpliwości, ale kiedy przez 10 minut jego zabiegi nie przynoszą żadnych rezultatów, rezygnujemy i na pocieszenie dajemy mu 3 dinary.

Spod teatru naprzeciw katedry jedziemy do Muzeum Bardo zlokalizowanego w dzielnicy o tej samej nazwie. Przed wejściem do sal wystawowych zatrzymujemy się przed tablicą upamiętniającą ofiary wspomnianego wcześniej zamachu terrorystycznego. Obok listy nazwisk poległych stoją flagi dziesięciu państw, których obywatele zginęli przed pięcioma laty. Był wśród nich także jeden Tunezyjczyk. Na piętrze, gdzie doszło do strzelaniny, do dzisiaj widoczne są ślady po kulach. Niektóre w ścianach, inne na szklanej gablocie.

Samo muzeum charakteryzuje się dużą kolekcją unikalnych w skali światowej mozaik. Ponadto znajdują się tu eksponaty dokumentujące historię kraju od prehistorii do dnia dzisiejszego. Na parterze wystawiony jest medal pokojowej nagrody Nobla, którą w 2015 roku otrzymał Tunezyjski Kwartet na Rzecz Dialogu w uznaniu działań na rzecz demokracji po jaśminowej rewolucji.

Z Muzeum Bardo jedziemy do Kartaginy, będącej obecnie dzielnicą Tunisu. Z początkiem tego miasta wiąże  się ciekawa legenda. Podobno powstało ono dzięki fenickiej księżniczce imieniem Alissa, która uciekała z rodzinnego Tyru przed własnym bratem, grożącym jej śmiercią. Kiedy ze swoją świtą przybyła na tereny obecnej Tunezji, poprosiła o pomoc rządzącego mieszkającymi tu Berberami księcia Hiaribasa. Książę  nie chciał jawnie odmówić, więc  „na odczepnego” powiedział, że da jej tyle ziemi, ile zmieści się pod skórą bawołu. Alissa wykazała się sprytem i pocięła skórę na cieniutkie rzemyki, związała je ze sobą i opasała nimi całe wzgórze. Książę, chcąc nie chcąc, musiał dotrzymać słowa. Ona zaś przy pomocy swoich ludzi zbudowała  miasto, które nazwała Quart Hadasht.  Potem nazwę uproszczono na Carthago, a ostatecznie Arabowie nazwali je Kartaginą. Owo wzgórze do dzisiaj nosi nazwę Birsa, czyli bawola skóra.

Do Parku Term Antoniusza przechodzimy przez drogę romańską i oglądamy monumentalne ruiny rzymskich łaźni. Położone są one tuż nad morzem. Zachowane fragmenty świadczą o rozmachu i talencie ówczesnych budowniczych.

Obiad spożywamy w restauracji Canal 11 zlokalizowanej przy alei Republiki, tuż nad brzegiem Zatoki Tuniskiej. Do gustu przypada mi szczególnie przystawka o nazwie brik, czyli jajko z tuńczykiem i ziemniakami zapiekane w cieście.

W drodze do Sidi Bou Said (niebieskie miasteczko) przejeżdżamy obok pałacu prezydenckiego. Na szczęście droga jest przejezdna. Poprzedniego dnia  odbywała się tu bowiem duża akcja protestacyjna. Manifestanci żądali przywrócenia kary śmierci. Zbulwersowani byli bowiem niedawnym przypadkiem zgwałcenia i zamordowania kobiety przez ułaskawionego wcześniej mordercę.

Sidi Bou Said to przede wszystkim urokliwe widoki i ciekawa architektura. Urodę tego miejsca podziwiali twórcy od Cervantesa po Flauberta, nie licząc wielu im równych i pomniejszych. W dobie koronawirusa miasteczko jest prawie puste, co szczególnie boleśnie odczuwają handlarze pamiątkami.  Nic więc  dziwnego, że niemal rzucają się na nielicznych turystów, usiłując im cokolwiek wcisnąć

W Tunezji tylko w nielicznych miejscach można nabyć alkohol. Jednym z nich jest znajdujący się w Sidi Bou Said (aleja Habib Burgiba) market sieci MG Proxi. Piwo Celtia w puszce o pojemności 0,5 l kosztuje tu 3,40 dinara, zaś miejscowe wino Magon (500 ml) – 14,80. Do kupienia jest też tunezyjska wódka figowa o nazwie Boukha, jednak jej smak pozostawia wiele do życzenia. Ponoć po jej spożyciu nie boli głowa, ale wolałem tego nie sprawdzać na swojej…

Do hotelu w Hammamet wracamy o szesnastej. Jest zatem sporo czasu na przedwieczorny spacer. W pobliżu znajduje się duża marina z setkami jachtów oraz długa promenada obsadzona palmami daktylowymi. Tu również turystów jest jak na lekarstwo. Trudno więc spokojnie przejść, by nie być narażonym na nieustanne zaczepki sprzedawców. Generalnie jednak jest bezpiecznie. Dzień kończy się pięknym zachodem słońca.

28.09. Poniedziałek

O 6.45 wyjeżdżamy do   Kairuanu. Miasto to słynie z produkcji dywanów. Przede wszystkim jednak jest czwartym po Mekce, Medynie i Jerozolimie świętym miejscem dla wyznawców islamu.  Zatrzymujemy się najpierw przy odrestaurowanych niedawno basenach Aghlabitów, będących częścią akweduktu zbudowanego przez Arabów. Są to duże okrągłe jakby wanny. Największy zbiornik ma pojemność 58 tysięcy metrów sześciennych. Następnie przejeżdżamy do Wielkiego Meczetu Sidi Ogba, który charakteryzuje się bogato zdobioną salą modlitwy (wspierana jest przez 400 filarów). Podziwiamy ją tylko z zewnątrz, gdyż do środka nie wolno wchodzić nikomu poza wyznawcami Mahometa. Podobnie rzecz ma się z pobliskim Meczetem Cyrulika, będącym w rzeczywistości mauzoleum, w którego wnętrzu znajdują się szczątki Abu Diamai el-Balauy, przyjaciela Mahometa. Stojący przed wejściem strażnik nikogo nie wpuszcza, ale za jednego dinara chętnie zrobi zdjęcie wnętrza meczetu.  Nieopodal znajduje się cmentarz muzułmański oraz duży sklep Maison Tapis typu „mydło i powidło”. Na klientów czeka tu świeży chleb z oliwą i harissa (ostra przyprawa z papryczek chili). Kupić zaś można wszelkie pamiątki, pastę do zębów miswak, mydełka z czarnuszką, olejek arganowy, oliwę i tp. Ceny są przystępne, na przykład oliwa extra virgin za 5 dinarów, kostka odświeżacza za jednego dinara czy puszka harissy za półtora. Z kolei przed sklepem stoi paru handlarzy namolnie wciskających tani szafran (w rzeczywistości wysuszony i sproszkowany nagietek) czy podrabiany olej arganowy.

Spacerujemy jeszcze przez gwarną medynę, gdzie  kupujemy słodkie ciastka makruty po 4 dinary za kilogram, po czym wyruszamy do Monastyru. Zwiedzamy tam przede wszystkim Mauzoleum Habiba Burgiby, pierwszego premiera, a później wieloletniego prezydenta niepodległej Tunezji. Burgiba  wprowadził szereg odważnych reform mających na celu unowocześnienie  społeczeństwa tunezyjskiego, przede wszystkim w zakresie edukacji i sądownictwa. Szkoły koraniczne zostały podporządkowane  ministerstwu edukacji, a  sądy religijne zastąpione rządowymi. Walczył o zrównanie praw kobiet i mężczyzn. Aby walczyć z zacofaniem, próbował nawet skłonić społeczeństwo do nieprzestrzegania postu podczas ramadanu, demonstracyjnie pijąc w ciągu dnia sok pomarańczowy przed kamerami telewizji. Wywołało to ostrą krytykę w świecie muzułmańskim, więc Burgiba nie wracał więcej do tematu. Krytykował jednak nadal takie muzułmańskie zwyczaje, jak zasłanianie twarzy przez kobiety. Po trzydziestu  latach prezydentury został odsunięty od władzy w wyniku tzw. zamachu medycznego. Uznano bowiem, że jego stan psychiczny nie pozwala na dalsze sprawowanie urzędu. Po odejściu z pałacu żył jeszcze przez 13 lat.

Mauzoleum Burgiby i jego rodziny to monument składający się z centralnego budynku pokrytego złotą kopułą, trzech mniejszych z zielonymi kopułami oraz dwóch minaretów ze złoconymi iglicami o wysokości 25 metrów. Przed wejściem do środka trzeba przejść przez skaner i zostawić wszelkie bagaże. W środku zaś można spotkać kota z dziwnie pokręconym ogonem.

Obiad w hotelu  Tropicana Club o czternastej.

Zakupy w domu towarowym Soula Shoping Center w Susa (buty i sandały), na suku zaś daktyle  - 2 kg po 3 dinary (w domu zrobiliśmy z nich dżem). Przed wejściem do sklepu obserwujemy zażartą bójkę, w której bierze udział pięć dziewcząt. Szarpią się za włosy, kopią i krzyczą. Przechodnie przystają na chwilę, ale nikt nie reaguje. Kiedy zaczynam nagrywać zdarzenie, słyszę pojedyncze głosy: „No foto”. Dostosowuję się do tego życzenia. Jestem przecież gościem w tym kraju.

O 15.30 wracamy do hotelu Tropicana Club. Otrzymujemy pokój z balkonem na czwartym piętrze z widokiem na basen i morze. Po raz pierwszy bez lodówki (hotel ma tylko 3 gwiazdki). Hotel położony jest w strefie turystycznej  między  Susa a Monastyrem  na niewielkiej mierzei. Pełno tu kotów, jak zresztą wszędzie. Przy plaży siedzi ochroniarz w maseczce.

29.09. Wtorek

Rano wyjeżdżamy do El Jam, by pospacerować po ogromnym amfiteatrze. Zbudowano go za czasów rzymskich na początku trzeciego wieku naszej ery. Wzorowany jest na rzymskim Koloseum, ale z bardziej funkcjonalnymi rozwiązaniami. Widownia może pomieścić 35 tysięcy widzów. W tej chwili jest to trzeci największy na świecie amfiteatr.

O jedenastej zjadamy obiad  w Dar Ammar. Ładna restauracja  i hotel. Smaczne danie i sorbet. Potem jedziemy przez trzy godziny autostradą  wśród rozległych gajów oliwnych. Na postój zatrzymujemy się w Gawes, gdzie nabywamy suszone figi (wianuszek 85 dkg na sznurku za 8,5 dinara) i nieco ceramiki.

Im bardziej na południe, tym więcej stoisk z plastikowymi baniakami. Są to, że tak powiem, przenośne stacje benzynowe.  Paliwo jest przemycane z Libii lub Algierii i sprzedawane po nieco niższej cenie niż na oficjalnym stacjach. Jest to oczywiście nielegalne, ale tolerowane. W tych okolicach trudno o pracę, więc ludzie zarabiają w ten sposób na skromne przeżycie. O dorobieniu się majątku z tego procederu nie ma mowy.

O 17.30 docieramy do hotelu Royal Karthago na Dżerbie. Tego samego, w którym spędziliśmy pierwszą noc. Ponieważ jest tutaj opcja all inclusive, wieczorem degustuję przy basenie piwo Celtica i Thibarine (likier daktylowo ziołowy).

30.09 Środa

Ten dzień z założenia przeznaczony był na odpoczynek. Nie lubię jednak bezczynnego siedzenia czy leżenia na plaży. Dołączyłem więc do trójki innych osób i wynajętym wraz z kierowcą samochodem pojechaliśmy na południe, by zwiedzać ksary. Co to takiego?  Posłużę się tu Wikipedią: „Ksar to ufortyfikowana osada lub siedziba plemienna, wznoszona z gliny i kamienia, często w oazach na pustyni na szlaku karawan. Ksary rozpowszechnione są przede wszystkim na obszarach zamieszkanych przez Berberów”.

Przejechaliśmy przez wspomnianą już groblę Al Kantara i przez Medenine udaliśmy się w stronę Tataouine. Po drodze zatrzymaliśmy się przy wyschniętym słonym jeziorze Sebkhet el Melah. W samym Tataouine odwiedziliśmy miejscowy suk. Oprócz naszej czwórki nie było tu żadnego innego turysty. Następnie pojechaliśmy do Ouled Soltane. Tu znajduje się najlepiej zachowany ksar spośród wszystkich wybudowanych przez Berberów na południu Tunezji. Jednak powoli się już sypie, mimo iż pod koniec ubiegłego wieku był restaurowany. Nadal mieszka tu trochę ludzi. Podczas naszego pobytu mogliśmy zobaczyć kilku mężczyzn grających w karty i paru siedzących bezczynnie pod ścianami. Wkrótce po nas przyjechał jeep z piątką turystów mówiących po francusku. Widzieliśmy ich jeszcze potem w Chenini. Tam bowiem pojechaliśmy w następnej kolejności.

W Chenini mieszka obecnie 90 rodzin, a nie tak dawno było ich jeszcze  tysiąc. Wioska składa się z wielu domów troglodytów. Znana jest jednak głównie z Meczetu Siedmiu Śpiących. Skąd taka nazwa? Otóż legenda mówi, że  przed prześladowaniami Decjusza (cesarz rzymski) schroniło się tu wielu chrześcijańskich Berberów. Kiedy ich schwytano, zostali żywcem zamurowani. Jednak na skutek cudu, nie umarli. Spali i ciągle rośli. Cztery wieki później obudzili się, wyszli na powierzchnię i przyjęli islam. Wtedy dopiero umarli w spokoju. Legendę mają potwierdzać znajdujące się obok meczetu gigantyczne groby o długości 4 metrów. 

Godzinny spacer po stromych zboczach w temperaturze 43 stopni C. nieco nas zmęczył, choć widoki były fantastyczne. Wynagrodziliśmy sowicie sympatycznego przewodnika berberyjskiego i wstąpiliśmy do miejscowej restauracji. Oprócz nas byli tu tylko wspomniani francuskojęzyczni turyści. Ponoć przed pandemią bywało tu około 600 turystów dziennie. Starszy wiekiem kelner w wytartym uniformie starał się jak mógł, żeby nas zadowolić. Wybór dań nie był jednak wyszukany. Nie było nawet kawy. Trudno jednak przygotowywać większe ilości jedzenia, jeżeli nie wie się, czy pojawi się jakikolwiek gość. Zadowoliłem się więc sałatką z tuńczyka i bezalkoholowym piwem Estrella (2 dinary).

Ostatnim miejscem, do którego pojechaliśmy, był Ksar Hedada.  Jego część została przekształcona na hotel, ale ostatnio jest on opuszczony i zaniedbany. George Lucas nagrywał tu sceny do „Gwiezdnych wojen”. W ogóle można  powiedzieć,  że Tunezja jest rezerwuarem  plenerów  filmowych. Kręcono  tutaj  sceny do wielu  znanych filmów,  jak „Gladiator”  w El Jam, „Angielski pacjent” i „W pustyni i w puszczy” w Chebika, „Indiana Jones i poszukiwacze zaginionej Arki” w Kairuan, „Żywot Briana”, „Jezus z Nazaretu”, „Piraci" i „Anno Domini"  w Monastyrze, a wspomniane „Gwiezdne Wojny” także w Matmacie, na słonym jeziorze Chott El Jerid oraz w wielu innych plenerach.

Za prawie dziesięciogodzinną wycieczkę daliśmy kierowcy 500 dinarów. Jest to mniej więcej równowartość miesięcznego minimalnego wynagrodzenia. Jak jednak wcześniej wspomniałem, człowiek ten od początku pandemii nie miał żadnej pracy, a dla naszej czwórki nie były to aż tak wielkie pieniądze. 

Tunis - medyna


Tunis - teatr



Muzeum Bardo


Ślad po kuli


Kartagina




Sidi Bou Said




Hammamet


Keiruan - baseny


Meczet Wielki w Keiruan


Monastyr - mauzoleum Burgiby









Amfiteatr w El Jem





Mała Sahara

Słone jezioro


Ksar Soltane







Chenini









Ksar Hadada








 Pierwsza część relacji - kliknij tutaj

Na pakistańskich drogach i bezdrożach

  Piątek, 11.10.24 Wyruszam dzisiaj   w kolejną podróż, dość ważną, bo Pakistan jest nie tylko ciekawym (a przy tym mało znanym) pod wzg...

Posty