Basen w hotelu Royal Karthago na Dżerbie |
Tunezja, niewielki afrykański kraj (prawie dwa razy mniejszy od Polski), wciśnięty pomiędzy ogromną Algierię i trochę mniejszą Libię z liczącym 1148 km dostępem do morza, to jedno z niewielu liberalnych i otwartych na turystów państw arabskich. Kraj ten od połowy lat 90-tych ub. wieku był jednym z ulubionych miejsc wypoczynku i turystycznych wojaży Polaków. Niestety, przed pięciu laty ruch turystyczny znacznie osłabł po zamachach terrorystycznych w Muzeum Bardo (zginęło tam 18 osób w tym trzech Polaków) oraz w kurorcie Susa, gdzie śmierć poniosło 39 osób. Kiedy turyści znowu zaczęli trochę liczniej przybywać do Tunezji i zdawało się, że ta kluczowa dziedzina miejscowej gospodarki zacznie odżywać, przyszła pandemia koronawirusa i obróciła wniwecz wszelkie nadzieje. Obecnie nie ma tu żadnych turystów z Rosji czy Niemiec. Spotkać można tylko niewielkie grupki Polaków, Czechów, Białorusinów i Francuzów. Jeżeli chodzi o tak zwane objazdówki to obecnie organizują je tylko dwa polskie biura turystyczne (Rainbow i Itaka).
Jeśli chodzi o mieszkających tu na stałe Polaków, to obecnie, według szacunków ambasady, jest ich około 700. W 99% są to kobiety zamężne z Tunezyjczykami oraz dzieci pochodzące z tych związków.
Podobno najbardziej znanym Polakiem w Tunezji był Henryk Kasperczak, który wyrobił sobie dobrą opinię jako selekcjoner tunezyjskiej reprezentacji. W tutejszych klubach piłkarskich pracowali zresztą także inni polscy trenerzy, np.: Henryk Apostel, Bernard Blaut, Stefan Białas, Antoni Piechniczek, czy Ryszard Kulesza (dwaj ostatni prowadzili drużynę narodową).
W czwartek 24 września pobudka o 4.30. Godzinę później siedzimy już w pendolino mknącym do Gliwic przez Warszawę. O 8.30 jesteśmy na Centralnym, a 40 minut później na Okęciu (bilet na autobus linii 175 za 4,40 zł). Odprawa przebiega bez problemów. O 11.15 wylatujemy do Dżerby samolotem tunezyjskich linii Nouvelair. Po trzech godzinach spokojnego lotu lądujemy na nadmorskim lotnisku Dżerba-Dżardzis. Kolejne 45 minut zajmuje nam dojazd do hotelu Royal Karthago położonego w Midoun we wschodniej części wyspy. Składa się on z wielu parterowych pawilonów. Dojście do wyznaczonego numeru przypomina krążenie po labiryncie. Zanim jednak udamy się do swojego pokoju, wymieniamy w hotelowym kantorze euro na dinary (kurs 3,182 za euro). W Tunezji nie wolno bowiem płacić innymi walutami. Gdyby nawet jakiś sprzedawca chciał przyjąć dolary czy euro, to nie miałby ich jak wymienić na tunezyjskie dinary. Inną ciekawostką jest zakaz wywożenia dinarów w banknotach. Nie wiem jak jest z jego egzekwowaniem, ale przyznam, że sam przemyciłem na pamiątkę banknot schowany w przewodniku po Tunezji,
Przed kolacją popływałem trochę w dużym basenie, a następnie odbyłem z żoną spacer po pobliskiej plaży. Woda w morzu jest równie ciepła jak w basenie, tyle że słona i bez chloru. Kolacja w formie szwedzkiego stołu z dużym wyborem dań. Do tego dowolna ilość wina i piwa, nie mówiąc już o wodzie i innych napojach. Przyznam, że niezbyt często zdarzało się tak na innych wycieczkach.
Opłata klimatyczna wynosi 3 dinary, a napiwki 3 euro dziennie.
25.09. Piątek
Śniadanie jest od 5.15, a planowy wyjazd o szóstej, ale mamy mały poślizg, gdyż dwie panie zaspały i czekaliśmy na nie 25 minut. Naszą pilotką jest Monika Różalska, która w Tunezji pracuje już blisko 11 lat. Grupa jest niewielka, bo zaledwie 21. osobowa. Najmłodsza uczestniczka Ola (wcześniej widziałem ją i jej rodziców na Sycylii)) ma osiem lat, zaś seniorem wycieczki jest pan Andrzej, liczący sobie już 82 lata.
Z Djerby (Dżerby) wyjeżdżamy na kontynent tzw. drogą romańską. Jest to grobla El Kantara o długości prawie siedmiu kilometrów, która usypana została na mieliźnie przez Rzymian. Wzdłuż niej biegnie rurociąg dostarczający wodę na wyspę, a po obu stronach widać wiele małych łódek rybackich. Nie brakuje też wędkarzy.
Po zjechaniu z grobli mijamy Zarzis i jedziemy najpierw wśród pustkowi, a nieco później mijamy gaje oliwkowe. Nie są one tutaj tak liczne jak na północy Tunezji, ale i tak stanowią główną uprawę tutejszych pól, o ile oczywiście można tak nazwać wyschnięte połacie ziemi rozciągające się po obu stronach drogi. Szacuje się, że w całej Tunezji rośnie 60 milionów sztuk drzew oliwkowych, czyli około sześciu na głowę mieszkańca. Drugą pod względem wielkości uprawą są palmy daktylowe, które rosną w wielu oazach, a nawet na miejskich skwerach i w hotelowych ogrodach. A skoro już mowa o egzotycznych owocach, to wspomnieć trzeba też o dużej ilości opuncji figowych, które spotkać można praktycznie wszędzie, szczególnie wzdłuż dróg. Często sadzone są one nie ze względu na owoce, ale jako praktyczny żywopłot. Pokryte ostrymi kolcami liście skutecznie odstraszają bowiem zarówno ludzi, jak i zwierzęta.
W drodze do Matmaty zatrzymujemy się na kawę w Aladdin Parc w miejscowości Mareth. Mała czarna kosztuje tu 3 dinary. Taką cenę spotkać można w większości kawiarni, jedynie w Tunisie zapłaciłem nieco więcej, bo 3,5 dinara.
W Matmacie odwiedzamy domy troglodytów. Pokoje są wydrążone w skałach, często na kilku poziomach, wokół centralnego podwórka zwanego w języku Berberów „hauch". Obecnie raczej nikt w nich nie mieszka na stałe. Te, które odwiedzamy, są wyraźnie nastawione na turystów. Gospodarze częstują nas świeżym chlebem, oliwą i miodem. Chętnie pozują do zdjęć. Do sprzedaży oferują zaś daktyle i oliwę z oliwek. Ta ostatnia kosztuje u nich 10 dinarów (13 zł) za półlitrową butelkę.
Wokół roztaczają się księżycowe krajobrazy: skaliste wzgórza, goła ziemia i tylko czasem zobaczyć można samotną palmę.
Kolejny postój robimy w Tamezret w Cafe Portail Shara. Wypijamy tu herbatę z migdałami, tymiankiem i rozmarynem za 3 dinary, nabywamy rogi gazeli (słodkie ciastka) za 12 dinarów paczka (2 za sztukę). Na dachu Butiku Berberów znajduje się punkt widokowy, skąd rozciągają się widoki podobne jak w Matmacie.
Jest dopiero dziesiąta. Przez kolejną godzinę jedziemy przez piaszczyste pustkowia pokryte kępkami traw. Od czasu do czasu mijamy pasące się stadka owiec i kóz. Droga jest niemal pusta. A propos dróg, to generalnie są one utrzymane w dobrym stanie. Wkrótce docieramy do zielonej oazy Douz. Jest ona nazywana Wrotami Pustyni. Faktycznie, wystarczy oddalić się o kilkaset metrów od oazy, by znaleźć się wśród saharyjskich wydm pełnych białego drobnego piasku. Można tam pojechać kładem lub na grzbiecie dromadera. Wybieramy tę ostatnią opcję. Półgodzinna przejażdżka kosztuje 15 euro. A swoją drogą – jak to się ma do nakazu płacenia tylko oficjalna walutą? Za to za zdjęcia, które czekają już wydrukowane, płaci się tylko 4 dinary od sztuki.
Obiad zjadamy w hotelu Offradouz. Ze szwedzkiego stołu wybieram wołowinę, daktyle, melony i trochę surówek. Piwo Becks kosztuje tutaj 5 dinarów (dla porównania w sycylijskim Palermo dwa miesiące wcześniej płaciłem za nie 3 euro).
Niespełna 150 kilometrów od algierskiej granicy przejeżdżamy przez największe w Tunezji wyschnięte słone jezioro Chott El Jerid. Na jego dnie skrzą się kryształki soli. Temperatura powietrza wynosi 44 stopnie C. Chyba jeszcze nigdy nie przebywałem w takim upale. U przydrożnego sprzedawcy nabywamy dwie róże pustyni, płacąc po dinarze za jedną.
O szesnastej docieramy do Tozeur. Miasto położone jest między dwoma słonymi jeziorami w oazie pełnej palm daktylowych. Kwaterujemy się w hotelu Ras El Ain sieci Golden Yasmin. Jak się okazuje, jest on w tej chwili jedynym czynnym spośród kilkunastu w tym 40. tysięcznym mieście. A i to nie ma w nim pełnego obłożenia. Dotkliwy brak turystów oznacza brak pracy dla wielu mieszkańców Tunezji. Niektórzy z nich, jak na przykład kierowca prywatnego auta, z którym jechaliśmy zwiedzać ksary w południowej Tunezji, nie mieli żadnego zajęcia od początku pandemii.
Hotel dysponuje dwoma basenami, z czego jeden jest pod dachem. W barze można napić się miejscowych trunków. Jednym z nich jest piwo Celtia w cenie 6 dinarów za 0,33 litra.
O 19.30 serwowana jest kolacja: dwie przystawki, surówka, grillowany kurczak z kuskusem, ciasto i owoce. Obsługa nosi maseczki.
26.09.20 sobota
Znowu wczesna pobudka i śniadanie o 5.15. Potem wyjazd jeepami w stronę gór Atlas, a konkretnie do oazy Chebika. Kilka minut po wyjeździe z hotelu jeden z naszych jeepów zderza się z renault, którego kierowca wymusił pierwszeństwo. Stłuczka nie powoduje u nikogo żadnych obrażeń, ale osobówka jest kompletnie rozbita. W ciągu 20 minut firma obsługująca naszą wycieczkę przysłała zastępcze auto wraz z kierowcą (poprzedni musiał zostać, żeby złożyć zeznania, bo w tym czasie dojechała też policja) i pojechaliśmy dalej. Po 45 minutach dotarliśmy do położonej tuż nad granicą algierską Chebiki. Miejscowość ta znana jest też pod nazwą Forteca Słońca. Zamieszkuje ją około trzech tysięcy osób.. Wraz z miejscowym przewodnikiem przeszliśmy wśród rdzawych skał do źródła rzeki Khanga. Znajduje się tutaj niewielki, ale urokliwy wodospad. W okolicy kręcono sceny do filmu "Angielski pacjent". Jak we wszystkich tego typu miejscach, nie brakuje tu straganów z pamiątkami. Warto nabyć tutaj syrop daktylowy za 7 dinarów oraz napić się świeżo wyciskanego soku z granatów. Można też dokarmić koty, których jest tu pełno, jak zresztą w całej Tunezji. Zwierzęta te są bowiem, w przeciwieństwie do psów, bardzo szanowane w społeczeństwach islamskich.
Po zejściu od wodospadu ponownie przejechaliśmy przez oazę pełną palm daktylowych i udaliśmy się na pobliski punkt widokowy Tamerza. Rozciąga się z niego widok na rozległy kanion.
O dziewiątej wyruszyliśmy na pustynię, żeby przejechać się fragmentem szlaku rajdu Paryż – Dakar. Taka przejażdżka dostarcza wielu wrażeń, szczególnie gdy przechylone pod kątem 45 stopni auto wjeżdża na wydmę lub slalomem pokonuje głębokie koleiny. Przy Górze Wielbłąda można zaś podziwiać piękną fatamorganę. Nieco dalej dojeżdża się do świetnie zachowanych dekoracji z filmu "Gwiezdne wojny". W tym „miasteczku” na środku pustyni handlarze są szczególnie nachalni. Niektórzy proponują tandetne pamiątki, inni przejażdżkę na wielbłądzie, a jeszcze inni zdjęcie z pustynnym lisem. Można też nabyć świeżo upieczony w ognisku chleb.
Na obiad wracamy do hotelu, w którym spaliśmy. Dania są serwowane szybko i ładnie podane. Litr wody kosztuje tu 3,5 dinara.
Po trzech godzinach jazdy na północ nie widać już pustynnego krajobrazu. Wokoło jest coraz bardziej zielono, zwłaszcza za sprawą opuncji figowej oraz gajów oliwnych. W okolicy Sidi Bu Zaid przy drodze P3 zatrzymujemy się w Oasis Parc. Znajduje się tu kawiarnia oraz sklep z pamiątkami i tanimi wyrobami skórzanymi.
O osiemnastej docieramy do Hammamet, gdzie mamy nocować w hotelu Houda Yasmina. Przed wejściem obsługa mierzy nam temperaturę oraz dezynfekuje uchwyty od toreb i walizek. Otrzymujemy pokoje z balkonem na drugim piętrze. W hotelu oprócz nas jest jeszcze tylko grupa Białorusinów.
Matmata |
Róże pustyni |
Sahara |
Słone jezioro Chott El Jerid |
Basen w Tozeur |
Chebika |
Tamerza |
Star Wars |
Fatamorgana |
Góra Wielbłąda |
Szlakiem rajdu Paryż - Dakar |
Druga część relacji - kliknij tutaj