Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Górny Karabach. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Górny Karabach. Pokaż wszystkie posty

Baku i okolice

 

Sobota, 16.09.23

Samolot Lotu wystartował wczoraj z Okęcia z 55 minutowym opóźnieniem (o 23.55).  Szukano bowiem czyjegoś  bagażu,  który  pomyłkowo  trafił  do naszego  samolotu. Spóźnienie zostało jednak częściowo nadrobione, gdyż lot trwał  trzy godziny i czterdzieści minut zamiast rozkładowych czterech. Catering dość skromny: do wyboru kanapka z kurczakiem lub serem, batonik Grzesiek oraz ciepły i zimny napój. Mowa oczywiście o napoju bezalkoholowym, gdyż te z procentami są
dodatkowo płatne. Przydzielono mi miejsce wśród Azerów. Zauważyłem, że niektórzy z nich mają kłopot ze zlokalizowaniem swoich miejsc. Powoduje to trochę zamieszania podczas boardingu.  Na lotnisku im. Heydara Alijeva dostępne jest Wi-fi bez hasła. Odprawa przebiega sprawnie i już po poł godzinie jedziemy do hotelu Alba.

Baszta Dziewicza



Hotel ma co prawda pięć gwiazdek, ale raczej na wyrost. Już przy zakwaterowaniu pojawiają się jakieś problemy, których wyjaśnianie przez naszą pilotkę Agnieszkę Yener i miejscową przewodniczkę Inę zajmuje ponad 20 minut. W tym czasie zjadamy śniadanie w hotelowej restauracji. Bufet nie jest zbyt obfity, ale można coś wybrać, żeby porządnie się najeść. Osobiście posiliłem się jajkami sadzonymi, białym serem i słodkimi naleśnikami.

Muzeum Dywanów

Otrzymujemy pokój na pierwszym piętrze (drugim według rosyjskiego systemu). Jest w nim wszystko to, co powinno znajdować się w hotelu tej klasy, nawet sedes z wmontowanym bidetem. No, może poza brakiem szlafroków. Niestety, o miłym widoku z okna należy zapomnieć. Naprzeciwko znajduje się bowiem wysoki gmach  szpitala,  a ściślej rzecz ujmując, jego obdrapana ściana. Na dole zaś jakieś kryte blachą falistą garaże. Tak więc wrażenia wizualne są beznadziejne, no ale przecież w zasadzie mamy tu tylko spać, a nie spędzać całego czasu.

Płonące wieżowce

Po kilkugodzinnym wypoczynku wyruszamy o trzynastej na zwiedzanie miasta. Po drodze dowiadujemy się od pilotki o pierwszej zmianie w programie. Dotyczy ona odwołanego rejsu po Morzu Kaspijskim, które coraz bardziej wysycha. Podobno jego poziom obniżył się do tego stopnia, że żegluga stała się mało bezpieczna. W zamian mamy mieć inną atrakcję.

W Banku Respublika wymieniamy walutę na miejscowe manaty. Na początek wymieniam sto dolarów. Przy kursie 1,7020 otrzymuję za nie 170 manatów. Sama wymiana jest dość skomplikowana i czasochłonna, gdyż kasjerzy przepisują dane z paszportów. Na szczęście w naszym przypadku udało się nabyć manaty dla całej grupy na jeden paszport. Punkt dla pilotki, która podsunęła nam ten pomysł. Dzięki temu manewrowi zaoszczędziliśmy sporo czasu.

O 14.30 zjadamy lunch  w restauracji hotelu Shah Palace. Lokal znajduje się na czwartym piętrze, dzięki czemu konsumenci mogą podziwiać panoramę miasta. Przystawka składa się z warzyw i fety, potem jest krem z cieciorki, a na drugie danie  ryż  z kurczakiem. Do tego słodzony napój. Obsługa szybka i sprawna. Kelnerzy w firmowych strojach.

Shah Palace

Zwiedzanie odrestaurowanej Starówki zaczynamy od Baszty Dziewiczej. Obiekt pochodzi z XII wieku, choć jego dolne części powstały kilka wieków wcześniej. Niegdyś, gdy Morze Kaspijskie sięgało dalej w głąb lądu, wieża znajdowała się tuż nad jego brzegiem. Jedna z legend mówi, że wieżę zbudował szach dla swojej ukochanej, którą była jego córka. Kiedy ta dowiedziała się o tym, skoczyła z wieży do morza. Wieża ma 29,5 metra wysokości. Na jej wierzchołek wchodzi się po krętych kamiennych schodkach. Z góry rozciąga się widok na wspaniałą panoramę miasta. Robienie zdjęć utrudnia nieco wysoka osłona z grubego szkła lub jakiegoś tworzywa sztucznego. Kiedy jednak wyciągnie się rękę do góry, to można pstrykać znad jej brzegu. Najbardziej w oczy rzucają się symboliczne dla Baku „płomienie”, czyli trzy przeszklone wieżowce o charakterystycznych kształtach, do złudzenia przypominających języki ognia. Dobrze widoczny jest też port i długa promenada.

Widok z Baszty Dziewiczej

Po drodze do Pałacu Szachów Szirwanu przechodzimy przez park z monumentem przedstawiającym poetę Aliagę Vahida. Dalej mijamy muzeum z miniaturkami książek.  Jest to jedyna  na świecie tego rodzaju placówka. Istnieje od 21 lat. W 2015 wpisano ją na listę Rekordów Guinnessa jako największą prywatną kolekcję miniaturowych książek. Obecnie znajduje się tutaj ponad pięć i pół tysiąca książeczek o rozmiarach nie przekraczających 75x75 milimetrów. Zaglądam tam na chwilę i jestem wręcz oczarowany ogromem zbiorów (sam posiadam tylko 13 takich miniaturek). Idąc dalej spotykamy parę nowożeńców w trakcie sesji fotograficznej na tle murów starego miasta. Pod nogami zaś co rusz przebiegają nam koty, których w Baku jest naprawdę bardzo dużo. Niektóre chętnie pozują do zdjęć i dają się głaskać, inne natomiast zachowują bezpieczny dystans, który znacznie się zmniejsza, gdy zostaną poczęstowane jakimś smakołykiem.

Pałac Szachów Szyrwanu jest jednym z symboli Baku (od 2000 r. znajduje się na liście UNESCO). Pałacowy kompleks zaczął powstawać w XV wieku. W jego skład, obok dwukondygnacyjnego pałacu, wchodzą łaźnie, meczet i mauzoleum szachów Szyrwanu. Znajduje się tu również muzeum, którego zbiory oglądamy jednak dość pobieżnie. Może dlatego, że eksponatów jest tu bardzo dużo, a nasz czas jest ograniczony. Nie bez znaczenia jest też fakt, że  - szczerze mówiąc – mało kto z nas ma odpowiedni zasób wiedzy na temat prezentowanych tutaj archeologicznych artefaktów

Ostatnim oficjalnym punktem programu była wizyta w herbaciarni. Poczęstowano  nas tu herbatą czarną i owocową oraz słodyczami. Po degustacji nadszedł czas na zakupy. Przynajmniej teoretycznie, bo ceny były raczej zaporowe. Za 100 gramów czarnej herbaty żądano 25 manatów, czyli około 63 zł. Tymczasem w zwykłym markecie za 15 manatów można było nabyć opakowanie herbaty o wadze 800 gramów. Być może była ona w gorszym gatunku, ale jednak wielokrotnie tańsza. A propos marketu, to półtoralitrowa butelka piwa Xirdalan kosztowała pięć manatów i czterdzieści gapików.

Niedziela,  17.09.2023

Po śniadaniu jedziemy do Suraxani na przedmieściach Baku. Znajduje się tu Świątynia Czcicieli Ognia Ateszgah, niegdyś kultowe miejsce dla zoroastrian i hinduistów. To właśnie indyjscy czciciele Śiwy w XVIII wieku wznieśli tę budowlę. Pali się tu „wieczny” ogień, który niegdyś podsycał wydobywający się z ziemi gaz. Teraz doprowadzany jest on rurami. Na terenie obiektu znajduje się muzeum, a w nim realistyczne rzeźby i manekiny, przedstawiające różne sceny  z codziennego życia dawnych mieszkańców tych ziem. Innych eksponatów jest niewiele.

Świątynia Czcicieli Ognia

Z Suraxani jedziemy  do Mardakanu. Po drodze mijamy pola naftowe i pracujące kiwaki (kiwony). Tu warto wspomnieć, kto wydatnie przyczynił się do tego, że Baku stało się naftowym eldorado. Nie był to oczywiście Seweryn Baryka – jak mógłby na przykład sądzić poseł Suski, lecz Witold Zglenicki, polski geolog i nafciarz. W Mardakanie, uzdrowiskowej miejscowości, przeciskamy się przez wąskie uliczki, żeby dotrzeć w okolice  średniowiecznej wieży obronnej.  Teoretycznie można na nią wejść, ale to dość ryzykowna sprawa. Kamienne schody są bowiem bardzo zniszczone  i w żaden sposób nie oświetlone. Ograniczamy się więc do obejrzenia wieży z dziedzińca i czworokątnych murów dawnego zamku. Obok niego znajduje się Meczet Tuba Shahi z XV wieku oraz niewielki ogród, w którym akurat dojrzewają granaty. Są też oczywiście wszędobylskie koty. Nie spędzamy tu wiele czasu, bo tak naprawdę nie ma tu co robić. Podobnie jak w odległym o 30 kilometrów Yanardag, gdzie pojechaliśmy, żeby oglądać tak zwane płonące wzgórza. Owszem, z podnóża pagórka wydobywają się samoistnie niewielkie płomienie, ale to tylko namiastka tego, co było przed laty. Niegdyś ogień wzbijał się na wysokość kilku metrów, ale z biegiem lat ciśnienie gazu zaczęło spadać, więc teraz można obserwować tylko pełzające ogniki. Niemniej jednak i tak są one bardzo widowiskowe. Świadczy o tym choćby spora ilość turystów, choć w Azerbejdżanie sezon turystyczny w końcówce września  jest już właściwie w fazie schyłkowej.

Mardakan

Tym razem lunch zjadamy  w gruzińskiej  restauracji Mama Meri, mieszczącej się  naprzeciw Centrum Aljjewa. Przystawka i zupa podobne jak  w dniu poprzednim. Na drugie ziemniaki  z gulaszem wołowym. Niektórzy narzekali, że  gulasz był zbyt kwaśny, ale to kwestia gustu…

Płonące wzgórza Yanardag

Centrum Heydara Alijewa to bardzo nowoczesna budowla o futurystycznych kształtach. Zaprojektowała ją nieżyjąca już architektka Zaha Hadid. Centrum oddano do użytku w 2012 roku. Obecnie stanowi ono główny obiekt kulturalny w Azerbejdżanie. Mieści się tutaj między innymi sala koncertowa na tysiąc osób z elementami wykonanymi z białego dębu amerykańskiego. Nie dane nam było wejść do środka, ale  obejrzeliśmy  za to kilka ciekawych wystaw. Zaczęliśmy od najniższego poziomu centrum, gdzie zgromadzono dziesiątki starych mniej lub bardziej  luksusowych samochodów. Wszystkie błyszczące niczym spod igły. Można było je fotografować i filmować, ale pod żadnym pozorem nie wolno było dotykać. Pilnowali tego czujni pracownicy obsługi. Potem weszliśmy po charakterystycznych szerokich schodach, które sprawiały wrażenie zanikających gdzieś w przestrzeni, na wyższy poziom. Tu mogliśmy zapoznać się z historią życia Hejdara Alijewa, którego setne urodziny świętowane są właśnie w tym roku (prezydent Azerbejdżanu w latach 1993-2003, ojciec obecnego prezydenta). Liczne nagrody i inne laurki dla byłego przywódcy nasuwają skojarzenie z kultem jednostki, ale nie powinno to specjalnie dziwić, gdyż w krajach postsowieckich, szczególnie tych azjatyckich,  jest to bardziej norma niż wyjątek. O wiele bardziej niż pamiątki po ojcu obecnego prezydenta Ihama Alijewa zainteresowała mnie wystawa instrumentów muzycznych. Jest ich tutaj bardzo wiele. Podobne widziałem też w Iranie. Nie próbowałem nawet zapamiętać ich nazw, ale zaryzykowałbym twierdzenie, że w naszym kręgu kulturowym nie ma aż takiej różnorodności instrumentów, zwłaszcza tych strunowych. Ciekawą ekspozycję stanowią też miniatury najważniejszych obiektów w Baku. Najlepiej oglądać jej z tarasu wyższego piętra, bo wtedy ogarnia się wzrokiem cała panoramę. Najciekawsze jednak, przynajmniej dla mnie, były lalki uosabiające postaci z literatury i  bajek. Głównie rosyjskich, ale nie tylko. Można tu bowiem zobaczyć zarówno Pinokia, jak i Romea i Julię. Nieco mniejsze wrażenie wywarła na mnie wystawa dywanów, bo mimo ich misternych wzorów, dla mnie wszystkie są podobne do siebie. Ot, męski punkt widzenia… Na wystawę poświęconą dziełom surrealistycznym nie zostałem wpuszczony,  bo mój bilet jej nie obejmował.

Centrum Alijeva

Tego dnia mieliśmy jeszcze okazję pospacerować po nadmorskim bulwarze. Było wietrznie i pochmurnie, ale dość ciepło. Tu warto wspomnieć, że bakijską promenadę zaprojektował w 1902 roku polski architekt Kazimierz Skórewicz. Aktualnie promenada ma około siedmiu kilometrów długości, ale planowana jest jej rozbudowa do 26 km. Znajduje się przy niej między innymi galeria handlowa, której kształt nasuwa skojarzenia z opera w Sydney. Nieopodal  jest Muzeum Dywanów oraz plątanina sztucznych kanalików, zwana Małą Wenecją.

Mała Wenecja

 

Poniedziałek,18.09.2023

Przez całą noc padało. Rano  też siąpił deszcz. W Baku nie było jeszcze tak źle, ale na południu Azerbejdżanu wystąpiła poważna powódź. Zalane zostało między innymi miasto Astara. W związku z tym nie mogliśmy jechać na zwiedzanie błotnych wulkanów. Zamiast tego udaliśmy się na bazar. Tego dnia korki na ulicach były większe niż zwykle. Spowodował je nie tylko deszcz, ale też zamknięcie trzech pasów głównej arterii z powodu przejazdu prezydenta. Bazar jak to bazar – pełno owoców i warzyw. Kupiliśmy słoik malin za cztery manaty i trzy słoiki soku z granatów po dwa manaty oraz trzy półkilogramowe opakowania chałwy za dwadzieścia manatów. Potem odwiedziliśmy pobliski bazar z biżuterią, ale tutaj ograniczyliśmy się tylko do oglądania złotych precjozów. Stąd udaliśmy się do Muzeum Dywanów, ale zupełnie niepotrzebnie, gdyż muzea – podobnie jak u nas – w poniedziałki są nieczynne. Dziwne, że przewodniczka o tym nie wiedziała…

Udała się natomiast degustacja herbaty w lokalu Papaq Lounge. Podano do niej kilka rodzajów chałwy i baklawy. Dla chętnych była też możliwość zapalenia sziszy. Z herbaciarni pojechaliśmy na lunch do wspomnianego już Shah Palace. Tym razem na przystawkę podano surówkę z czerwonej kapusty. Poza tym rosół z uszkami z baraniną oraz pieczonego kurczaka z puree ziemniaczanym. To ostatnie nie było zbyt smaczne.        

Tego dnia już nic więcej nie zobaczyliśmy jako grupa. Indywidualnie zaś poznaliśmy bliżej okolice hotelu Alba. Sporo tutaj sklepów z wytwornymi meblami oraz luksusowymi samochodami. Jeżeli chodzi o auta, to bardzo często tarasują one całe chodniki, nie pozostawiając pieszym miejsca na przejście. Praktycznie nie ma tu też rowerzystów ani ścieżek rowerowych (jedną widziałem w okolicy plaży w Sumgait). Co do mieszkańców Baku, to mimo iż  w większości są szyitami,  rzadko kiedy  podkreślają to strojem. Wprost przeciwnie, ubierają się z europejska. Do wyjątków należą zakwefione kobiety. Nie ma tu też  żadnego problemu z nabyciem alkoholu. Zupełne przeciwieństwo sąsiedniego Iranu, który też jest przecież  krajem  szyickim. Tyle tylko, że Azerbejdżan jest państwem świeckim, a w Iranie panuje religijna dyktatura.

Wtorek, 19.09.2023

Tym razem pogoda dopisała, więc mogliśmy realizować zaplanowany na wczoraj program. Zaczęliśmy od wyjazdu w kierunku błotnych wulkanów, jakieś 65 kilometrów od Baku. Droga wiodła przez zurbanizowane przedmieścia Baku, które powoli przechodziły w kompletne pustkowia. Niegdyś było tu dno Morza Kaspijskiego, więc gleba jest bardzo jałowa. Ostatnio zaczęto projekt zalesiania tych terenów, ale minie zapewne wiele lat zanim ujrzymy  efekty.  Już teraz natomiast trwa budowa uzdrowiska  w pobliżu błotnych wulkanów. Od podstaw, w  szczerym polu. Wydobywające się z kraterów błoto zawiera bowiem wiele minerałów, które mają mieć duże znaczenie w leczeniu niektórych schorzeń. Same wulkany nie są duże. Ot, kilku lub kilkunastometrowe kopce z małymi kraterami,  w których bulgocze błotna maź. Przechodzimy wokół nich po drewnianym pomoście, dzięki czemu unikamy zabłocenia butów. Przyznam, że nieco inaczej wyobrażałem sobie te wulkany. Przede wszystkim jako większe i bardziej efektownie wydalające  swoją zawartość. A trzeba wiedzieć, że takie też są. W Azerbejdżanie jest bowiem około trzystu wulkanów błotnych, co stanowi ponad jedną trzecią ich światowej ilości. Niektóre z nich osiągają 400 metrów wysokości.

Spod wulkanów jedziemy do pobliskiego Parku Narodowego Qobustan. Znajduje się tutaj muzeum oraz

Wulkany błotne

udostępniony do zwiedzania   kanion z licznymi petroglifami, z których najstarsze szacuje się na 12 tysięcy lat. Park od 2007 roku jest wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Muzeum mieści się na dwóch kondygnacjach i oprócz ekspozycji oferuje multimedialne projekcje. Kanion jest niewielki, z malowniczo poszarpanymi skałami oraz małą lecz wysoką jaskinią. W pobliżu wejścia znajduje się punkt widokowy, z którego rozciąga się widok na najbliższą okolicę oraz na Morze Kaspijskie. Uwagę zwraca brak namolnych handlarzy (dotyczy to także innych odwiedzanych w Azerbejdżanie miejsc), co jest zjawiskiem dość niezwykłym w tym rejonie świata.
Park Narodowy Qobustan

W drodze powrotnej do Baku odwiedzamy ładny  meczet Bibi-Heybat z widokiem na stocznię  i na miasto. Został on zbudowany w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku w miejscu zburzonego przez bolszewików w 1936 roku. Meczet stanowi duchowe centrum muzułmanów z tego regionu.

Tym

Meczet Bibi-Heybat

razem obiad zjadamy w restauracji Fisincan. Zaserwowano nam smaczną sałatkę z kurczakiem, zupę pomidorową oraz ziemniaki z przyprawioną na kwaśno wołowiną. To ostatnie danie nie wszystkim smakowało. Też nie zachwyciłem się smakiem, ale mimo to zjadłem całą zawartość talerza.

Muzeum dywanów tym razem było otwarte. Szczególne wrażenie sprawia jego charakterystyczna bryła w kształcie walca, do złudzenia przypominającego zrolowany dywan. Przed wejściem do   środka trzeba przejść przez niezwykle drobiazgową kontrolę. Nie wolno wnosić żadnych toreb, profesjonalnych aparatów ani nawet butelki z wodą. Co do wyeksponowanych dywanów z różnych epok i  regionów, to trzeba je po prostu zobaczyć. Żaden opis nie odda bowiem bogactwa wzorów i różnorodności kolorów.

Muzeum Dywanów

W pobliżu Muzeum Dywanów znajduje się Mała Wenecja, czyli wspomniane już sztuczne kanały. To tutaj otrzymaliśmy niby rekompensatę odwołanego rejsu po Morzu Kaspijskim. Piszę „niby”, gdyż pięciominutowe przepłynięcie łódką po paru kanałach to zaledwie namiastka prawdziwego rejsu po zatoce z widokiem na Baku. Zgłosiłem zresztą w tej kwestii reklamację do Itaki.

O dwudziestej wyjechaliśmy na nocne zwiedzanie  Baku. Zaczęliśmy od wzgórza, na którym stoją trzy słynne wieżowce  wystylizowane na jęzory ognia. Już w dzień robią one duże wrażenie, ale wieczorem, gdy są iluminowane zmieniającymi się sekwencjami świetlnych wzorów, są wręcz fantastyczne.  Mienią się feeriami barw. Ciekawym motywem są świetlne postaci machające trójkolorową flagą Azerbejdżanu.  Również panorama zatoki i  pobliskich dzielnic godna jest pędzla mistrza lub obiektywu artysty fotografika. Zaciemniona pozostaje jedynie Starówka. Z punktu widokowego zeszliśmy po szerokich schodach na dół, po czym spacerowaliśmy pełnym młodych ludzi i otwartych sklepów deptakiem. Mijaliśmy podświetlone fontanny i zabawne figurki, np. kobiety z parasolem czy pary ubranej w ludowe stroje. W jednym ze sklepów znaleźliśmy azerbejdżański koniak po 14 manatów za pół litra (potem w osiedlowym markecie taki sam nabyliśmy za 12,55 manata). Taka jest jednak specyfika   miejsc atrakcyjnych turystycznie.

Płonące wieżowce nocą

Środa, 20.09.2023

Zaraz po śniadaniu wyruszamy do oddalonego o około 120 kilometrów Shamaxi (Kamachia). Dotarcie do celu zajęło nam dwie godziny, gdyż najpierw musieliśmy przebrnąć przez korki w Baku. Przed meczetem Piątkowym (autorem projektu jego odbudowy był w 1902 roku polski architekt Józef Płoszko), który mieliśmy zwiedzać, widzimy mnóstwo mężczyzn w odświętnych strojach. Wkrótce dołączają do nich żołnierze w galowych strojach. Ktoś nam sugeruje, żebyśmy w miarę szybko opuścili teren, gdyż za chwilę przyjadą oficjele z Baku. Wcześniej jednak jakiś gość wręczył mi spodnie z długimi i szerokimi nogawkami, gdyż moje niesięgające kolan szorty nie były stosownym strojem do tego miejsca. Za chwilę okazało się, że odbędą się tu uroczystości pogrzebowe azerskiego żołnierza poległego w rozpoczętej dzień wcześniej tzw. operacji antyterrorystycznej w Górnym Karabachu. Nie dane nam było jednak  zobaczyć coś więcej, gdyż wyruszyliśmy w dalszą drogę. Do Lahic. Za oknami autokaru przesuwały się winnice, wyschnięte koryta rzek i liczne serpentyny. O ile  był to widok przyjemny lub obojętny, o tyle przejazd remontowanymi odcinkami drogi nie należał do najmilszych. Wiadomo: telepanie na nierównościach i powolna jazda. Mieliśmy jednak okazję obserwować postępy budowy tunelu, jednego z dwóch budowanych w tym kraju.

Droga do Lahic

Im bliżej Lahic, tym więcej zieleni. Jednocześnie wąska droga staje się coraz bardziej widowiskowa. Z jednej strony wznoszą się poszarpane skały, a z drugiej zieje kilkunastometrowa przepaść. Jedziemy miejscami na wysokości ponad tysiąc m. n.p.m. Lahic jest bardzo starą miejscowością. Obecnie mieszka tu około tysiąca mieszkańców, ale jeszcze przed drugą wojną światową było ich 15 tysięcy, zaś w XIX wieku istniało tutaj około dwustu zakładów rzemieślniczych, których wyroby cieszyły się uznaniem na całym Bliskim Wschodzie. Teraz też jest parę zakładów wyrabiających miedziane przedmioty codziennego użytku, ale to tylko ślad dawnego rzemiosła. Lahic bardziej przypomina skansen, czego dowodem jest uznanie go w 1980 roku za zabytek. Domy i główna ulica wykonane są z kamienia. Ciekawostką jest tutejszy system kanalizacyjny, uznawany za jeden z najstarszych na świecie. Z kolei wodociągi powstały zaledwie kilkanaście lat temu. Wcześniej czerpano wodę ze studni.

Lahic

Wracając z Lahic zatrzymaliśmy się najpierw przy punkcie widokowym, a chwilę później przy wiszącym mostku, przerzuconym przez wyschnięte koryto rzeki.  Z naszej dwudziestosześcioosobowej grupy tylko trzy zdecydowały się na przejście po tej mało stabilnej konstrukcji. Podejrzewam, że w grę wchodziła nie tylko symboliczna opłata za przejście (dwa manaty)…

Obiad zjedliśmy w niepozornym lokalu przy drodze R8. Ot, jakaś większa buda wśród zarośli. Jednak  menu sprawiło, że o  tej miejscówce mam o wiele lepsze zdanie niż o bakijskich restauracjach. Obiad był urozmaicony i przepyszny. Serwowano między innymi owoce, sery, miód, warzywa, mini gołąbki w liściach z winogron, grillowaną baraninę, takiegoż kurczaka i wołowinę. Do tego kila rodzajów napojów.

Czwartek 21.09.2023

Poranek zaczął się pechowo. Karta magnetyczna pełniąca funkcję klucza do hotelowego pokoju odmówiła posłuszeństwa. Na szczęście recepcjonista dość szybko aktywował, dzięki czemu nie spóźniłem się na wyjazd na plażę. Pojechaliśmy na północ od Baku, w okolice miasta Sumgait. Plaża jest tutaj szeroka, długa, pusta i dość zabrudzona. Pewnie dlatego, że jest już po sezonie i nikomu nie chce się jej sprzątać po każdym przypływie. Tymczasem woda wyrzuca różne niespodzianki. Nie tylko kawałki drewna, jakieś buty nie do pary czy muszelki, ale też  truchła zamieszkujących te wody stworzeń. Ja natrafiłem podczas spaceru na padniętą fokę kaspijską, znaną też pod nazwą nerpa kaspijska. Była już z lekka nadgryziona przez żarłoczne ptaki. Idąc dalej, zobaczyłem zbliżającą się do plaży łódkę, a niej jakiegoś człowieka. Sądziłem, że to rybak wracający z połowy. Być może tak było, ale zdziwiła mnie nieco obecność żołnierza, który obserwował z brzegu zarówno łódź, jak i okolicę. A ponieważ turystów praktycznie nie było, bez trudu zauważył, że sfotografowałem łódkę. Kiedy zbliżyłem się do niego, przywitał mnie rosyjskim „Zdrastwujtie”, po czym oznajmił, że morze można fotografować, ale łodzi nie, bo jest na niej numer gospodarstwa. Potem polecił mi, abym skasował zdjęcie, co też bez oporu uczyniłem. Jednakże żołnierz  nie był gapami karmiony, gdyż poprosił, żebym pokazał mu smartfon. Po czym wybrał w galerii kosz i definitywnie usunął z niego to felerne zdjęcie. Ogólnie rzecz biorąc, był jednak miły i kulturalny.

Sumgait

Obiad zjedliśmy znowu w Fisincan.  Tym razem dostaliśmy sałatkę warzywną i leczo z wołowiną.

Piątek,  22.09.2023

Dzień wolny, do zagospodarowania we własnym zakresie. Odbyłem więc dwa spacery wokół  prezydenckich rezydencji. Pierwsza z nich, w pobliżu mojego hotelu, jest naprawdę imponująca pod względem rozmiarów. Otacza ją mur kilkumetrowej wysokości. W okolicy Parku Ataturka podziwiałem piękne  przejścia podziemne, czyste i pięknie przyozdobione. Rzecz jasna, z ruchomymi schodami pod górę. Tym razem koniak azerbejdżański kupiłem za 12,55 manata. Im dalej od ścisłego centrum turystycznego, tym ceny niższe.

Przejście podziemne w Baku

Wieczorem jedziemy na pożegnalną kolację do restauracji Kamelot. Tu, na otwartym powietrzu, pod ogromnym parasolem, czekały na nas obficie zastawione stoły. Przygrywała też muzyka, śpiewali jacyś artyści, robiono nam zdjęcia, a między stolikami chodził gość przebrany za misia oraz dziewczyna kreująca jakąś pyzatą postać z bajki.   Do hotelu wróciliśmy przed godziną 23., a już o 2.30 musieliśmy wstawać i zbierać się na lotnisko. Nie otrzymaliśmy obiecanego suchego prowiantu. Przeszliśmy przez dwie kontrole bezpieczeństwa, w tym jedną jeszcze przed odprawą bagażową. Sam lot odbył się bez żadnych przygód. Jedynie na lotnisku w Warszawie przeżyliśmy lekki stres, gdyż jedna z naszych walizek bardzo długo nie pojawiała się na taśmie.

Rozrywki w Kamelocie


Jeszcze słów kilka o naszej grupie wycieczkowej. Było nas łącznie 26 osób, w tym dwóch singli, dwie pary przyjaciółek i dziesięć par mieszanych. Średnia wieku oscylowała wokół sześćdziesiątki.

Na pakistańskich drogach i bezdrożach

  Piątek, 11.10.24 Wyruszam dzisiaj   w kolejną podróż, dość ważną, bo Pakistan jest nie tylko ciekawym (a przy tym mało znanym) pod wzg...

Posty