Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Albańczycy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Albańczycy. Pokaż wszystkie posty

Notatki z Macedonii Północnej

 



Niedziela, 22.06.25

Embraer 190 wystartował wczoraj z Warszawy kilka minut po piętnastej.  Nasze miejsca były  w przedostatnim (27) rzędzie, czyli  na ogonie samolotu. Katering był raczej skromny: jagodzianka, ciepłe  i zimne napoje, w tym piwo oraz białe  lub czerwone wino. Lot do Skopje trwał  godzinę  i 45 minut.

W hali przylotów oczekiwała na nas rezydentka z biura podróży Rainbow – Natalia Niemiec. Transfer do hotelu Mizo w Ochrydzie zajął nam prawie pięć  godzin, choć  dystans do pokonania wynosił  tylko około 200 km. Swoje zrobił jednak półgodzinny postój plus wysadzenie turystów  w dwóch innych hotelach, no i górzyste kręte drogi, które uniemożliwiały rozwinięcie większej prędkości (nie wszyscy wycieczkowicze to rozumieli). Na trasie mijaliśmy dużo  zalesionych gór  i kamieniołomów z  zakładami produkcji  kruszywa. To ostatnie jest niezbędne do budowanej od lat autostrady. Widać  też było liczne meczety oraz sporo bocianich gniazd.  Postój  wypadł na  stacji Lukoil zlokalizowanej  na przełęczy (1200 m n.p.m.). Temperatura  spadła  tu z 29 do 19 stopni C. W miejscowościach, w których  Albańczycy stanowią  ponad 25 procent  populacji, widać było albańskie flagi.

Do naszego hotelu dotarliśmy parę minut po dwudziestej drugiej, a więc po czternastu godzinach od wyjścia z domu. Czekała tu na nas kolacja, choć normalnie jej wydawanie trwa w godzinach 19-21. Otrzymaliśmy klucz do pokoju 103 na pierwszym piętrze. Ku naszemu zdziwieniu oprócz małżeńskiego łóżka znajdowała się tu nie tylko dostawka, ale też dziecięce łóżeczko. Poza tym pokój był wyposażony standardowo, choć jak na czterogwiazdkowy hotel, niezbyt komfortowo. Na plus trzeba policzyć  balkon oraz wspaniały widok z okna na Jezioro Ochrydzkie (około 700 m n.p.m.).

Na śniadanie  był szwedzki  stół z dużym wyborem potraw i napojów.  Jeżeli chodzi o lunch, który jest dostępny w opcji full board plus, to otrzymaliśmy specjalne kartki, na których musieliśmy zaznaczyć jedną z dwóch propozycji: zupa lub sałatka, danie nr 1 lub nr 2 oraz na deser owoce lub słodycze. Kartki te trzeba oddać do godziny dziesiątej w recepcji. Co do kolacji, to na szczęście  znów jest szwedzki stół i można jeść to, na co ma się ochotę. Dzisiaj na przykład w menu znajdowała się pieczeń wołowa, ryba smażona i pieczone udka z kurczaka, nie licząc innych dodatków. Jeśli chodzi o napoje do obiadu i kolacji, to przysługują nam po dwa: bezalkoholowe lub miejscowe wino i piwo. Również tu musimy posługiwać się specjalnymi kartkami.

Z hotelu do centrum Ochrydy jest około półtora kilometra, a zatem bardzo blisko. Mimo niedzieli wszystkie sklepy były otwarte. Czynne były także kantory. W jednym z nich wymieniłem 50 euro na 3  050 denarów. Zaraz też wydałem 400 na dzwoneczek do mojej kolekcji oraz 450 na miejscowe wino TGA. Przespacerowałem się po zatłoczonym deptaku, pełnym jak w każdym tego rodzaju miejscu, rozmaitych sklepów i straganów z pamiątkami, biżuterią i ubraniami. Nad brzegiem jeziora, tuż obok portu,  sfotografowałem parę pomników ważnych dla tutejszej społeczności postaci, jak: pomnik Świętych Cyryla i Metodego, posąg św. Jana Chrzciciela,  Nauma z Ochrydy i św. Klemensa Ochrydzkiego. Następnie zacząłem wspinać się na wzgórze, mijając po drodze cerkiew św. Zofii, cerkiew św. Klemensa i Pantalejmona i starożytny  amfiteatr. Moim celem była górująca nad miastem twierdza Samuela, którą widać zarówno ze starówki, jak i spod hotelu Mizo. Dotarłem do jej bramy, ale nie wchodziłem do środka.

 

Poniedziałek, 23.06.25

Dzisiaj zwiedzaliśmy Ochrydę w ramach wycieczki fakultatywnej, wykupionej wcześniej z  Rainbow. Naszą niewielką grupkę (my i trzyosobowa rodzina ze Śląska) oprowadzała po mieście przewodniczka Sławomira Celeska, Polka mieszkająca tu od prawie czterdziestu lat. Już sam ten fakt jest doskonałą rekomendacją, a jeśli dodamy do tego życzliwość i doskonałą znajomość realiów nie tylko Ochrydy, ale też całej Macedonii Północnej, to  można rzec, że dobrze trafiliśmy.

Zwiedzanie zaczęliśmy od  bramy (Górna Porta) prowadzącej do starego miasta. Tuż obok niej odkopano niedawno jedną ze złotych masek pośmiertnych z VI wieku p.n.e. Jedna z nich widoczna jest na awersie banknotu o nominale 500 denarów. W pobliskiej cerkwi Świętej Bogurodzicy Perivlepty (Wszechwidzącej) obejrzeliśmy piękne freski autorstwa Michała i Eutychiusza, które uchodzą  za jedne z najstarszych przykładów renesansu w sztuce bizantyjskiej. Sama świątynia pochodzi z końca XIII wieku. Obok niej znajduje się galeria ikon, ale w poniedziałki – podobnie jak inne obiekty muzealne – jest nieczynna. Nieco niżej od cerkwi, ale na tym samym wzgórzu, znajduje się antyczny teatr, obok którego przechodziłem już poprzedniego dnia. Dzisiaj dowiedziałem się, że ten starożytny teatr został zbudowany w okresie hellenistycznym około 200 lat p.n.e. Ciekawostką jest fakt, że jest to jedyny taki obiekt  w Macedonii Północnej. Obecnie służy jako  miejsce publicznych występów. Co roku na jego scenie odbywa się festiwal „Lato Ochrydzkie”.

Z amfiteatru ochrydzkiego podreptaliśmy do cerkwi  świętych Klemensa I Pantalejmona. Została ona zbudowana na ruinach dawnej bazyliki chrześcijańskiej. Dla wyznawców prawosławia jest ważnym miejscem ze względu na to, iż uważa się, że to tutaj św. Klemens Ochrydzki stworzył cyrylicę, która dopiero później trafiła na tereny obecnej Rosji. Wstęp do tej i do innych cerkwi kosztuje 150 denarów, czyli 3 euro. A skoro o cerkwiach mowa, to warto wiedzieć, że niegdyś w Ochrydzie było ich aż 365, czyli po jednej na każdy dzień roku. Trudno to sobie wyobrazić, bo Ochryda jest przecież małym miastem, ale trzeba wziąć też pod uwagę fakt, że niektóre z zachowanych jeszcze cerkwi są bardzo malutkie.

Po drodze do twierdzy Samuela zatrzymaliśmy się przy niewielkim straganie z biżuterią. Różni się on od innych tym, że jego właściciel sam wytwarza oferowane precjoza. Na dowód tego ma nawet stosowny certyfikat. Polskich turystów zachęca do zakupów szyldem z dowcipnym napisem: „Taniej niż w Biedronce”. Samej twierdzy, która jest ważnym symbolem Ochrydy, co uwidocznione jest w herbie miasta, nie obejrzeliśmy od środka z tej samej przyczyny, o której wspomniałem w przypadku galerii ikon.

Obiad zjedliśmy w restauracji Damar. Tutejszym zwyczajem zaserwowano nam najpierw zestaw surówek, a następnie po kieliszku rakiji na dobre trawienie. Danie zasadnicze  stanowiła turlitava, czyli rodzaj gęstej zupy z kawałkami kurczaka. Na deser podano słodkie ciasto. Dodatkowo, na wynos, nabyliśmy nieco domowej rakiji (butelka 0,7 l – 10 euro).

Po obiedzie zeszliśmy nad brzeg jeziora, gdzie na niewielkim cyplu w dzielnicy Kaneo stoi cerkiew Św. Jana Teologa. Z zewnątrz bardzo urokliwa, w środku raczej niepozorna i ciemna.

Ostatnią cerkwią na naszej trasie była Cerkiew Świętej Zofii, która powstała w XI wieku i była niegdyś katedrą bułgarskich biskupów Ochrydy. Później Turcy przemianowali ją na meczet. O ważności tego obiektu sakralnego świadczy fakt, że jest umieszczony na banknocie 1000 denarów.

Dzisiejsze spotkanie, zapewne nie ostatnie,  z panią Sławomirą zakończyliśmy przy bazarze, gdzie nabyliśmy trochę czereśni, po czym na własną rękę wróciliśmy do hotelu. Temperatura około piętnastej wynosiła 28 stopni C.

 

Wtorek, 24.06.25

Dzisiejszy ciepły  dzień  spędziliśmy  głównie na wodzie i na zwiedzaniu przybrzeżnych  atrakcji. Po raz kolejny w ramach zorganizowanej wycieczki (koszt 49 euro). Spod hotelu Mizo podjechaliśmy małym busikiem do portu, gdzie wsiedliśmy na jeden z pływających tu niewielkich wycieczkowców, którym popłynęliśmy na południe.

Jezioro Ochrydzkie na Półwyspie  Bałkańskim to jeden z najbardziej fascynujących zbiorników wodnych w Europie i na świecie. Należy do Albanii i Macedonii i uważane jest za najstarsze jezioro w Europie.  Jego wiek szacuje się na około 4-6 milionów lat. Jest najgłębszym jeziorem na Bałkanach, a jego powierzchnia wynosi około  358 km kw. Woda w jeziorze jest krystalicznie czysta, a otaczający  je krajobraz stanowią  pasma górskie  ze szczytami o wysokości  ponad dwóch tysięcy  m n.p.m. U ich podnóża znajdują się wioski, ośrodki turystyczne z plażami, a także różne rezydencje. Jedną z nich jest willa prezydencka, którą niegdyś zbudowano dla przywódcy Jugosławii, Josipa Broz Tito. Oczywiście widzieliśmy ją tylko z daleka.

Na trasie  naszego rejsu znalazła  się  Zatoka Kości ze zrekonstruowaną osadą na palach, dzięki  której  można  wyobrazić  sobie prawdopodobny  wygląd  tej prawdziwej wioski sprzed  z górą  siedmiu tysięcy lat. Najbardziej znany  jest jednak klasztor św. Nauma, będący ważnym ośrodkiem religijnym dla wyznawców  prawosławia. który położony jest w pobliżu granicy z Albanią. We wnętrzu  świątyni  znajduje się grób ze szczątkami  św. Nauma. Jeśli  wierzyć  przekazom, św. Naum dokonał  wielu cudów,  a woda z pobliskiego źródełka  ma mieć  właściwości  lecznicze, zwłaszcza w przypadku chorób oczu. Wokół klasztoru spacerują dostojne pawie oraz pełzają żółwie. Te ostatnie spotkać można nawet w restauracji, gdzie wraz z kotami konkurują o resztki ze stołu. Przy okazji nieco - delikatnie mówiąc – brudzą podłogę. U nas na pewno by to nie przeszło…

Rejs  w jedną  stronę  trwał  około  półtorej  godziny. Cała  wycieczka wraz ze zwiedzaniem Zatoki  Kości,  klasztoru św. Nauma, cerkwi  św.  Petki oraz czasem poświęconym  na obiad  trwała  około  sześciu  godzin. To był  dobrze spędzony czas. Tym razem nasza grupa liczyła  13 osób.  Oprócz  przewodniczki  Sławki  obecna była także rezydentka  Natalia.  Ta ostatnia, jak się okazało,  dopiero  zaczyna swoją  przygodę  z rezydenturą.

Wieczorem jak zwykle piękny zachód słońca. Nie omieszkałem, rzecz jasna, zrobić zdjęć.

 

Środa, 25.06.25

Przed południem odbyłem spacerek wokół wzgórza z twierdzą cara Samuela. Po przejściu kilkuset metrów od hotelu Mizo wzdłuż wybrzeża Jeziora Ochrydzkiego, natrafiłem na widoczną z daleka  kamienną ścieżkę, która zakosami prowadzi do Górnej Bramy. Miejscami trzeba pokonać kilka schodków, ale nie jest to uciążliwe. Przy szlaku jest sporo ławeczek, na których można sobie odpocząć. Idąc wśród gęsto porastających wzgórze drzew, unika się nadmiernej ekspozycji na słońce (dzisiejsza temperatura to 33 stopnie C.). Wzdłuż całej trasy widoczne są charakterystyczne latarnie uliczne. Ich kształt symbolizuje dawne  budynki, których jeszcze trochę zachowało się do dziś. Chodzi o to, że ze względu na  brak gruntów, budowę domu rozpoczynano od niewielkich fundamentów, na których stawiano nieco szerszy parter i jeszcze bardziej wystające piętro. Przypomina to odwróconą piramidę. Szczególnie dobrze widać to na wąskich uliczkach starego miasta, gdzie najwyższe kondygnacje sąsiadujących domów niemal stykają się ze sobą.

A co do ciekawostek, nie tylko ochrydzkich, to warto znać niektóre macedońskie powiedzenia, których znaczenie w Polsce jest diametralnie inne. Weźmy na przykład określenie „frajer”. U nas to coś pejoratywnego, a tutaj oznacza atrakcyjnego faceta. Podobnie ma się sprawa z „wredną żeną”. Nie jest to bynajmniej wredna żona, lecz po prostu pracowita kobieta.

Po południu pływanie w jeziorze, lampka wina do kolacji i piwo Skopsko na sen.

 

Czwartek, 26.06.25

Tuż przed ósmą wyruszyliśmy na najdłuższą wycieczkę w trakcie tego pobytu w Macedonii. Mianowicie do Kanionu Matka oraz do Skopje. Znowu mijaliśmy po drodze albańskie wioski pełne okazałych i jednocześnie pustych wilii. Ze słów przewodnika, rodowitego Macedończyka, który nauczył się języka polskiego ze słuchu, wynikało, że Macedonia ma spory problem z mniejszością albańską, Albańczycy nie chcą  bowiem integrować się z miejscową ludnością, żądając jednocześnie maksimum praw dla siebie, co zresztą w znacznym stopniu im się udaje. Zazwyczaj pracują w Szwajcarii, a wielu z nich działa w strukturach mafijnych.


Kanion Matka (nazwa nieco myląca, bo po macedońsku  nie oznacza rodzicielki jako takiej, lecz macicę) położony jest piętnaście kilometrów na południowy zachód od stolicy Macedonii. Docieramy tam tuż po jedenastej. Spacerkiem udajemy się obok elektrowni wodnej i zbudowanej na rzece Tresce zapory do małej przystani, skąd odpływają łodzie wycieczkowe. Godzinny rejs wraz ze zwiedzaniem jaskini Wrelo  kosztuje 8,5 Euro. Kanion można podziwiać także ze ścieżki wykutej w jego zboczu. My jednak nie mamy aż tyle czasu. Płyniemy więc po szmaragdowej wodzie sztucznego jeziora przez dwadzieścia minut, oglądając wznoszące się obu stronach wysokie krawędzie kanionu. Następnie cumujemy przy metalowych schodkach, którymi wchodzimy na ścieżkę wiodącą do wspomnianej jaskini. Do wnętrza jaskini możemy wejść dopiero wtedy, gdy sternik naszej łodzi uruchomi agregat prądowy. W przeciwnym razie nic byśmy nie zobaczyli. O samej jaskini niewiele mogę dodać ponadto, co można przeczytać w Wikipedii: „Jaskinia jest uważana za jedną z najgłębszych jaskiń podwodnych na świecie. Dotychczas w czasie nurkowania osiągnięto w niej głębokość 240 metrów. Jaskinia składa się z dwóch części: nadwodnej i podwodnej. Początkowo jaskinia ma ukształtowanie poziome, w tej części znajdują się dwa jeziorka oraz duża liczba stalaktytów i stalagmitów. Dalej korytarze jaskini są całkowicie zalane wodą i wiodą pionowo w dół. W 2010 roku włoski nurek Luigi Casati zdołał zejść na głębokość 212 metrów. W sierpniu 2017 roku polski nurek Krzysztof Starnawski osiągnął, nie pobity do tej pory, rekord osiągając głębokość 240 metrów”.

W Skopje przewodnik zwraca naszą uwagę najpierw na zegar wskazujący godzinę 5.17. Znajduje się on na dawnym budynku Poczty Głównej i upamiętnia straszne w skutkach trzęsienie ziemi, które nawiedziło Skopje w 1963 roku.  Stąd udajemy się spacerkiem do Domu Pamięci Matki Teresy z Kalkuty. Zbudowano go w 2009 roku w miejscu kościoła, w którym przyszła święta została ochrzczona. Dodajmy, że urodziła się ona w bogatej rodzinie albańskiej, o czym świadczy między innymi makieta okazałego domu, w którym przyszła na świat w 1910 r. Obecnie nie ma po nim ani śladu, ale jest tablica pamiątkowa. W samym domu pamięci, będącym zarazem niewielkim muzeum znajduje się świadectwo chrztu  przyszłej zakonnicy, wiele zdjęć dokumentujących jej koleje życia, pamiątki i nagrody z dyplomem Nagrody Nobla na czele  oraz  domowe meble. Na wyższej kondygnacji znajduje się przeszklona  kaplica

W Skopje rzuca się w oczy ogromna liczba pomników.  Trudno tu wymieniać wszystkie, ale te najważniejsze przedstawiają Aleksandra Wielkiego (oficjalnie „Wojownik na koniu”), Filipa II i  cara Samuela.  Na inne spoglądamy tylko z daleka, kierując się na obiad do restauracji „Gino”. Na zewnątrz jest prawie 40 stopni C., więc każdy  marzy o tym,  żeby jak najszybciej znaleźć się w klimatyzowanym pomieszczeniu. Spoglądamy jeszcze tylko na imitację paryskiego Łuku Triumfalnego i wchodzimy po schodach (mających ambicje do Schodów Hiszpańskich w Rzymie) do centrum handlowego, w którym mieści się nasza restauracja.

Po obiedzie odwiedzamy jeszcze bazar. Szczególne wrażenie robi tzw. złota uliczka, przy której znajduje się około dwustu sklepików z biżuterią. Od blasku złota może się  tu zakręcić w głowie. Co ciekawe, nie widać tu dużo klientów. Jak więc prosperują te sklepiki? Otóż ich zyski  generowane są nie tylko poprzez sprzedaż, ale także dzięki wypożyczaniu złotych i srebrnych precjozów. W kolejnych uliczkach bazaru króluje różnorodny asortyment, jak wszędzie na świecie.

Droga powrotna do Ochrydy zajęła nam trzy godziny łącznie z kwadransem postoju na przełęczy.

Ireneusz Gębski































 

 

Notatki z Macedonii Północnej

  Niedziela, 22.06.25 Embraer 190 wystartował wczoraj z Warszawy kilka minut po piętnastej.   Nasze miejsca były   w przedostatnim (27...

Posty