Szklarska Poręba i okolice

 


Niedziela, 18.08.24

Wczoraj o 8.20 wsiadłem w pociąg  „Piast” z Gdyni  do Krakowa  przez Wrocław.  Tu miałem przesiadkę  na "Orzeszkową" z Warszawy do Szklarskiej Poręby o 13.31. Do dyspozycji miałem   20 minut, zakładając punktualne przybycie pierwszego pociągu, Udało się, choć trochę spóźnienia „Piast” jednak złapał.  Za Wałbrzychem  ulewa, ale na stacji docelowej o 16.46 już nie padało.

Do „Królowej Karkonoszy” dotarłem kilka minut po siedemnastej.  Zrobiłem dopłatę do ośmiu noclegów (razem z opłatą klimatyczną wyszło 825 zł). Otrzymałem pokój nr 43 na drugim piętrze. Widoki kiepskie, a za oknem rusztowanie. W sąsiednich pokojach grupa hałaśliwych dzieciaków. W łazience brak mydła i szamponu. No cóż, to jednak pensjonat, a nie hotel. Nie skorzystałem z opcji wykupienia śniadań i obiadokolacji (po 33 zł każdy z tych posiłków). Obiekt znajduje się na wysokości 690 metrów n.p.m.  

Rano wyjechaliśmy do odległego o 20 kilometrów Świeradowa-Zdroju. Zaraz za Szklarską Porębą zatrzymaliśmy się przy słynnym Zakręcie Śmierci. Owszem, jest on dość ostry (prawie 180 stopni), ale nie aż tak niebezpieczny, jak się mówi. Widywałem znacznie bardziej niebezpieczne serpentyny. Ten zawdzięcza swoją nazwę głównie żołnierzom radzieckim, którzy w 1945 roku spadli w przepaść wraz z kilkoma ciężarówkami. Inna sprawa, że to miejsce jest doskonałym punktem widokowym, stąd zwiększone zainteresowanie turystów.  Przed Świeradowem zatrzymaliśmy się jeszcze nad rzeką Kwisą. Znajdują się nad nią trzy wodospady: Leśny, Poidło i Kwisy. My obejrzeliśmy z bliska tylko ten pierwszy. W zasadzie  jest to – podobnie jak pozostałe – sztuczna zapora, zbudowana w celu spowolnienia nurtu rzeki i zatrzymania konarów, kamieni i tp.

W samym Świeradowie-Zdroju  zaliczyliśmy najpierw wejście na wieżę widokową na Młynicy. Mierzy ona 33,80 m (148 schodów). Rozciąga się z niej wspaniały widok na Góry Izerskie. Szczerze mówiąc, wolałbym jednak podziwiać widoki ze Sky Walk, która ma wysokość 62 metry i jest najwyższą wieżą widokową w Polsce. Tak się jednak złożyło, że zjechaliśmy do centrum Świeradowa, pospacerowaliśmy po ulicy Zdrojowej, zaglądając do licznie otwartych sklepików z pamiątkami, serami podhalańskimi i innymi, a na końcu podziwiając okazały gmach Domu Zdrojowego, iż zapomnieliśmy o tej wieży. Przyczynił się też do tego pewien autostopowicz, którego zabraliśmy do auta. Jechał  stopem z Żagania do Jeleniej Góry. Po drodze opowiedział nam swoją historię. Otóż wraz z żoną pracują oni w żandarmerii wojskowej. Dzisiaj rano mieli lecieć do Hurghady. Tymczasem wczoraj jego żona, w trakcie wycieczki nad Wodospad Kamieńczyka, złamała nogę (poszła tam w trampkach). Co ciekawe, pochodzi stąd i doskonale zna ten teren. Ale cóż, wypadki chodzą po ludziach, a nie odwrotnie.

Po powrocie do Szklarskiej Poręby zdecydowałem się na indywidualny spacer po tej miejscowości. Nie był to najszczęśliwszy pomysł, zważywszy na fakt, iż prognozy zapowiadały burze i opady. Ba, otrzymaliśmy nawet stosowny alert RCB. No i doigrałem się! Zmoczyło mnie do ostatniej suchej nitki…

 

Poniedziałek, 19.08.24

Od wczorajszego popołudnia w Szklarskiej Porębie lało przez całą noc i dzisiejsze przedpołudnie. O wyjściu na jakikolwiek szlak turystyczny nie było więc mowy. Na szczęście w naszych planach pobytu na Ziemi Karkonoskiej  mieliśmy także  odwiedzenie Term Cieplickich. Pojechaliśmy zatem rano na przedmieścia Jeleniej Góry i nabyliśmy bilety wstępu do tej atrakcji  (cena za dwugodzinny pobyt na basenach: 52 zł bilet normalny i 42 zł ulgowy). A tak na marginesie, to w tym roku już po raz trzeci miałem okazję wygrzewać kości w wodach termalnych (poprzednio w słowackim Vrbovie i w „Gorącym Potoku” w Szaflarach”).

Z Cieplic udaliśmy się do odległego o 15 km Karpacza. Tu pospacerowaliśmy nieco po niezbyt dzisiaj zatłoczonym deptaku. Deszcz przestał co prawda padać, ale ciemne chmury nadal krążyły wokół, co szczególnie dobrze widać było na co rusz zasłanianym i odsłanianym szczycie Śnieżki. A skoro mowa o szczytach, to w Karpaczu zdobywcy tych największych   uhonorowani są poprzez odlane w brązie ślady ich butów.  Warto więc czasem spojrzeć pod nogi, zwłaszcza gdy przechodzi się w pobliżu Urzędu Miejskiego. Na Skwerze Zdobywców zobaczyć można odciski obuwia m.in.: Jerzego Kukuczki, Wandy Rutkiewicz i Andrzeja Zawady.

 

Wtorek, 20.08.24

Dzisiejszą wędrówkę rozpocząłem o wpół do ósmej.  W planie miałem Wodospad Kamieńczyka i Szrenicę. Potem jednak moje plany ewoluowały i w efekcie w niespełna siedem godzin przeszedłem prawie 28 kilometrów. A tak oto  wyglądała trasa mojej marszruty: Krucze Skały, Wodospad Kamieńczyka, Szrenica, Śnieżne Kotły i Wodospad Szklarki.

Do Wodospadu Kamieńczyka z „Królowej Karkonoszy”, w której spędzam ten tydzień, szedłem przez godzinę (4 km). Po drodze zatrzymałem się na chwilę przy malutkim wodospadzie obok Kruczych Skał. Potem skręciłem z asfaltowej szosy  na kamienisty szlak, biegnący dość stromo w górę, którym dotarłem pod sam Wodospad Kamieńczyka. Ma on 27 metrów wysokości. Można oglądać go zarówno z góry, jak i od dołu, ale ta ostatnia opcja jest płatna. Poza tym nie można tam iść samemu. A ponieważ nie chciało mi się czekać, aż zbierze się odpowiednia grupa chętnych, odpuściłem sobie tę atrakcję i wraz z innymi turystami  podążyłem brukowaną drogą w stronę wierzchołka Szrenicy. Na siódmym kilometrze minąłem schronisko na Hali Szrenickiej, a na ósmym byłem już na szczycie Szrenicy (1 362 metry n.p.m.). Od wyjścia z pensjonatu minęło równo dwie godziny. Przez moment zachwycałem się  widokiem na Góry Izerskie i Kotlinę Jeleniogórską, uwieczniając przy okazji  te fantastyczne krajobrazy na zdjęciach. Potem skierowałem wzrok na pobliskie Śnieżne Kotły i zdecydowałem się tam pójść, żeby obejrzeć je z bliska. To była dobra decyzja, gdyż po przejściu zaledwie czterech kilometrów, moim oczom ukazały się jeszcze piękniejsze obrazy niż te widziane ze Szrenicy. Pojawiło się co prawda trochę chmur, ale niegroźnych. Można nawet powiedzieć, że dodały one kolorytu górskim krajobrazom. Śnieżne Kotły do złudzenia przypominają alpejskie widoczki. Głębokie i strome żleby, jeziorka polodowcowe, morenowe wały, a nad tym charakterystyczny budynek stacji przekaźnikowej, w którym niegdyś znajdowało się schronisko „Nad Śnieżnymi Kotłami”.

Żeby nie wracać tą samą trasą wybrałem żółty szlak, który wśród gołoborzy wiedzie do schroniska „Pod Łabskim Szczytem” i dalej do Szklarskiej Poręby. Ja jednak przy wspomnianym schronisku skręciłem na szlak niebieski, który prowadzi do Wodospadu Szklarki. Kiedy tam doszedłem (szlak wiódł przez leśne kamieniste ścieżki), miałem już w nogach 22 kilometry. Warto było. Wodospad Szklarki nie jest zbyt wysoki (13.3 m), ale bardzo urokliwy. Kaskada potoku Szklarka zwęża się u dołu, tworząc na dnie swoisty kocioł.

Dalej był już tyko nudny marsz asfaltową drogą do Szklarskiej Poręby Górnej. A, byłbym zapomniał: za wstęp do Karkonoskiego Parku Narodowego obowiązuje opłata (8 zł bilet normalny i 5 zł ulgowy). Technicznie trasa jest dość łatwa i do przejścia przez każdego, kto ma zdrowe nogi i lubi robić z nich użytek.

 

Środa, 21.08.24

Dzisiaj mniej chodzenia (w porównaniu z dniem wczorajszym), za to więcej jeżdżenia. Wybrałem się mianowicie do Czech z biurem „Zielona Dolina” na wycieczkę o nazwie „Czeskie jaskinie koleją izerską i Harrachov”. Tytuł niekoniecznie adekwatny do treści, bo kolej izerska okazała się rozkładowym szynobusem kursującym na trasie Liberec – Harrachov, a nie słynną koleją zębatą. Ale nie czepiajmy się drobiazgów!

Jaskinie Bozkovskie są stosunkowo niedawno odkryte i udostępnione do zwiedzania. Ich historia datuje się od lat czterdziestych ubiegłego wieku, kiedy to przypadkowo natrafili na nie robotnicy wydobywający dolomit. A skoro o tym mowa, to  jaskinie na zboczach wsi Bozkov zbudowane są właśnie z dolomitów, co jest raczej rzadkością. Zwykle bowiem jaskinie powstają z wapieni. Dodatkową atrakcją i  upiększeniem jaskiń są podziemne jeziorka z czystą niebieskozieloną wodą. Zwiedzanie z przewodnikiem (odtwarzał nam nagrane uprzednio po polsku informacje) trwało pięćdziesiąt minut.

O wspomnianej przejażdżce szynobusem nie mam wiele do powiedzenia, może poza tym, że trwała 20 minut (wsiedliśmy w miejscowości Tanvald) i że przejeżdżaliśmy przez kilka krótkich tuneli. Ciekawostką jest natomiast stacja kolejowa w Harrachovie, która jest położona w lesie, w sporej odległości od miasta. W samym Harrachovie warto było obejrzeć wodospad na rzece  Mumlava. Z wysokości około dziesięciu metrów spływa tam  bardzo szeroka kaskada wody. Można ją oglądać zarówno z kładki nad Mumlavą, jak i bezpośrednio z poziomu rzeki.

A skoro Harrachov, to i skocznie. Niestety, obecnie przedstawiają one smutny widok. Od dziesięciu już  lat (jak ten czas leci!) nie są bowiem używane. Obecny burmistrz Tomasz Ploc obiecuje, że postara się je reaktywować w przyszłym roku. Czas pokaże, na ile mu się to uda…

 

Czwartek, 22.08.24

Nie wejść na Snieżkę będąc w Karkonoszach, to jak nie zajrzeć do Bazyliki św. Piotra będąc w Rzymie. Tu i tu ciągną zresztą nieustanne procesje turystów. Nie mogłem więc i ja odpuścić takiej okazji. Ze Szklarskiej Poręby wyjechałem autobusem nr 106 (bilet – 15 zł), z którego o 9.30 wysiadłem na przystanku Karpacz Wang.  Jakieś trzysta metrów wyżej znajduje się  świątynia o tej nazwie. Gdyby nie murowana wieża obok niej, można by pomyśleć, że stoi się obok norweskiej stavkirke. I nie byłoby to błędne skojarzenie, bo ten ewangelicki kościółek faktycznie przywieziono w XIX wieku z norweskiego Wang.

Spod Świątyni Wang wyruszyłem niebieskim szlakiem w kierunku schroniska „Samotnia”. Prowadzi do niego szeroki brukowany dukt o łagodnym nachyleniu. Do schroniska dotarłem po przejściu pięciu kilometrów (licząc od przystanku PKS), co zajęło mi 65 minut. Nieopodal „Samotni”, będącej jednym z najstarszych schronisk w Karkonoszach, znajduje się Mały Staw, położony w kotle o tej samej nazwie. Po niespełna kwadransie marszu nieco bardziej stromym szlakiem moim oczom ukazało się kolejne schronisko, czyli „Akademicka Strzecha”. Również tu, podobnie jak pod „Samotnią”, odpoczywało wielu turystów. Ja jednak nie zatrzymywałem się, tylko parłem do przodu, żeby wreszcie po ponad siedmiu kilometrach wejść na płaskowyż zwany Równią pod Śnieżką. Stąd widać już było charakterystyczny wierzchołek królowej Karkonoszy.  Aż do „Domu Śląskiego” szło się wygodnie niczym po promenadzie (chwilami nawet w dół). Prawdziwe wyzwanie stanowił dopiero ostatni (dziesiąty) kilometr przed szczytem Śnieżki. Tu szybko okazywało się, kto ma dobrą kondycję, a kto musi co kilkadziesiąt metrów zatrzymywać się dla złapania oddechu. Przed Wysokogórskim Obserwatorium Meteorologicznym zameldowałem się o 11.55, czyli po dwóch godzinach i 24 minutach od rozpoczęcia spaceru. Pogoda była dzisiaj wymarzona: nie było silnego wiatru, temperatura około 10 stopni C i bardzo mało chmur. A wiadomo, że na Śnieżce bywa z tym różnie i trzeba mieć odrobinę szczęścia, żeby trafić na dobre warunki do podziwiania rozległych widoków.

Zejście odbywa się łagodnie opadającą Drogą Jubileuszową, która dochodzi do szlaku niebieskiego przed „Domem Śląskim”.  Z tego szlaku zszedłem dopiero poniżej „Akademickiej Strzechy” na rozgałęzieniu przy Złotówce. Do Karpacza wracałem szlakiem żółtym. Od niebieskiego różni się on między innymi rodzajem nawierzchni. Jest na nim więcej szutru niż kamieni.  Na samym dole, nieopodal ulicy Olimpijskiej, natknąłem się na Dziki Wodospad na Łomnicy, a nieco dalej na zaporę zbudowaną na tej samej rzece. Wędrówkę zakończyłem w centrum Karpacza  na przystanku Bachus. Dystans – 22,86 km, czas – 5 godzin i 7 minut.

Piątek, 23.08.24

Dzisiaj mniej chodzenia, bo zaledwie 11,5 kilometra. Byłoby jeszcze mniej, gdybym do ruin Zamku Chojnik szedł z Sobieszowa. Ja jednak podjechałem ze Szklarskiej Poręby pociągiem do Piechowic i stąd rozpocząłem wędrówkę. Pierwsze pięć kilometrów to monotonny spacer po asfaltowych drogach. Dopiero od podnóża Chojnika zaczął się bardziej intensywny marsz. Trasa biegnie z początku szlakiem czerwonym, który przy Płaskim Kamieniu rozdziela się. Do zamku można stąd iść dalej szlakiem czerwonym przez Głazowisko lub czarnym przez Zbójeckie Skały. Wybrałem tę pierwszą opcję, drugą zaś zostawiając sobie na powrót. Na całej długości (jakieś dwa kilometry) wybrukowana kamieniami droga wspinała się łagodnymi zakosami aż do zamku. Przed wejściem do ruin wykupiłem bilet (zwykły kosztuje 15 zł, a ulgowy 8 zł).

Historia zamku sięga  trzynastego wieku. Najpierw był to drewniany zameczek myśliwski, zbudowany w 1292 roku, który potem rozrósł się w potężną kamienną twierdzę. Tu jednak zauważyłem pewną nieścisłość na tablicach informacyjnych rozstawionych na terenie zamku. Na jednej z nich widnieje taki oto zapis: „W 1392 roku zamek otrzymuje rycerz Gotsche Schoff, protoplasta rodu Schaffgotschów”. Na drugiej natomiast czarno na białym jest napisane, że: „Po śmierci Bolka II w 1368 r. żona jego księżna Agnieszka osadziła na zamku rycerza swego dworu Schoffa II zwanego Gotsche”. Jeszcze inaczej przedstawia to Wikipedia: „9 września 1399 roku starosta księstwa świdnicko-jaworskiego Benesz z Choustnik za zgodą króla Czech Wacława IV zastawił zamek Gotsche II Schofowi”. Tak czy owak rodzina Schaffgotschów przez kolejne stulecia panowała na tym zamku.

Z zamkowej wieży rozciąga się  piękny widok na całą bliższą i dalszą okolicę. Można stąd obserwować zarówno Śnieżkę, jak i Śnieżne Kotły oraz Szrenicę. Jak wspomniałem wyżej, do Sobieszowa wracałem czarnym szlakiem. Jest on o wiele bardziej malowniczy niż ten czerwony, a zarazem trudniejszy do przejścia. Nie ma tu bowiem gładkiego traktu, tylko ścieżka składająca się ze skalnych odłamków i licznych korzeni rosnących wokół drzew. Niewątpliwą atrakcją Zbójeckich Skał jest tzw. dziurawy kamień. W istocie to mini tunel, przez który może przecisnąć się osoba o niezbyt dużych gabarytach.

Do Szklarskiej Poręby wróciłem autobusem linii 106.

 

Sobota, 24.08.24

Wszystko mija, nawet najdłuższa żmija – pisał kiedyś Stanisław Jerzy Lec. Również mój pobyt w Szklarskiej Porębie dobiega końca. Dzisiaj wybrałem się na ostatni spacer po najbliższych okolicach pensjonatu „Królowa Karkonoszy”, żeby obejrzeć nowe i przypomnieć sobie już widziane miejsca. Najpierw czerwonym szlakiem wyruszyłem w stronę Wysokiego Kamienia (1 058 metrów n.p.m). Dojście do schroniska zajęło mi prawie godzinę, choć jest to odległość zaledwie 3,5 kilometra. Jednak kamienista ścieżka pnie się tam dość stromo w górę. Poza tym nigdzie się nie spieszyłem. Na szczycie Wysokiego Kamienia obok schroniska znajduje się kamienna wieża widokowa, którą wybudowali państwo Gołbowie, obecni właściciele obiektu. Rozciąga się z niej  wspaniały widok  zarówno na Karkonosze, jak i na Góry Izerskie oraz Kaczawskie (teoretycznie, bo wieża była zamknięta, ale z pobliskich skał widoki jest równie wyśmienite).  Na szlaku nie brakuje tabliczek z dowcipnymi tekstami, jak: „Uwaga! Możesz zgubić klapki!” czy „Teściowa cię goni! Uciekaj!”. A ponieważ jest to Duża Sztaudyngerowska  Trasa Turystyczna (Sztaudynger mieszkał w Szklarskiej Porębie przez cztery lata), w kilku miejscach umieszczono tablice z tekstami fraszkopisarza. Oto niektóre z nich: „Motylu, ja bym ciebie szczęścia uczyć mógł, Tobie pył potrzebny kwiatów – mnie starczy pył dróg…”, „Trzy prośby bym do polskiej publiczności miał. Nie krzyczcie i nie śmiećcie. Nie zapisujcie skał!”.

Spod Wysokiego Kamienia żółtym szlakiem udałem się na Zakręt Śmierci, mijając po drodze  skałę Mnich oraz drobniejsze skałki. Mnie z kolei mijali biegacze uczestniczący w odbywającym się dzisiaj Biegu Piastów (50 km!). Po przecięciu drogi nr 358 zszedłem kilkaset metrów w dół do Sztolni Pirytu. Minerału tego nie wydobywa się tutaj już od początku XIX wieku, ale sztolnia nadal jest dostępna. Przed powrotem do pensjonatu zaszedłem jeszcze do centrum  Szklarskiej Poręby, żeby zrobić zakupy przed jutrzejszą podróżą do Gdańska.

Myślę, że to to był udany tydzień. Zobaczyłem sporo nowych miejsc oraz spaliłem trochę kalorii. W liczbach wygląda to następująco: 185 783 kroków czyli 133,43 kilometrów i 7 118  spalonych kalorii. Wrażeń estetycznych nie da się przeliczyć, ale zapewniam, że było ich multum…

Wysoki Kamień


Zamek Chojnik





Karpacz - świątynia Wang

Bozkov

Mumlava


Wodospad Szklarki

Krucze Skały

Śnieżne Kotły




Wodospad Kamieńczyka

Świeradów


 

Szczawnica - wycieczki kuracjusza

 


Sobota, 20.07.24

W wagonie sypialnym pociągu „Karpaty” relacji Gdynia – Zakopane  mieliśmy do dyspozycji przedział dwuosobowy. Na jego wyposażenie składały się przede wszystkim dwa łóżka, wieszaki, szafka z lustrem i stolik będący jednocześnie pokrywą umywalki. W pakiecie powitalnym otrzymaliśmy małe ręczniki, mydełka, wodę butelkowaną oraz po kawałku ciasta. W tych warunkach nocna podróż upłynęła bardzo szybko i przyjemnie. Gdzie te czasy, gdy stało się w pociągu całą noc w korytarzu?

Za to na dworcu w Nowym Targu niemiła niespodzianka.  Żeby przedostać się z peronu na ulicę, trzeba pokonać wysokie schody prowadzące na kładkę nad torami. A winda? Owszem, jest! Tyle że z przyczepioną do pięknie błyszczących drzwi kartką z napisem: „Uwaga! Z powodu awarii winda nieczynna do odwołania. Za utrudnienia przepraszamy”. Chcąc nie chcąc, trzeba więc tachać toboły na górę, a potem znosić je w dół. A kuracjusze mają ich zazwyczaj sporo. Wszak turnus trwa trzy tygodnie…

Do Szczawnicy jedziemy busem, do którego wsiadamy na dworcu autobusowym, odległym od tego kolejowego o jakieś 900 metrów. Kierowca kasuje po 13 zł od osoby, ale nikomu nie wydaje biletu, o paragonie już nie wspominając. Organizatorem przewozu jest Starosta Nowotarski, któremu podlegają Linie Użyteczności Publicznej.  Nie wiem czy kierowca pracuje na etacie, czy prowadzi własną działalność, ale bardzo skrupulatnie rozlicza pasażerów z każdego odcinka trasy. Odmówił na przykład podwiezienia dwóch Romek na  oddalony o kilkaset metrów dalej przystanek, bo zapłaciły po 10 a nie po 11 zł. Pomijając fakt, czy miał rację czy nie, zachowywał się wyjątkowo nieuprzejmie, wręcz arogancko.

Do „Dzwonkówki” poszliśmy piechotą, choć był to spory odcinek stromej drogi do pokonania. Może wzięlibyśmy taksówkę, ale  w dolnej części Szczawnicy żadnej nie zauważyliśmy. A poza tym zawsze twierdzę, że ruchu na świeżym powietrzu nigdy dosyć. No i skoro kondycja jeszcze dopisuje…

Krótki spacerek po centrum Szczawnicy. Niewiele zmieniło się tu od naszego ostatniego pobytu. Może poza cenami. Te wyraźnie wzrosły. Weźmy dla przykładu lody. Najtańsza porcja  w budce Piotra Bednara kosztuje 6 zł, zaś u Jacaka przy ul. Głównej 8 zł. Z kolei w  Galerii Piwa Marty Paliwody Pienińskie Zamkowe (Mocne Czorsztyn Nidzica Syćkich Zachwyca) 0,5 l kosztuje 14,50 zł, natomiast 0,330 Pienińskiego Jasnego  7 zł, a Pienińskiego Bursztynowego też 0,33o l – 8,50 zł. Przy tych dwóch ostatnich zamieścił ciekawe sentencje:

„Piwecko rychtowane normalnie, jak Gazda przykazał, po nim świat jasności nabiera, a ludziska pełne są zadowolenia. Zdrowia słabieńkim Ceprom na wywczasach przydaje. Najlepsego Jasnego i Pełnego, Hej!”

„Niek nom ciemnoty nie wciskają co Piwko szkodzi a obycaje obniza, bo syćka od Cłeka natury i wychowu się wywodzi. Ciemne Piwko jest ślachetne, uspokaja i łagodzi  hamotę obyczajów, humor podnosi i zdrowotności  słabieńkim Ceprom na wywczasach przydaje. Ciemnego Najlepsego, Hej!”

Jak widać, wszystko dla zdrowia Ceprów. No to chlup…

 

Niedziela, 21.07.24

Po śniadaniu poszliśmy pod Pienińskie Centrum Turystyki, w którym już wczoraj wykupiliśmy spływ Dunajcem (cena 125 zł, w tym transport na miejsce rozpoczęcia spływu). Czekał tu już na nas autokar, którym jechali także uczestnicy wycieczki do Czorsztyna i Niedzicy. Na przystani flisackiej w Sromowcach Wyżnych – Kątach przesiedliśmy się na  tratwy flisackie (pięć złączonych ze sobą czółen z desek). Jedna tratwa zabiera dwunastu turystów i dwóch flisaków. My trafiliśmy do tratwy nr 305, którą sterował Jan Waruś. Myliłby się jednak ktoś, kto by sądził, że jego jedynym zadaniem było utrzymanie tratwy w głównym nurcie  Dunajca. O nie, pan Jan  dbał bowiem również o to, żeby ceprom dopisywały humory. Zabawiał więc nas, jak potrafił. Pomiędzy praktyczne informacje wplatał mniej lub bardziej udane  żarty. Oto niektóre z nich:

Skąd wzięła się nazwa Dunajec? Bo poziom wody w tej rzece sięga od stóp do jajec.

Po co na przodzie tratw układane są świerkowe gałązki? Jest pięć powodów: dla ozdoby, żeby fale nie zalewały wnętrza tratwy, żeby pochłaniały efekty ewentualnych pierdnięć turystów, żeby młode dziewczyny, którym twardo na drewnianych ławkach, podkładały je sobie pod szparki, no i na końcu na wieniec, gdy ktoś wypadnie i się utopi.

Czy kobieta może być flisakiem? Nie może, bo flisak nie może być dziurawy.

I jeszcze anegdotka o nowym wójcie Krościenka n/Dunajcem. Otóż po wyborach ogłosił on, że zbuduje tunel pod Trzema Koronami, który połączy Krościenko ze Sromowcami. Jak się będzie nazywać? Sramcienko n/Dunajcem.

I tak zleciało ponad dwie godziny powolnego spływu Przełomem Dunajca. Wokół nas zieleniły się zbocza Pienin, które najładniejsze są jednak jesienią, kiedy wybuchną feerią kolorów. Podziwialiśmy kruche skały Sokolicy i innych mijanych szczytów. Nasze ochy i achy nad pięknem tutejszej przyrody pan Jan obserwował z pobłażaniem. Jemu te widoki zdążyły się już bowiem znudzić. Marzyłby mu się spływ np. Kanionem Kolorado. Ot, punkt widzenia zależny jest od punktu siedzenia…

Po obiedzie zdecydowałem się na rowerową wycieczkę do Czerwonego Klasztoru. Ścieżka rowerowa  biegnie równoległe do Dunajca, a zatem miałem dzisiaj okazję podziwiać te same widoki w sumie trzykrotnie. Jednak za każdym razem z innej perspektywy. Sama ścieżka jest bardzo malownicza i łatwa do pokonania (tylko dwa nieco ostrzejsze podjazdy). Dystans w obie strony to zaledwie 24 kilometry. Jednak jazda w niedzielne popołudnie nie należy do zbyt przyjemnych, a to ze względu na ogromny ruch pieszych i rowerzystów. Praktycznie cały czas trzeba jechać z rękami na dźwigniach hamulców. Po słowackiej stronie trzeba jeszcze uważać na konne zaprzęgi.

Wypożyczenie roweru przy ul Głównej to koszt  40 złotych dziennie lub 8 zł za godzinę, gdy czas wypożyczenia nie przekracza czterech, a  jeśli bierzemy rower na mniej niż godzinę, to płacimy 10 zł. Widać, że to trochę skomplikowane, bo gdy ja oddawałem rower po godzinie i 41 minutach, chłopak z obsługi zastanawiał się, od kiedy liczy się za trzy godziny. Dopiero jego ojciec, przy moim aktywnym wsparciu, uświadomił mu, że tak naprawdę to ja nie przejechałem nawet pełnych dwóch godzin…

A co dzisiaj na orzeźwienie? Tym razem zafundowałem sobie napój o nazwie „Jabcok” jabłkowo-wiśniowy żywy, mocny z Manufaktury Maurera. To coś zawiera 5,5% alkoholu i kosztuje 17,50 zł za 0,5 litra. Da się wypić, ale szału nie ma…

 

Poniedziałek, 22.07.24

Wczesnym popołudniem odbył się spacer po uzdrowisku z przewodnikiem. Tym razem o historii Szczawnicy nie opowiadał nam Andrzej Dziedzina-Wiwer (mieliśmy przyjemność słuchać go w 2012 i 2020 r.) z Pienińskiego Centrum Turystyki, lecz pan Tomasz z konkurencyjnego  biura turystycznego Szewczyk Travel.  Co do faktów, to narracja obu panów była zbieżna, jednak wydaje mi się , że sędziwy pan Andrzej opowiadał z większą swadą i poczuciem humoru.

Na piwo wybrałem się tym razem do Cafe Pokusa. Za kufel Tyskiego płaci się tutaj 11 zł, a  zatem niespecjalnie drogo. Stoliki umieszczone są nieopodal głównego traktu spacerowego (Zdrojowa) prowadzącego z centrum Szczawnicy na Plac Dietla.

 

Wtorek, 23.07.24

Planowałem dzisiaj spacer na Bryjarkę oraz do schroniska „Pod Bereśnikiem”. Jednak plany to jedno, a rzeczywistość to drugie. Przeceniłem nieco swoją pamięć, sądząc, iż skoro cztery lata temu wędrowałem tą trasą, to i teraz odnajdę się na niej bez problemu. Nie przyglądałem się więc zbytnio oznakowaniu szlaku, w efekcie czego przegapiłem zejście z ulicy Języki w stronę Bryjarki. O swojej pomyłce przekonałem się dopiero wtedy, gdy byłem już w pobliżu szczytu Bereśnika. Postanowiłem zatem dojść do niego, bo nie chciało mi się już zawracać. Bereśnik położony jest w Paśmie Radziejowej w Beskidzie Sądeckim 843 m n.p.m. Na jego wierzchołek wdrapałem się całkiem na wyczucie, idąc na azymut. Dopiero schodząc w dół ponownie odnalazłem żółty szlak. Tym razem bez problemu doszedłem do metalowego krzyża na Bryjarce, a stąd pomaszerowałem do bacówki „Pod Bereśnikiem”. Stamtąd chciałem zejść w kierunku ulicy Połoniny i obejrzeć po drodze plantację lawendy. Niestety, droga którą niegdyś chodziłem, teraz jest zagrodzona, a stosowne tabliczki informują, iż jest to teren prywatny i że wejście jest zabronione. Chcąc nie chcąc, musiałem więc zawrócić. A lawendowe wzgórza obejrzałem nieco później, wybierając się po kolacji na kolejny spacer.

W sumie dzień był owocny pod względem aktywności, gdyż udało mi się przejść  25 507 kroków.

P.S. A Tyskie w „Pokusie” kosztuje już nie 11, a 12 zł…

Środa, 24.07.24

Dzisiejsze zabiegi (z nowych doszła tylko kąpiel solankowa) skończyłem już o dziewiątej. Miałem więc sporo czasu, żeby odbyć jakiś dłuższy spacer. Zdecydowałem się na wejście na Palenicę, Szafranówkę i  Witkulę. Rozważałem jeszcze Jarmutę, ale pewnie nie zdążyłbym wrócić przed obiadem, a poza tym prognozy zapowiadały burze i opady. I rzeczywiście, o 13.30 zaczęło ostro lać. Tak więc przeszedłem przez jeden z mostków na Grajcarku i ulicą Zawodzie podążyłem ku Drodze Pienińskiej. Minąłem Aleję Podróżników, Odkrywców i Zdobywców (na kamiennych głazach upamiętniono tu tabliczkami m.in. Arkadego Fiedlera, Toniego Halik i Jerzego Kukuczkę). Rzuciłem okiem na wyciętą w żywopłocie sylwetkę strusia oraz na  ustawione nad Dunajcem drewniane rzeźby przedstawiające Annę i Artura Wernerów, postaci bardzo zasłużone dla Szczawnicy. Kilkadziesiąt metrów dalej skręciłem ostro w lewo i obok schroniska „Orlica” wszedłem na ścieżkę wiodącą w kierunku Palenicy. Pnie się ona dość stromo w górę, miejscami jest ślisko, ale generalnie nie jest trudna do przejścia. Na szlaku spotkałem niewielu turystów. Za to na przełęczy między Palenicą a Szafranówką było ich mnóstwo. Skąd się tu nagle wzięli? To proste – skorzystali z kolejki linowej, która cały dzień kursuje ze Szczawnicy.  Minąłem ich i wspiąłem się na zakończony skalistą granią wierzchołek Szafranówki (742 m n.p.m.). Stamtąd przeszedłem na nieco niższy szczyt Witkuli (736 m n.p.m.). Z tej perspektywy sanatoria „Nauczyciel” i „Dzwonkówka” oraz hotel „Hutnik” zdawały się być w dolinie, mimo iż faktycznie znajdują się na wysokości około 540 metrów. Doskonale widać też stamtąd Bereśnik i dalsze szczyty Pasma Radziejowej. Z drugiej strony rozciąga się widok na Tatry, ale dzisiaj były one słabo widoczne, bo już zbierały się chmury, z których  potem – jak już wspomniałem – zaczęło długo i solidnie lać.  Jeszcze przed Jarmutą chciałem sobie skrócić drogę i zszedłem ze szlaku. Zachęciła mnie do tego świeżo skoszona łąka, po której szło się bardzo przyjemnie. Do czasu! Potem trafiłem na chaszcze i błotniste podłoże, których pokonanie okupiłem licznymi oparzeniami nóg przez pokrzywy oraz przemoczeniem butów. Kolejna nauczka: szlaki turystyczne są po to, żeby z nich korzystać, a nie chodzić bezdrożami.

Czwartek, 25.07.24

Po obiedzie pogoda się poprawiła, więc wybrałem się na widoczną z okna naszego pokoju Jarmutę. Na jej szczyt nie prowadzi żaden szlak turystyczny, ale jest za to nieźle oznaczona ścieżka imienia księdza Jana Kozioła  (pracował w Szczawnicy w latach 1922-1942, zmarł w wyniku pobicia przez gestapo). Główny wierzchołek Jarmuty, na którym znajduje się przekaźnik telewizyjny, ma 794 m n.p.m. Z  sanatorium „Dzwonkówka” na szczyt tego wzniesienia jest 4,5 kilometra, z czego kilometr z góry, kilometr po płaskim, a reszta to wspinanie się pod górę. Częściowo kamienistą dróżką, częściowo trawiastą, a w końcowej fazie błotnistą ścieżką. Nieco poniżej szczytu na krańcu polany znajduje się figurka Matki Boskiej, zwróconej twarzą w stronę Szczawnicy. Na samym wierzchołku zaś ktoś przyczepił do drzewa  tabliczkę o treści: „Według przekazów stała tu kiedyś świątynia pogańska nazwa pochodzi od imienia dawnego bustwa. Odbywał się tu zlot czarownic”. Sądząc po  ortografii, nie pisał tego polonista… Do Szczawnicy wracałem inną trasą, tą wychodzącą na drogę przy granicy ze Szlachtową. Podczas tej wędrówki nie spotkałem ani jednego człowieka, zwierząt zresztą też nie widziałem. W sumie 11 kilometrów lajtowego spaceru.

 

Piątek, 26.07.24

Ze Szczawnicy do słowackiego Vrbova jest 65 kilometrów. Dojazd tam zajmuje nam jednak ponad półtorej godziny. Nie tylko ze względu na kręte górskie drogi (słynna serpentyna Język Teściowej pod Magurą), ale też z powodu przerwy na zakupy i wymianę złotówek na euro w  słowackim sklepie. Wstęp na baseny termalne kosztuje 15 euro za bilet normalny i 12,5 euro za zniżkowy dla seniorów (Szewczyk Travel za transport policzył po 50 zł). W zamian można przez trzy godziny moczyć się, pływać oraz poddawać się zdrowotnemu działaniu biczy wodnych. Temperatura wody w siarkowych basenach wynosi 35 stopni C.

Powrót do sanatorium kwadrans po dwudziestej drugiej. Ze słowackiego sklepu przywieźliśmy sporo herbaty i czekolady z konopiami (Ela) i trzy piwa (ja). Warto jeszcze nadmienić, że „Dzwonkówka” wydaje suchy prowiant w przypadku udziału w zorganizowanych wycieczkach.

 

Sobota,27.07.24

Po śniadaniu wyruszyłem w kierunku Drogi Pienińskiej. Przez Dunajec przeprawiłem się tratwą (5 zł). Drogowskaz informował, że z podnóża Sokolicy na jej szczyt jest 45 minut marszu. Mnie udało się tam wejść w ciągu 27 minut. Łączny czas od wyjścia z „Dzwonkówki” do zatrzymania się na skalistym punkcie widokowym to 1,5 godziny, a pokonany dystans 5,8 km. Nie jest to, jak widać, długa wędrówka, choć chwilami szlak jest dość stromy i siłą rzeczy tętno wzrasta (u mnie do 145) i pot spływa z czoła. Na szczyt wchodzą całe rodziny, również z małymi dziećmi. Z Sokolicy doskonale widać przełom Dunajca, Szczawnicę i Tatry.

Wracałem zielonym szlakiem w stronę Krościenka n/Dunajcem. Po drodze mijałem miejsce znane jako „Zerwany Most”. Tutaj bowiem w 1934 roku podczas wielkiej powodzi, porwany przez wodę pensjonat uderzył w most i doprowadził do jego zniszczenia. Nieco dalej natknąłem się na kapliczkę św. Kingi. Upamiętnia ona przeprawę św. Kingi przez Dunajec podczas ucieczki przed  Tatarami. Na białej zewnętrznej ścianie kapliczki widnieje napis: „Na chwałę Bożą Na pomyślność ludu Opamiętanie wrogów. Kilkaset metrów dalej przekroczyłem Dunajec kładką rowerowo-pieszą.  Nazywa się ona „Kładka – Zerwany Most” i jest podobna z wyglądu do wspomnianego mostu. Dalej był już tylko przyjemny spacerek promenadą do Szczawnicy i mała wspinaczka do sanatorium. Dystans – 14.3 km.

Po południu przejażdżka z biurem Szewczyk Travel do Niedzicy (105 zł). W programie 50. minutowy  rejs po Zalewie Czorsztyńskim statkiem wycieczkowym „Harnaś”. Na początku wysłuchaliśmy krótkiej prelekcji z taśmy o historii budowy tego zbiornika. Tu ciekawostka: swego głosu użyczyła bowiem sama Krystyna Czubówna. Ten zbiornik wodny widywałem dotychczas tylko z zewnątrz. Teraz mogłem z bliska zobaczyć, że tętni on życiem. Znajdują się tu kąpieliska, a na wodzie unosi się mnóstwo żaglówek, kajaków i rowerów wodnych.  Dookoła zaś śmigają rowerzyści po nie do końca jeszcze ukończonym Velo Dunajec. Zwiedziliśmy także wnętrza zamku w Niedzicy. Mieliśmy nawet okazję zobaczyć wnuków ostatnich właścicieli, którzy akurat  przyjechali tu  na wypoczynek. Na sam koniec poszliśmy na zaporę, z której doskonale widać oba zamki: w Niedzicy i w Czorsztynie.

Pogoda wyśmienita. Za mą 29 959 kroków i spalone  1 508 kalorii. Tak więc dzień był bardzo udany.

 

Niedziela, 28.07.24

Niedzielny spacer do Jaworek odbyłem ze szczególnym uwzględnieniem obiektów sakralnych i miejsc pamięci. Zacząłem od kościoła p.w. św. Wojciecha w Szczawnicy. Trwało akurat czytanie ewangelii wg św. Jana o cudownym rozmnożeniu chleba i ryb, którego dokonał Jezus nad brzegiem Jeziora Tyberiadzkiego. Wspominam o tym dlatego, że równo dwie godziny później słuchałem tej samej ewangelii, tyle że w kościele p.w. Matki Boskiej Pośredniczki Łask w Szlachtowej.

Zanim opuściłem Szczawnicę, zrobiłem jeszcze zdjęcie obelisku poświęconemu – jak głosi stosowna inskrypcja -  Szczawniczanom Walczącym o Wolność Ojczyzny. Obok niego stoi krzyż, u podnóża którego umieszczono kamienną tablicę z napisem: „Nieznanemu Żołnierzowi Poległemu  za Ojczyznę  1914-1920 Rodacy”. W Jaworkach, do których doszedłem po ośmiokilometrowym marszu, obejrzałem z zewnątrz Muzyczną Owczarnię (z miejscem tym związani są tacy muzycy, jak: Nigel Kennedy, Marek Raduli czy Kuba Badach). Niestety, kościół p.w. św. Jana Chrzciciela (dawna cerkiew) był zamknięty, więc mogłem obejrzeć go dokładnie tylko z zewnątrz, a przez kratę w drzwiach pobieżnie także w środku. W drodze powrotnej sfotografowałem także parę kapliczek oraz wejście do wąwozu Homole. Dystans – 16 km, czas wycieczki 3 godziny i 10 minut. Do „Dzwonkówki” wróciłem tuż przed deszczem, który był jednak łagodny i krótkotrwały.

 

Poniedziałek, 29.07.24

Leniwe przedpołudnie (miałem tylko trzy zabiegi).  Za to po obiedzie solidnie rozprostowałem kości (prawie 18 kilometrów marszu po górzystym terenie). Początkowo zamierzałem zwiedzić tylko wodospad Zaskalnik i kapliczkę na Sewerynówce. Kiedy już jednak tam doszedłem, uznałem, że przy okazji warto też zajść na Przełęcz Przysłop (832 m n.p.m.). Znajduje się tam bowiem pomnik upamiętniający partyzantów  AK z oddziału „Wilk” oraz kapliczka. Tę ostatnią  postawiono na skraju polany 30 lat temu. Upamiętnia ona spalonych w tym miejscu  żywcem przez Niemców  Polaków, którzy udzielali pomocy partyzantom (sześć osób, w tym troje małych dzieci). Jeśli chodzi o partyzantów, to w zorganizowanej przez Niemców obławie  21 lutego 1944 zginęło ich pięciu. Z kolei wspomniana wcześniej drewniana  kapliczka na Sewerynówce zbudowana została w okresie międzywojennym i służyła kuracjuszom z nieistniejącego już Sanatorium Nauczycielskiego. W 1967 roku kaplicę przejęła parafia w Szczawnicy. Obecnie w okresie letnim są w niej odprawiane msze niedzielne o godz. 19.

Większa część trasy mojej dzisiejszej wędrówki przebiegała wzdłuż urokliwego Sopotnickiego Potoku. Znajduje się nad znany zajazd „Czarda” oraz ujęcie wody dla Szczawnicy.

 

Wtorek, 30.07.24

Po dwunastu latach  postanowiłem znowu spojrzeć na Pieniny, Gorce i Beskid Sądecki z punktu widokowego na jednej z iglic Trzech Koron. Tym razem nie wchodziłem na ten popularny szczyt od strony Krościenka, lecz z przełęczy Osice koło Hałuszowej. Podjechałem tam busem firmy Szewczyk Travel, który wiózł turystów na spływ Dunajcem i do zamku „Dunajec” (koszt podwózki 15 zł). Ta trasa jest łatwiejsza od tej prowadzącej z Krościenka, ale dłuższa. Liczy sobie bowiem prawie siedem kilometrów, podczas gdy ta druga tylko 4,5 km. Zresztą obie spotykają się na Przełęczy Szopka (Chwała Bogu), a stąd zaczyna się już konkretna wspinaczka. Według informacji widocznych na szlaku dojście z  Osic na Trzy Korony trwa dwie godziny. Mnie udało się dojść do kasy w godzinę i 25 minut (bilet normalny – 10 zł, ulgowy – 5 zł). Niestety, później przez 30 minut (a to podobno i tak krótko) czekałem w kolejce na metalowych schodach, żeby móc wejść na niewielki podest widokowy. Tak więc w sumie wraz ze zrobieniem zdjęć  zajęło mi to równo dwie godziny. Pogoda była dzisiaj idealna, a tym samym doskonała widoczność, np. na Babią Górę.

Do Szczawnicy wracałem przez Krościenko.  Łącznie przeszedłem 18, 44 km.  Razem z czekaniem w kolejce zajęło mi to  4 godziny i 15 minut. Dodam, że nigdzie się nie zatrzymywałem na czas dłuższy, niż ten potrzebny na zrobienie zdjęcia czy wytrzepanie kamyka z sandała.

 

Środa, 31.07.24

Mija półmetek pobytu w „Dzwonkówce”. Z tej okazji obsługa sanatorium wymieniła nam ręczniki. Ja zaś postanowiłem zaliczyć najwyższy szczyt Pienin, czyli Wysoką (1 050 metrów n.p.m.). Marsz zacząłem od wąwozu Homole, gdzie podwieźli mnie nasi sąsiedzi od stolika w stołówce: Helena i Marek Witasik. Przeszedłem z nimi na „ty”.  Dzięki temu moja dzisiejsza trasa była krótsza o 7 kilometrów. Wędrówka przez wąwóz i dalej zielonym szlakiem do szczytu Wysokiej zajęła mi godzinę. Pierwsze trzy z czterech kilometrów były bardzo łatwe do przejścia. Końcówka była nieco bardziej wymagająca, ale do pokonania dla każdego z jaką taką kondycją. O widokach nie piszę, bo doskonale ilustrują je zdjęcia i filmy. W drogę powrotną wybrałem się niebieskim szlakiem, prowadzącym przez grzbiet Pienin w stronę Szafranówki. Po drodze zaszedłem na Wysoki Wierch (898 metrów n.p.m.). Widać z niego zarówno Beskid Sądecki z Radziejową, Czeremchą i Wielką Przechybą, jak i słowackie Tatry z Łomnicą i Hawraniem. Do samej Szafaranówki nie szedłem, bo byłem tam przecież kilka dni temu, Skręciłem zatem ze szlaku przed  Palenicą i zszedłem do centrum Szczawnicy piaszczystą drogą, którą zimą służy narciarzom jako trasa zjazdowa. Cała wycieczka zajęła mi niespełna cztery godziny, a pokonany dystans to prawie 16 kilometrów. Pogoda nadal idealna, choć prognozy na jutro nie są już takie różowe.

 

Czwartek, 01.08.24

Po czterech latach dzisiaj ponownie odwiedziliśmy Gorący  Potok w Szaflarach. Poprzednio  byliśmy w zimowy wieczór,  więc  niewiele widzieliśmy.  Tym razem  mogliśmy  zobaczyć, jak bardzo duża  jest ta inwestycja. Kompleks  liczy 21 niecek basenowych wypełnionych  termalnymi wodami siarkowymi o temperaturze  od 34 do 40 stopni C. Większość  basenów  jest zadaszona, więc  ewentualne  opady nie są  przeszkodą do korzystania z nich. Dzisiaj zresztą  też  z początku  siąpił drobny deszcz, ale już  po godzinie  pojawiło  się  słońce.

Organizatorem  naszego  wyjazdu było  biuro turystyczne Szewczyk Travel. Koszt wycieczki wyniósł  110 zł,  z czego 69 zł  to opłata za wstęp  do term na dwie i pół  godziny.

Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie nagła  awaria busa, która  przytrafiła  się  nam w chwili, gdy mieliśmy  już  odjeżdżać  z Szaflar.  Kierowca czekał  kwadrans na spóźnialskich, więc  wyłączył  silnik. Potem przez długi czas nie mógł  go uruchomić, gdyż  brakowało  zasilania. Na  szczęście  po półgodzinnym  grzebaniu wśród  różnych  przewodów  udało  mu się  odpalić pojazd. W samą  porę,  bo niektórzy  uczestnicy wycieczki byli już  na granicy histerii. Do Szczawnicy,  która  jest położona  42 km od Szaflar  przyjechaliśmy  z niespełna  godzinnym opóźnieniem.  Mogło  być  gorzej...

 

Piątek, 02.08.24.

Dzisiaj dość leniwy dzień. Żadnego chodzenia po górach czy dłuższych wycieczek. Do południa cztery zabiegi, a potem trochę spacerów po Szczawnicy. Odnalazłem wreszcie ujęcie wody mineralnej „Wanda”. Można tu  bezpłatnie  napełniać nią butelki.  Ujęcie wody znajduje się w Parku Dolnym, powyżej kaplicy Matki Boskiej Częstochowskiej. Również w Parku Dolnym natrafiłem na odbywającą się właśnie prezentację smażonego karpia. Z przyjemnością spróbowałem tej smacznej ryby. Degustacja odbywała się w ramach akcji „Pan Karp na Szlaku”, którą sfinansowano z Funduszu Promocji Ryb. Do rozdania było 2 500 porcji. Poza tym odbywała się promocja książki dla dzieci „Pan Karp” oraz liczne konkursy i zabawy, zarówno dla dzieci jak i dla dorosłych.

Przy ogrodzeniu jednej z prywatnych posesji zauważyłem  miniaturę Statuy Wolności.  Ciekawe, dlaczego ktoś ją tam umieścił? Wielu górali wyjeżdżało do USA za przysłowiowym chlebem. Może to więc wyraz wdzięczności lub sentymentalnego wspomnienia? Nieco dalej natknąłem się na stary cmentarz (tzw. Cmentarz Szalayowski) z XIX wieku. Czynny był on w latach 1832-1895. Do dzisiaj zachowało się niewiele nagrobków z tamtych czasów, ale teren jest zadbany i ogrodzony.

Przy okazji zaglądania do różnych sklepów uzupełniłem moją kolekcję miniaturek alkoholi (liczy już 379 buteleczek). Skusiłem się też na „pieruńsko mocną” śliwowicę o mocy 70 „voltów”. Przyda się na zimowe wieczory…

Sobota, 03.08.24

Przez większą część dnia padało. Dopiero około szesnastej nieco się przejaśniło, więc można było wyjść na krótki spacer. Na krótki ze względu na zbliżającą się kolację oraz zapowiedziany koncert Jerzego Juliusza Stadnickiego. Zdążyłem jednak sfotografować dwa pomniki: Henryka Sienkiewicza i Józefa Szalaya. Tego pierwszego każdy zna, choć nie każdy wie, że nasz pierwszy literacki noblista wielokrotnie przebywał w Szczawnicy. Jeśli chodzi o tego drugiego, to był on właścicielem Szczawnicy i  twórcą  uzdrowiska. W swoim testamencie przekazał je Akademii Umiejętności w Krakowie, a ta z kolei sprzedała je hrabiemu Adamowi Stadnickiemu. I tu nasuwa się pytanie, czy wspomniany Jerzy Juliusz Stadnicki, który uraczył nas dzisiaj wiązanką pieśni i ballad swojego autorstwa oraz  zaprezentował utwory Bułata Okudżawy i Jonasza Kofty, jest spokrewniony z przedwojennym właścicielem kurortu w Szczawnicy? Owszem, bo jego babka była stryjeczną siostrą Adama Stadnickiego. On sam wywodzi się jednak z innej linii Stadnickich, też hrabiów, ale niespokrewnionych z tymi ze Szczawnicy. Wydał do tej pory 8 książek, w tym 7 tomików poetyckich oraz 3 płyty. Te ostatnie można było nabyć na dzisiejszym koncercie w „Dzwonkówce” w cenie 25 i 35 zł.

Nie był zachwycony faktem, że nagrywałem fragmenty jego piosenek, ale dał to do zrozumienia dopiero wtedy, gdy wychodziłem…

 

Niedziela, 04.08.24

Kolejna wycieczka z biurem Szewczyk Travel. Tym razem do Ludźmierza i Zakopanego.  Przejeżdżaliśmy między innymi przez Łopuszną (miejsce dzieciństwa i pochówku  księdza Józefa Tischnera), Czarny Dunajec i Chochołów, gdzie z okien autokaru mogliśmy podziwiać piękne drewniane domy, żywy skansen budownictwa lodowego. Na dłużej zatrzymaliśmy się w Ludźmierzu, gdzie znajduje się sanktuarium Matki Boskiej Gaździny Podhala. Obejrzeliśmy tu ogród różany, ołtarz polowy, kościół i pomnik Jana  Pawła II. Karol Wojtyła jeszcze jako biskup zasłynął z tego, że w 1963 roku podczas koronacji Matki Bożej Ludźmierskiej złapał wypadające z jej ręki berło. Potem już jako papież  w 1997 roku odmówił tu modlitwę różańcową.

Do Zakopanego wjechaliśmy od strony Kościeliska. Sanktuarium na Krzeptówkach obejrzeliśmy tylko z zewnątrz, gdyż następny przystanek przypadał dopiero przy najstarszym w Zakopanem kościele na Pęksowym Brzysku. Powstał on w 1847 roku, a jego pierwszym proboszczem był ksiądz Józef Stolarczyk.  Nieopodal tego małego drewnianego kościółka znajduje się stary cmentarz. Miejsce wiecznego spoczynku znaleźli tutaj m.in.: Kornel Makuszyński. Tytus Chałubiński, Władysław Orkan, Helena Marusarzówna  i wiele innych znanych i zasłużonych postaci. Uwagę zwracają  pięknie wykonane nagrobki, będące swoistymi dziełami sztuki. Obecnie za wstęp na tę nekropolię płaci się 3 złote. Pozyskane w ten sposób środki przeznaczone są na renowację cmentarza.

W Zakopanem byłem dzisiaj po raz trzeci, ale na Gubałówkę wybrałem się po raz pierwszy. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że jest ona bardziej zatłoczona niż Krupówki. Przewijają się tu olbrzymie tłumy turystów, a pomiędzy nimi przemieszczają się bryczki, konie, samochody, rowery. Po obu stronach długiej promenady stoją liczne kramy, sklepiki i lokale gastronomiczne. Uwagę zwraca duża ilość turystów z krajów arabskich, zwłaszcza ze ZEA. Najważniejsze są jednak widoki, bo właśnie z Gubałówki bardzo dobrze widać panoramę Tatr. Zdają się być w zasięgu ręki…

Wycieczka kosztowała 80 zł od osoby (z rabatem 20 procent za czwarty zakup), zaś kolejka na Gubałówkę 32 zł (bilet ulgowy senioralny). Do sanatorium wróciliśmy przed osiemnastą, a więc zdążyliśmy jeszcze na kolację. Za obiad dostaliśmy suchy prowiant.

Piątek, 09.08.24

Od rana padało, ale po południu wypogodziło się. Wykorzystałem więc okazję do nadrobienia szpitalnego lenistwa, wybierając się na Dzwonkówkę w Beskidzie Sądeckim. Byłem tam co prawda przed czterema laty, ale wtedy była zima. Z Placu Dietla poszedłem żółtym  szlakiem przez Bryjarkę i Bereśnik.  Trasa jest łatwa do przejścia, ale dzisiaj nie była zbyt przyjemna ze względu na śliskie kamienie i podeszczową breję.  Żółty szlak prowadzący do Łącka przecina się pod Dzwonkówką z czerwonym wiodącym do Krościenka. Sam szczyt znajduje się w rozwidleniu tych szlaków. Chyba mało kto na niego wchodzi, bo nie widać tam żadnej wydeptanej ścieżki.  Nie ma tam nawet żadnej tabliczki. O tym, że jest to szczyt świadczy tylko betonowy słupek i dwie stery omszałych kamieni. Do Krościenka schodziłem w dół przez sześć kilometrów, a potem szedłem deptakiem aż do Szczawnicy. Łączny dystans to prawie 22 kilometry. A przy okazji trochę statystyki z całego turnusu. Otóż odbyłem  dziewięć pieszych wędrówek, pokonując 139,57 km. Zajęło mi to 34 godziny. Chyba nie najgorzej, jak na dziadka 😊





 








Szklarska Poręba i okolice

  Niedziela, 18.08.24 Wczoraj o 8.20 wsiadłem w pociąg   „Piast” z Gdyni   do Krakowa   przez Wrocław.   Tu miałem przesiadkę   na "...

Posty