Przylot na Phu Quoc

 


Można rzec, że podróż do Wietnamu i Kambodży jest dla mnie jubileuszowa. Będzie to bowiem 75 wyjazd zagraniczny z bilansem  65 odwiedzonych państw.  Byłoby to w sam raz na przypadającą w tym roku 65 rocznicę  urodzin.  Mam jednak nadzieję,  że  do grudnia odwiedzę  więcej  krajów.  Zależy  to oczywiście  nie tyle  ode mnie,  co od losu, czy jak  kto woli  - przeznaczenia.

Z zaśnieżonego Gdańska wyjechaliśmy pociągiem Intercity w niedzielę o ósmej. Jak zwykle w pierwszej klasie tego składu serwowano napoje oraz przekąski (osobiście zamówiłem brioszki z camembertem, a żona sałatkę z szynką dojrzewającą). W Warszawie byliśmy o 10.37, a na Okęciu kwadrans po jedenastej.

Do wyczarterowanego przez Rainbow dreamlinera  wsiedliśmy około czternastej. Planowy odlot miał być pół godziny później, ale ostatecznie samolot wystartował o 14.45. Podczas ponad dziesięciogodzinnego lotu dwukrotnie serwowano posiłki i napoje. Niestety, PLL Lot nie zapewniają w ramach kateringu żadnego alkoholu. Owszem, takie napoje są do dyspozycji pasażerów, ale odpłatnie. Z wiadomych względów trasa przelotu omijała Białoruś, Ukrainę i Rosję. Lecieliśmy najpierw na południe, a potem na wysokości Turcji wzięliśmy kurs na wschód. Podczas lotu zasłabła jedna z turystek. Na szczęście udało się przywrócić jej przytomność i obyło się bez konieczności awaryjnego lądowania.

Na wyspie Phu Quoc wylądowaliśmy przed siódmą (różnica czasu 6 godzin). Termometr wskazywał 23 stopnie (w ciągu dnia temperatura wzrosła do 31 stopni C.). Odprawa wizowa przebiegła bardzo sprawnie. Jeden z pilotów Rainbow zebrał do koszyka wszystkie paszporty i wnioski wizowe ze zdjęciami i zaniósł je  funkcjonariuszom biura imigracyjnego. Ci zaś nakleili ładne wizy i już mogliśmy udać się do okienek odprawy paszportowej, a następnie po bagaże.

Przed terminalem oczekiwali na nas piloci  z biura turystycznego Rainbow. Naszym okazał się Karol Antończyk. Wskazał nam autokar, który po kilkunastu minutach zawiózł nas do hotelu. Niestety, doba hotelowa jeszcze się nie rozpoczęła, więc nie mogliśmy otrzymać kluczy do pokoi (dostaliśmy je o dwunastej). Wykorzystaliśmy zatem wolny czas na zapoznanie się z okolicą. Na zachód od hotelu rozciąga się długa wąska plaża, zaś na wschód od niego przebiega główna arteria Phu Quoc. Po wymienieniu u hotelowego cinkciarza dolarów na dongi (dawał 23 660 za dolara) mogliśmy dokonać pierwszych zakupów.  Najpierw nabyliśmy kapelusze po sto i siedemdziesiąt tysięcy, a następnie piwo Sajgon po 14 tysięcy za puszkę 0,33 l.

Nasz hotel (Palmy Resort Spa)  położony jest około stu metrów od plaży. Mamy pokój z balkonem  i widok na Zatokę Tajlandzką. Wokół widać budujące się kolejne hotele. Niektóre z nich, pewnie z braku miejsca, tuż naprzeciw okien już istniejących.

Po południu spacerek po plaży i obserwowanie urokliwego zachodu słońca. Magiczną godzinę na sesję zdjęciową wykorzystywała też miejscowa para nowożeńców.



 











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty