Rower pod samochodem

rower pod autem

      Od samego rana upał dawał się dzisiaj we znaki. Niektórzy z tego powodu tylko nadmiernie się pocili, inni zaś byli bardziej roztargnieni i rozkojarzeni. O ile samo pocenie nie czyni nikomu większych szkód, o tyle gapiostwo może okazać się bolesne i kosztowne… Do czego zmierzam? Poczytajcie sami…
Wczesnym przedpołudniem jechałem sobie spokojnie ścieżką rowerową wzdłuż ulicy Słowackiego, na odcinku ze Złotej Karczmy w kierunku Rębiechowa.  Kiedy dojeżdżałem do pierwszego zjazdu z obwodnicy zobaczyłem długi sznur aut oczekujących na możliwość wjazdu w Słowackiego. Dwa z nich częściowo tarasowały  ścieżkę rowerową, ale pozostawało dość miejsca, żeby się przecisnąć. Gdy już prawie wjeżdżałem pomiędzy nie, pierwsze auto skorzystało z luki i wjechało na ulicę Słowackiego. Kierowca drugiego chciał natychmiast wykonać taki sam manewr. Spojrzał w lewo, żeby upewnić się, czy nic nie nadjeżdża od  Matarni i nacisnął pedał gazu…
W tym momencie  przednie koło mojego roweru było już przed maską auta. Odepchnąłem się nogą od błotnika i machnąłem ręką, żeby zwrócić na siebie uwagę kierowcy. Ten jednak nadal mnie nie widział. Wykonałem zatem wślizg rowerem pod karoserię, sam zaś przeturlałem się w bok, szorując kolanem po asfalcie. Na szczęście nie miałem zapiętych espedów.  Kierowca zahamował dopiero wtedy, gdy cały rower znalazł się pod podwoziem samochodu.
Pierwszą czynnością, jaką wykonałem po podniesieniu się z asfaltu było odnalezienie smartfona (na szczęście upadek nie zaszkodził mu) i zrobienie kilku fotek. Kierowca natomiast, po wyjściu z samochodu, podniósł najpierw mój sandał i podał mi go z głupią miną.
- To co, dzwonimy po policję? – zapytałem, trzymając palce na ekranie telefonu.
- Jeżeli panu zależy – zawahał się kierowca, po czym dodał: - Może jednak panu zapłacę za szkody.
Przeanalizowałem szybko sytuację. Mnie osobiście praktycznie nic się nie stało, zaś ewentualne ukaranie kierowcy mandatem nic by mi nie dało. Zaproponowałem więc sumę mającą pokryć moje straty. Kierowca nie targował się. Doskonale bowiem  zdawał sobie sprawę z tego, że jego wina jest ewidentna. Podjechaliśmy więc do pobliskiego bankomatu i zakończyliśmy sprawę uściskiem dłoni.
Tak więc mój rower przedwcześnie zakończył swoją karierę. Planowałem bowiem używać go do końca tego sezonu. Już niespełna 900 kilometrów brakowało mu do przebiegu o długości połowy równika…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Na pakistańskich drogach i bezdrożach

  Piątek, 11.10.24 Wyruszam dzisiaj   w kolejną podróż, dość ważną, bo Pakistan jest nie tylko ciekawym (a przy tym mało znanym) pod wzg...

Posty