Pochmurny i
deszczowy tydzień. Na rowerze nie jeżdżę już piąty dzień. Niemal namacalnie
czuję, jak czas przecieka mi między palcami. Wiem, że powinienem coś robić,
może pisać... Jakoś jednak brak mi pomysłów. Dobrze, że chociaż ten dziennik
prowadzę. Rację ma Marek Kamiński, który twierdzi, że: Pisanie dziennika ma nieocenioną moc. Rano przelewam
na papier nadzieje na dany dzień, a wieczorem zrzucam balast tego dnia. Po
zapisaniu naprawdę odczuwam reset umysłu. Szczególnie cenne jest to w czasie
wypraw, kiedy bywa, że życie jest zagrożone. Jest coś takiego w pisaniu, że
zmywa troski, obawy, krzywdy.
Zgadzam się z każdym
słowem podróżnika, bo sam przecież zacząłem w miarę systematycznie prowadzić ten dziennik 16 lat
temu, traktując to zajęcie jako sposób na odreagowanie po stracie pracy w
Konstelu. Potem przyszło przyzwyczajenie
i tak mniej lub bardziej udanie do dziś przelewam tu swoje myśli. Za mną już 6 pełnych
tomów po około 460 stron każdy i siódmy w trakcie pisania. Komu to potrzebne? Nie
wiem, może wnuki kiedyś przeczytają...
Spowiedź bez konfesjonału |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz