Dwie ukryte tragedie w cieniu atomowej apokalipsy |
O książce "Dwie ukryte tragedie w cieniu atomowej apokalipsy" wspominałem już kilkakrotnie w tym blogu. Dzisiaj pragnę przedstawić fragment rozmowy, którą dla potrzeb tej publikacji przeprowadziłem przed rokiem z Iwoną Bartólewską, autorką filmu dokumentalnego "i wjechał czołg"
Chciałbym porozmawiać z Panią o filmie, który
zrealizowała Pani w 1996 roku "I
wjechał czołg". Kiedy i w jakich
okolicznościach dowiedziała się Pani o tej tragedii?
Przez przypadek, jak
to często bywa w pracy dokumentalistów. Z jednych spraw wyłaniają się inne.
Realizowałam akurat film o pani kapitan
żeglugi wielkiej Danucie Walas-Kobylińskiej. Dowiedziałam się od niej, że gdy w
latach sześćdziesiątych przebywała w szpitalu, spotkała tam straszliwie
okaleczoną dziewczynkę. Po pewnym czasie zaprzyjaźniły się. Od niej oraz od lekarzy z tego szpitala
dowiedziała się, że jest to jedna z ofiar tragicznego wypadku, jaki miał
miejsce podczas defilady wojskowej w Szczecinie w 1962 roku. Owa dziewczynka
nazywała się Krysia Has. Pani Danuta Walas-Kobylińska pokazała mi jej zdjęcia
–straszliwie okaleczonego dziecka na łóżku szpitalnym. I to była pierwsza
wstrząsająca informacja na ten temat.
W
którym roku to było?
Mniej więcej w
połowie lat dziewięćdziesiątych, kiedy to robiłam film o pani kapitan. Zaraz po
zakończeniu zdjęć zabrałam się do dokumentacji tego właśnie tematu. Zaczęłam
prowadzić coś w rodzaju prywatnego śledztwa.
Tu nasuwa mi się pytanie: czy łatwo było dotrzeć do
dokumentów? Czy zachowały się jakieś w ogóle?
Szukałam bardzo
szerokim frontem. Założyłam, że jeśli to była defilada (chociaż wojskowi
twierdzą, że był to tylko przemarsz), - zostało to w jakiś sposób utrwalone.
Szukałam informacji przede wszystkim w
prasie lokalnej. Nic w niej oczywiście nie było na temat wypadku, poza tym, że
pisano o radosnym przemarszu zaprzyjaźnionych wojsk. Wertowałam także ówczesną
prasę wojskową. Tu bardzo szeroko relacjonowano ćwiczenia żołnierzy państw
Układu Warszawskiego oraz przemarsz przed trybuną, na której stali ówcześni
oficjele. Wreszcie dotarłam do wytwórni filmów dokumentalnych
"Czołówka". W jej archiwum był dość długi, bodajże godzinny
film, poświęcony tym ćwiczeniom. Notabene, bardzo dobrze zrobiony od strony
fachowej. Jego wymowa była dostosowana
do ówczesnej ideologii, zwłaszcza ostatni fragment poświęcony samemu
przemarszowi wojsk czeskich, polskich i niemieckich (radzieckie oddziały nie
były wtedy reprezentowane).
Kiedy już odnalazłam
ten film, to zaczęłam szukać kontaktu z reżyserem, którym był Jerzy Vaulin
(znacznie później człowiek ten będzie bohaterem innego mojego filmu
dokumentalnego "List do syna"). Odszukałam także jednego z trzech
operatorów tego filmu. Rozmowy z nimi stanowią integralną część mojego filmu.
Równolegle prowadziłam poszukiwania w szpitalach, chcąc dotrzeć do lekarzy i personelu
zajmującego się ofiarami tamtej tragedii. Dotarłam do dwóch chirurgów oraz
kierowcy karetki pogotowia.
Czy nie miała Pani trudności z uzyskaniem dostępu do
dokumentacji szpitalnej?
Nie, chcę zaznaczyć,
że wszyscy byli bardzo życzliwi. W archiwum szpitalnym okazało się, że nie ma
segregatora z kartami pacjentów z całego kwartału. Były wcześniejsze i
późniejsze, a po tym jedynym, obejmującym okres wypadku, ślad zaginął. Nie
zachowała się żadna kartoteka pacjenta.
Odnalazłam natomiast książkę z izby przyjęć. Miała ona wyrwane kartki z
dwóch dni (9 i 10 października 1962 r. - przyp.- I. Gębski.). Musiało to
nastąpić bardzo dawno, bo zażółcenie papieru na brzegach wyrwanych kart i na
reszcie książki było takie samo.
Można założyć, że nastąpiło to zaraz po tamtych
wydarzeniach...
Tak, oczywiście. Następnie
sprawdzałam w archiwum Rady Narodowej (obecnie archiwum Urzędu Miasta ) w
Szczecinie. Zakładałam, że znajdę tam coś na temat wypadku, bo dowiedziałam
się, że miasto finansowało pogrzeby
ofiar. Tymczasem okazało się, że wśród zarchiwizowanych protokołów posiedzeń
Rady Narodowej, brakuje całego półrocza. (protokoły oprawiono introligatorsko w
tomy obejmujące 6 miesięcy). Skupiłam się zatem na szukaniu ofiar i ich rodzin.
Zaczęłam od cmentarzy i książek adresowych.
Niezwykle żmudna praca...
Normalna praca
dokumentalisty. Część adresów była nieaktualna, ale tu pomagali dawni sąsiedzi,
którzy życzliwie odnosili się do moich poszukiwań.
A jeżeli chodzi o władze miasta, to też chętnie
współpracowały?
Władze miasta? Tak,
nie było problemów. Odtworzyłam pełną listę osób, które zginęły...
Czyli te siedmioro dzieci?
Tam było 13 ofiar
śmiertelnych. Szukałam też tych, którzy zostali okaleczeni. Kiedy już producent
wykonawczy mojego filmu, czyli Video
Studio Gdańsk, wykupił prawa do filmu
wspomnianego Jerzego Vaulina, z kopią fragmentów dotyczących defilady udałam
się do dyrekcji szczecińskiego ośrodka TVP. Poprosiłam o wyemitowanie tego
filmu wraz z moim apelem do osób uczestniczących w tej defiladzie, a zwłaszcza
tych poszkodowanych, o kontakt ze mną.
Redaktor Marek Koszur odmówił. Owszem, zgodziłby się, gdyby był wykupiony czas
antenowy w cenie, jak za reklamę. Nie skorzystałam z tej propozycji z dwóch
względów. Po pierwsze z powodów finansowych, a po drugie umieszczenie takiego
apelu w bloku między reklamą makaronów czy podpasek byłoby uwłaczające dla
ofiar tamtej tragedii. W tym czasie rozpoczęła w Szczecinie działalność
osiedlowa telewizja Bryza (nie istnieje od 2000 r. - przyp. I. Gębski). Tu
właśnie mój apel, wraz z fragmentem filmu „Czołówki”, był wielokrotnie
emitowany i wywołał pożądany efekt. Fama poszła w miasto i ludzie wzajemnie
przekazywali sobie kontakt do telewizji Bryza, a za jej pośrednictwem - do
mnie.
Potem już były
konkretne rozmowy: z dziećmi (wtedy już
osobami w wieku średnim) poszkodowanymi
podczas tej defilady i z rodzinami osób, które zginęły. Dowiadywałam się
o przebiegu leczenia oraz o tym, jak wyglądały pogrzeby. A nie były one
zwyczajne, gdyż odbywały się w godzinach nocnych, a nie w normalnych godzinach
otwarcia cmentarza "Ku słońcu" (wg mnie najładniejszego w Europie).
Pogrzeby, jak wspomniałam, odbywały się na koszt miasta.
Gdy po wielu
rozmowach, przystąpiłam już do zdjęć, pomocy ekipie filmowej udzielili, oprócz
wspomnianej telewizji Bryza, dziennikarze Radia Szczecin. W obu tych mediach
nadano mój apel, aby wszystkie osoby, w jakikolwiek sposób związane z tą tragedią, przyszły w określonym
czasie na jej miejsce. Odzew był olbrzymi. Na filmie widać, jak wiele osób
przyszło...
Książkę można nabyć m.in. tutaj
Film Iwony Bartólewskiej "i wjechał czołg"
P.S. Współautorami książki są Michał Ostafijczuk, Kazimierz Rafalik i Paweł Soroka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz