Rowerem przez Kaszuby


Zagroda Modrzewo



117,24 km w 5 g, 13 m

Dwa ostatnie dni upłynęły mi pod znakiem intensywnych przejazdów rowerowych. Wczoraj wystartowałem z Gdańska do Modrzejewa pokonując 117 kilometrów. Jechałem między innymi przez Żukowo, Somonino, Brodnicę, Stężycę, Korne, Bytów i Tuchomko. Po drodze podziwiałem oczywiście kaszubskie krajobrazy, a czasami mruczałem pod nosem, gdy trzeba było pedałować pod górę, np. z Brodnicy Dolnej do Brodnicy Górnej.



Na miejscu odwiedziłem rodzinę, po czym już bez roweru, wypluskałem się w Jeziorze Borowym oraz obejrzałem tzw. Zagrodę Modrzewo. Jest to prawie trzystuletni dom o konstrukcji ryglowej, który przeprowadził do Modrzejewa z Nowych Hut Cezary Materek, po czym urządził w nim Izbę Regionalną.


108,83 km w 5 g. 11 m

Dzisiaj rano postanowiłem nieco zmodyfikować trasę powrotną. Pojechałem więc przez Chotkowo, Dąbrówkę, Bytów i Sulęczyno. Potem  znów wróciłem na wczorajszy szlak, którym podążałem aż do Żukowa. Tu znowu zmieniłem kierunek i zamiast przez Pępowo i Rębiechowo pojechałem do Gdańska przez Lniska i Leźno. Wyszło kilka kilometrów mniej, ale za to w Kokoszkach zaliczyłem glebę. Lądowanie w rowie po wypadnięciu z koleiny było dość nieprzyjemne, gdyż skończyło się stłuczeniem żebra o brzeg kierownicy.



W sumie jednak wycieczkę uważam za udaną, gdyż dopisywała pogoda, a co za tym idzie - kaszubskie jeziora, lasy oraz zielone pola i łąki miały większy urok.

Kartka z dziennika



Szczecin , defilada 1962 r.

Prowadzenie dziennika jest pozornie proste. Ot, zapisujemy, co działo się konkretnego dnia i czekamy na następny. Tak może wydawać się jednak tylko tym, którzy nie zajmują się na co dzień tego rodzaju aktywnością. Jeżeli ktoś robi to w miarę regularnie, to wie, że musi stosować swego rodzaju filtr. Nie da się przecież codziennie opisywać wszystkiego godzina po godzinie. Może nawet, przy bogatym w treść  trybie życia, byłoby to przez jakiś czas interesujące, ale nie przez rok, dziesięć czy piętnaście lat z rzędu. Trzeba więc dokonywać selekcji. Dotyczy to zarówno faktów, jak i myśli. Zwłaszcza tych ostatnich, bo zazwyczaj kłębią się w nadmiarze.



Gdybym miał, na przykład, opisywać szczegółowo dzisiejszy dzień, to musiałbym zacząć od tego, że położyłem się spać po siódmej rano, po dwudziestoczterogodzinnym dyżurze. Potem wspomniałbym, że wstałem w południe i zjadłem śniadanie. Następnie sprawdziłem prognozę pogody, potwierdzając ją spojrzeniem za okno. Pierwsza myśl: "Będzie deszczowo, a więc nici z roweru".



W chwilę potem odbieram telefon. Dzwoni profesor Paweł Soroka. Chodzi o ostatnie uzgodnienia przed wysłaniem naszej wspólnej książki do wydawnictwa. Z góry zaznaczam, że pomysł na publikację pt. "Dwie ukryte tragedie w cieniu atomowej apokalipsy" nie narodził się w mojej głowie, lecz wyszedł od wymienionego wyżej profesora. Mój wkład będzie można ocenić po ukazaniu się książki. Nastąpi to prawdopodobnie we wrześniu.

Nie zdążyłem jeszcze zaparzyć kawy, a tu kolejny telefon. Dzwoni jakiś konsultant z propozycją zakupu obligacji Banku Pocztowego. Zbywam go stwierdzeniem, że nie dysponuję wolnymi środkami. Następny telefon jest od żony i tu wchodzimy w strefę prywatności...



Tak mniej więcej wyglądają moje codzienne zapiski. Rzecz jasna, nigdy nie zamieszczam ich w całości na blogu. Pewne rzeczy muszą się bowiem odleżeć. Kto wie, może kiedyś zainteresują wnuków, których notabene oczekuję z coraz większą niecierpliwością...

Znowu o martwych duszach



Przed prawie rokiem pisałem tutaj o "martwych duszach" w placówce oświatowej zwanej Akademia Pomorskie Centrum Edukacyjne. Wówczas Wydział Rozwoju Społecznego Urzędu Miejskiego w Gdańsku poprosił mnie o potwierdzenie,  czy byłem słuchaczem tej szkoły. Zgodnie z prawdą napisałem oświadczenie, że  nigdy nie miałem do czynienia z  tą tzw. akademią, ani nawet o niej nie słyszałem. Sądziłem, że to wystarczy i że odpowiednie czynniki postarają się, aby owa uczelnia nie wpisywała na swoje listy fikcyjnych słuchaczy i nie otrzymywała za nich dotacji oświatowych. Okazuje się, że byłem w błędzie...



Dzisiaj ponownie otrzymałem pismo z Urzędu Miejskiego w tej samej sprawie. Zastępca dyrektora Wydziału Rozwoju Społecznego Mariola Paluch prosi mnie o powtórne potwierdzenie (chyba powinno być zaprzeczenie?), czy w okresie od stycznia do grudnia 2014 roku uczęszczałem do wymienionej wyżej szkoły. Tym razem nie wystarczy jednak wysłać maila ze stosownym oświadczeniem. Pani dyrektor domaga się, aby uczynić to w formie pisemnej i przesłać za pośrednictwem poczty lub doręczyć osobiście. W takim razie ja się pytam, czy w urzędzie miejskim nie  mają drukarki aby wydrukować podpisane i przeskanowane przeze mnie oświadczenie? Dlaczego ja mam tracić pieniądze na znaczek czy czas na przejażdżkę do urzędu, skoro ta sprawa w ogóle mnie nie dotyczy? Wszak przed rokiem jasno i wyraźnie to wytłumaczyłem.

Aborcja i tolerancja



Przed gdańską Galerią Bałtycką od dłuższego czasu stoją przedstawiciele Świadków Jehowy, którzy propagują swoje wydawnictwa. Nie zauważyłem, żeby to komuś przeszkadzało. Ludzie mijają ich na ogół obojętnie, a oni nie są nachalni. Można by więc rzec, że jesteśmy tolerancyjni. Być może, ale nie zawsze i nie w każdej sprawie.



Dzisiaj w tym samym miejscu byłem świadkiem awantury, w tle której była kwestia potencjalnej ustawy o całkowitym zakazie przerywania ciąży. Parę młodych osób zbierało podpisy przeciwko projektowi wzmiankowanej ustawy. Nikogo nie przekonywali na siłę. Kto chciał, podpisywał, kto nie chciał, szedł dalej. Mimo to niektórym przechodniom nie podobał się sam fakt zbierania takich podpisów.



Kiedy tam pojawiłem się, trwała właśnie szarpanina między jednym ze zbierających podpisy z jednej strony, a przeciwnikiem tej inicjatywy z drugiej. Werbalny udział w tym zdarzeniu brała też siostra zakonna. Do bójki nie doszło, ale ostre słowa padały z obu stron.



- Za każdy zebrany podpis Pan Bóg was rozliczy! - wołał jeden ze zwolenników całkowitego zakazu aborcji, który wracał właśnie z żoną i dzieckiem z zakupów.



- O ile Bóg istnieje - odpowiedziała równie głośno młoda dziewczyna.



Zakonnica poświadczyła, że istnieje, bo kiedyś była ciężko chora i wyzdrowiała. Dlatego właśnie wstąpiła do zakonu.



Zazwyczaj nie wypowiadam się na tematy religijne, bo szanuję uczucia innych. Uważam jednak, że w tym wypadku nie chodzi o wiarę, a o brak tolerancji dla innych przekonań. Co komu przeszkadza fakt zbierania podpisów przeciwko wprowadzeniu całkowitego zakazu przerywania ciąży? Przecież nie jest to równoznaczne z nakazywaniem dokonywania aborcji. To jest tylko akcja mająca na celu pozostawienie kobiecie możliwości wyboru. To ona ma zdecydować, czy chce umrzeć przy porodzie, urodzić dziecko z gwałtu czy też genetyczną roślinkę. Dlaczego mamy zabierać jej to prawo? Jeżeli już powołujemy się na Boga, to dlaczego zapominamy o modnej ostatnio klauzuli sumienia? Skoro lekarze mogą z niej korzystać, to dlaczego kobiety nie miałyby prawa rozstrzygać aborcyjnych dylematów we własnym sumieniu? Przecież każdy z nas - trzymając się terminologii religijnej - sam odpowie za swoje uczynki na sądzie ostatecznym.

Gotówka jak słoń

Nigdy w życiu nie ubiegałem się o żaden kredyt czy pożyczkę. Mimo to niektóre instytucje finansowe przysyłają mi swoje "atrakcyjne" oferty pocztą, inne zaś atakują mnie telefonicznie.  Ostatnio zaszczyciła mnie korespondencją Kasa Stefczyka proponując mi "gotówkę dużą jak słoń, a procent malutki jak mrówka". Faktycznie, na pierwszy rzut oka wydaje się, że oprocentowanie w wysokości 3% w skali roku jest korzystne (o ile ktoś naprawdę potrzebuje gotówki). Kiedy jednak potencjalny pożyczkobiorca doczyta pismo do końca, to mina mu nieco zrzednie. W ostatnim akapicie drobnym drukiem jest bowiem napisane, że rzeczywista stopa procentowa wynosi 17,92 %, a sama prowizja od kwoty7000 zł aż 1190 zł. Do tego opłata przygotowawcza 40 zł. Wspaniale, prawda? Gdybym
natomiast chciał zdeponować swoje oszczędności w Kasie Stefczyka, to otrzymałbym maksymalnie 2,75% w skali roku.

Pani Magdalenie Kaczyńskiej dziękuję za pamięć i proponuję, aby nie fatygowała się więcej wysyłaniem do mnie podobnej korespondencji. Na pewno nie skorzystam!


Po pogrzebie arcybiskupa Gocłowskiego



Pogrzeb T. Gocłowskiego (Trojmiasto.pl)

Pogrzeb arcybiskupa Tadeusza Gocłowskiego. W oliwskiej archikatedrze tłumy oficjeli. Biskupi, księża, politycy, posłowie i samorządowcy. Ceremonia pożegnania byłego metropolity trwa długo, prawie trzy godziny. Nic dziwnego więc, że niektórzy przysypiają, np. marszałek województwa pomorskiego Mieczysław Struk.



Wśród komentarzy na portalu Fakt24.pl również takie:



Odszedł pasterz gangsterów Nikoś już czeka na swojego mentora jak Bolek do nich dołączy to z Kiszczakiem zasiądą
przy okrągłym stole w piekle



Pogrzeb księdza to jest wydarzenie, że trzeba je przez trzy godziny w TVPIS transmitować ?!
Do paranoi, szaleństwa i stanu obłąkania ta władza doszła już całkowicie !



Naczelnik Polski Jarosław zaszczycił ceremonię swoją obecnością, natomiast zabronił przybycia swoim pacynkom po to, żeby państwo pisowskie było reprezentowane tylko symbolicznie, zaledwie przez urzędników niskiej rangi. To bardzo małostkowe, charakterystyczne dla tej formacji, bo Zmarły wiele uczynił dla Wolnej Polski.







Z kolei dziennikarzom portalu Trojmiasto.pl archikatedra pomyliła się z archidiecezją...

 Tyle spostrzeżeń na gorąco. Rodzinie i bliskim współczuję, a innym zalecam trochę więcej refleksji. Jednym - aby nie grzali się zbytnio w blasku chwały zmarłego, a drugim - aby pohamowali swoją nienawiść lub tylko zwykłą bezmyślność.


Na pakistańskich drogach i bezdrożach

  Piątek, 11.10.24 Wyruszam dzisiaj   w kolejną podróż, dość ważną, bo Pakistan jest nie tylko ciekawym (a przy tym mało znanym) pod wzg...

Posty