Stłuczka i irańskie wyspy

 

05 maja 2022

Twierdza w Bam

Z naszego hotelu do twierdzy w Bam jest tylko 20 minut jazdy. Jesteśmy tam więc już o 8.40. Starożytna twierdza jest nadal mozolnie odbudowywana po tragicznym trzęsieniu ziemi  z 2003 roku. Zniszczeniu uległo wówczas około 80 procent budynków w mieście, a śmierć poniosło ponad  26 tysięcy mieszkańców. Cytadela była zbudowana  z suszonych  (nie wypalanych) cegieł wykonanych z mułu i słomy. Przetrwała półtora tysiąca lat. Odbudowa prowadzona jest przy użyciu oryginalnych materiałów i takimi samymi metodami jak niegdyś. Na górnym tarasie twierdzy spotkaliśmy Irańczyka, który chciał nam przeczytać wiersz ze swojej książki. Niestety, musieliśmy go rozczarować, bo po persku rozumiała tylko nasza pilotka Inez i miejscowy przewodnik a zarazem główny koordynator naszej wyprawy Farhad Farhoudi

Sprzedaż daktyli

Bam słynie też z doskonałych daktyli. Można nabyć je bezpośrednio z samochodów stojących przy wylotowej drodze. Cena za  kartonik o wadze 600 gram to zaledwie 200 tysięcy riali, czyli mniej niż jeden dolar. Bierzemy więc pięć opakowań…

Przed nami długa droga do Keszm (Qeshm). Pilotka szacowała, że pokonamy te 540 kilometrów w ciągu ośmiu godzin. Tymczasem podróż zajęła nam o sześć godzin więcej. Niestety, nie wszystko da się przewidzieć i zaplanować. Już po godzinie jazdy doszło do stłuczki. Nasz autokar został zarysowany przez włączające się do ruchu auto osobowe. Szkody w obu pojazdach nie były wielkie. Nikt też nie odniósł żadnych obrażeń, ale mimo to  trzeba było czekać na policję. Po 45 minutach od strony Dżiroft nadjechał wreszcie radiowóz z dwoma funkcjonariuszami. Jeden z nich, w przybrudzonej białej koszuli, nieśpiesznie obejrzał uszkodzenia, porozmawiał z kierowcami i zabrał się za sporządzanie protokołu. Pobrał też odciski palców od kierowców. Na koniec zaś wypisał mandaty. Dla obu kierowców! Temu z osobówki za wymuszenie pierwszeństwa, a naszemu za poruszanie się drogą nie przeznaczoną dla ciężarówek i autobusów. Po blisko dwóch godzinach mogliśmy udać się w dalszą drogę.

Twierdza w Manoujan

Tuż po szesnastej zatrzymaliśmy się na obiad. Tym razem nie było ryżu, lecz zapiekany makaron. Po obiedzie na krótko stanęliśmy przed twierdzą Sasanitów w Manoujan, oglądając i fotografując ją tylko z zewnątrz. Po drodze do Keszm natykaliśmy się na liczniejsze niż dotychczas kontrole policyjne. Niektóre patrole sprawdzały wyrywkowo bagaże i paszporty. Jak się potem dowiedzieliśmy,  tędy właśnie wiedzie główny szlak przemytniczy. Chodzi przede wszystkim o narkotyki. Za ich posiadanie do niedawna skazywano sprawców na karę śmierci. Od 2018 roku orzeka się w Iranie  ten wymiar kary tylko w przypadkach posiadania lub przewożenia ponad 50 kilogramów opium, 2 kg heroiny czy 3 metamfetaminy.  Stryczek grozi też za  zbrojny handel, wykorzystywanie w tym celu dzieci oraz organizację i finansowanie handlu narkotykami.   

W Bandar-e Abbas, już nad Zatoką Perską, kierowca niepotrzebnie wjechał do miasta. Poruszanie się w korkach i wyjazd na właściwą drogę to kolejne stracone minuty. Tymczasem w autokarze rosło zniecierpliwienie. Jednym przeszkadzała przedłużająca się jazda, a inni nie mogli doczekać się toalety. Ci pierwsi mogli tylko ponarzekać, bo i tak na nic nie mieli wpływu. Drudzy zaś, mniej lub bardziej zadowoleni, opróżnili swoje pęcherze na postoju w szczerym polu. O 21. 55 dotarliśmy wreszcie na przystań promową w Bandarpol Port. Tu najpierw sprawdzono nasze paszporty, a po półgodzinnym oczekiwaniu wjechaliśmy na prom samochodowy. Po kwadransie byliśmy już na wyspie. Jednak do hotelu w Keszm było jeszcze ponad godzinę drogi. Ostatecznie dotarliśmy  tam o północy. W hotelu Kimia, którego zresztą nie polecam, mieliśmy spędzić trzy noce.

06 maja 2022.

Sprzedawczyni na wyspie Hengam

W związku z wczorajszym późnym przyjazdem dzisiaj wyjechaliśmy z hotelu nieco później, czyli o 8.55. Program zapowiadał się interesująco. Najpierw wsiedliśmy do motorowych łódek i popłynęliśmy na poszukiwanie delfinów. W pobliżu wyspy Hengam było ich całe stado. Wesoło pluskały się wokół nas, pokazując na przemian płetwy ogonowe i  charakterystycznie wydłużone mordki. Trudno jednak było im zrobić dobre zdjęcia, gdyż poruszały się niezwykle szybko. Następnie popłynęliśmy na wspomnianą wyspę, a właściwie wysepkę. Przy brzegu obejrzeliśmy  wrak portugalskiego statku, a na piaszczystej plaży stragany z różnymi pamiątkami. Niektóre ze sprzedających je kobiet miały na twarzach charakterystyczne kolorowe maski. Wyspy Keszm, Hengan i Hormuz zamieszkane są w większości przez Arabów. Nie brak tu także Indusów, o czym świadczyło choćby stoisko ze świeżo smażoną samosą (300 riali za sztukę). Przed powrotem na Keszm obejrzeliśmy jeszcze stada kolorowych rybek, które bardzo ochoczo rzucały się na kawałki podawanego im przez nas chleba.

Chakkooh Kanyon

O trzynastej dotarliśmy do Chakkooh Canyon – jednej z największych atrakcji przyrodniczych wyspy Keszm. Upał daje się we znaki, niemniej jednak warto przejść się wąskim dnem kanionu, pośród poszarpanych skał i wysokich zboczy. Posłuchać po drodze śpiewu ptaków. Obejrzeć głęboką studnię, z której sympatyczny  pan wydobywa zimną wodę przy pomocy dzbanka przymocowanego do długiego sznura, a następnie za symboliczną opłatę polewa chętnym ręce lub głowy.  Podziwiać różnorodne kolory i kształty skał lub chronić się przed upałem pod rosnącymi tu drzewami akacji (ich strąki stanowią przysmak wielbłądów). Rosną one na tym pustkowiu dzięki dostępności wody, której podczas intensywnych opadów jest nawet zbyt dużo, co czasami powoduje nawet zamknięcie kanionu dla odwiedzających. W Chakkooh Canyon  okoliczni mieszkańcy chronili się niegdyś przed portugalskimi najeźdźcami. Później szukali tu schronienia  pasterze ze swoimi stadami. Od kiedy jednak geopark został wpisany na listę UNESCO, wprowadzanie zwierząt do kanionu jest zakazane.

Wracając do autokaru natknęliśmy się na grupę Irańczyków. Były oczywiście tradycyjne pytania o kraj naszego pochodzenia i robienie wspólnych zdjęć. W pewnym momencie jedna z naszych pań zachwyciła się  ładnym szalem Iranki. Ta zaś bez chwili wahania zdjęła go z

Chłodzenie w kanionie :)

głowy  i – nie zważając na protesty – niemal wcisnęła  jej do rąk tę tkaninę. Dla nas może to być nieco szokujące, ale w Iranie mieści się w kanonie dobrych obyczajów, tzw. ta’arof.

W Guran, nieopodal Tabl obejrzeliśmy ręcznie budowany drewniany statek typu lenj (lendż).  Prawdziwe cudo! Co ciekawe, nie stał w żadnym doku, lecz zwyczajnie na piasku, kilkadziesiąt metrów od brzegu. Podparty drewnianymi wspornikami.

Chwilę później w porcie Laft po raz drugi tego dnia wsiedliśmy do motorowych łodzi. Tym razem popłynęliśmy do pobliskich lasów namorzynowych (mangrowych). Przyznam szczerze, że po raz pierwszy w życiu miałem okazję obejrzeć je na żywo. Grube pnie wynurzające się z morza i gęste zielone korony drzew  sprawiają wrażenie  wodnej dżungli. Od brzegu lądu dzieli nas przynajmniej kilometr. Wokół nas widać mnóstwo białych czapli. Niektóre siedzą na gniazdach, wysiadując jaja, inne z krzykiem krążą nad naszymi głowami. Nieopodal rozciąga się inny las – tym razem długich tyczek, na których zawieszono sieci rybackie.

Las namorzynowy

Po powrocie na wyspę udajemy się na obiad. Jak przystało na nadmorską restaurację, do tradycyjnego ryżu podawane są krewetki lub ryby, w zależności od upodobań. Wybieram te pierwsze. Są bardzo smaczne. Sam lokal też  jest bardzo klimatyczny. Oprócz akwarium z rybkami oczy konsumentów cieszy również zielona papuga.
Obiad w Keszm

07 maja 2022

Pobudka  o 5.45. Pobranie suchego prowiantu i o 6.30 wyjazd na przystań promową w Keszm. Prom na wyspę Hormoz miał odpłynąć o godzinie siódmej, ale ostatecznie odcumował pół godziny później. Płynęliśmy nieco ponad godzinę. Na  miejscu wsiedliśmy do niewielkich busów i rozpoczęliśmy nieśpieszny objazd wyspy. Śmiem twierdzić, iż Hormoz – mimo że znacznie mniejsza od Keszm -  posiada o wiele więcej atrakcji krajobrazowych. Zaczynamy zwiedzanie od salin i kolorowych gór słonych. Potem jest Dolina Tęczowa i  spacer  na skraj poszarpanego klifu nad wodami Zatoki Perskiej. Niestety, miejsce to jest trochę zaśmiecone. Widać, że tutejsza ludność – w przeciwieństwie do tej zamieszkującej kontynentalną część Iranu – nie dba przesadnie o prządek. Jednakże oszałamiający widok fantastycznych kształtów i kolorów skał rekompensuje ten drobny w sumie dysonans. Innym cudem natury jest Szafranowa Rzeka. Już sama nazwa daje wyobrażenie o jej barwie i uroku.

Hormoz - słone góry

Niejako dla odmiany oglądamy też wytwory rąk ludzkich. Pierwszy z nich to portugalska twierdza, a właściwie to co z niej zostało, czyli trochę murów i podrdzewiałych luf armatnich. Stosunkowo dobrze zachował się tam podziemny kościół z łukowym sklepieniem. W drugim przypadku chodzi  o jak najbardziej współczesne muzeum Ahmada Nadaliana. Ten niespełna sześćdziesięcioletni artysta jest znany nie tylko w Iranie. Jego rzeźby znajdują się w wielu krajach. Nadalian,  potomek nomadów, znany jest też z projektów związanych z ochroną środowiska. Ponadto jest społecznikiem, który zaktywizował wiele miejscowych kobiet do malowania i rękodzieła, dzięki czemu mogą zarabiać na swoje utrzymanie.

Rzeka szafranowa

Tym razem obiad zjadamy w prywatnym domu. Siadamy po turecku na podłodze. Gospodarz rozkłada foliowy obrus bezpośrednio na dywanie, a następnie podaje prostokątne talerze z ryżem, frytkami i dwoma kawałkami ryby. Jedna to barakuda. Nazwy drugiej nie zapamiętałem, aczkolwiek była bardzo smaczna.

Do Keszm wróciliśmy przed siedemnastą. Tym samym mieliśmy pierwsze od początku wyjazdu wolne popołudnie. Niestety, obsługa hotelowa nie popisała się. Mimo zostawionego w recepcji klucza nikt nie raczył zajrzeć do pokoju, by posprzątać czy wymienić ręczniki (w poprzednim dniu sytuacja była analogiczna).

08 maja 2022

O ósmej opuszczamy mało sympatyczny hotel (zostawiłem w nim ładowarkę do telefonu) i wyruszamy w drogę do Sziraz. Przed nami około 580 kilometrów. W naszych warunkach przejazd zająłby jakieś 5-6 godzin. Tutaj trwało to 13 godzin. Najpierw ponad godzinę oczekiwaliśmy na wjazd na prom. Potem był problem ze zjazdem z niego (zbyt wysokie nabrzeże). Już na stałym lądzie spowalniały nas policyjne kontrole z wyrywkowym sprawdzaniem bagaży i paszportów. Poza tym co pewien czas kierowcy musieli meldować się na policyjnych posterunkach, żeby uzyskać stempel w książce wyjazdu.

Obiad zjedliśmy o 13.35. Tym razem do ryżu był grillowany kurczak i jogurt.

W dalszej drodze pejzaż za oknem zaczął się zmieniać. Pustynne i półpustynne  tereny ustępowały miejsca polom uprawnym. W Iranie uprawia się, oczywiście nie wszędzie, pszenicę, jęczmień, winorośl, tytoń, bawełnę, szafran, herbatę, ryż, daktyle i banany. Inną dziedziną rolnictwa jest pasterstwo. Hoduje się głównie kozy i owce, choć nie brak też krów i wielbłądów.

Hormoz - klif

Zarobki w Iranie nie są imponujące. Minimalne wynagrodzenie wynosi bowiem około dwieście euro miesięcznie. Policjant czy nauczyciel zarabia równowartość około 350 euro. Tymczasem cena za metr kwadratowy mieszkania w Teheranie wynosi 1 500 euro. Za najtańsze auto produkcji irańskiej trzeba zapłacić 8 tysięcy auro, a za najdroższe 30 tysięcy.14. 35 znowu kontrola. Minimalna  ok 200 euro,  nauczyciel  350, lekarz 3 tys euro. Bezrobocie  9 procent,  inflacja  ok. 35 procent.

Długą drogę umilamy sobie oglądaniem filmu irańskiego reżysera Asgara Farhadiego „Klient”. Obraz ten, podobnie jak poprzedni pt.: „Rozstanie”, wiele mówi o obyczajowości irańskiej. Pewnych spraw trzeba się domyślać, bo cenzura nie pozwala na ich dosłowne pokazywanie. Nie ma mowy o obejrzeniu jakiegokolwiek zbliżenia pomiędzy bohaterami, a golizna na ekranie nigdy nie ma prawa być pokazana.

Tym razem nocujemy w hotelu  Shiraz Kowsar.

Pierwsza część relacji:  tutaj 

Trzecia część relacji: tutaj

Od Teheranu do Bam

 

Teheran - Wieża Wolności

30 kwietnia 2022

Do Warszawy przyjechaliśmy przed czwartą rano. Na dworcu Centralnym spędziliśmy godzinę, czekając na pierwszy autobus linii 175, jadący na Okęcie. W hali dworcowej przebywali głównie Ukraińcy oraz paru bezdomnych i narkomanów. Na lotnisku byliśmy o wpół do szóstej. Planowy wylot samolotu linii Turkish Airlines wyznaczony był na godzinę 10.20, ale start nastąpił z półgodzinnym opóźnieniem. Wcześniej  zdążyliśmy poznać Inez Tokaj, pilotkę z Wytwórni Wypraw, która przekazała nam bilety oraz wydruki irańskich wiz. Odprawa i sam lot do Stambułu przebiegły bez  żadnych problemów.  Na pokładzie serwowano w ramach kateringu lazanię ze szpinakiem, bułkę, dżem, ser, masło oraz odrobinę ciasta. Jeżeli chodzi o napoje, to standardowo podawano kawę, herbatę, soki i wino (buteleczki o pojemności 187 ml). W Stambule  czekaliśmy na lot do Teheranu około siedmiu godzin. Było zatem sporo czasu, aby odpocząć i zapoznać się z ofertą sklepów wolnocłowych, których na tutejszym dużym lotnisku jest w bród. Do stolicy Iranu przylecieliśmy o 1.45. Tym razem na pokładzie nie oferowano wina, gdyż w Islamskiej Republice Iranu nie tylko nie wolno spożywać alkoholu, ale też nie można go wwozić pod żadną postacią.  Kontrola  graniczna była dość pobieżna, a do paszportów nie wbito nam pieczątek. W lotniskowym kantorze wymieniliśmy walutę na riale. Jeżeli chodzi o dolary, to przyjmowano wyłącznie nowe banknoty studolarowe (te z paskiem). Za jednego dolara wypłacano 255 000 riali, czyli po denominacji 25,5 tomana. W efekcie po wymianie stu dolarów stałem się posiadaczem dwóch grubych paczek banknotów. W tym miejscu warto dodać, że w Iranie szaleje inflacja, która podczas naszego pobytu oscylowała wokół 38 procent.

Teheran - Wieża Wolności
O godzinie czwartej nad ranem podjechaliśmy pod majestatyczny monument wykonany z białego marmuru, zwany Wieżą  Wolności. Wzniesiono ją ponad 50 lat temu, za czasów szacha  Mohammeda Rezy Pahlawiego dla uczczenia 2500-lecia imperium Persów. Porobiliśmy zdjęcia i pojechaliśmy wreszcie do hotelu (Ziba). Zegar wskazywał piątą, a  na ósmą wyznaczona była pobudka…


 

01 maja 2022

Przed śniadaniem pojechaliśmy (część grupy zdecydowała się pospać nieco dłużej) metrem w okolice gmachu byłej ambasady   USA. Na długim murze okalającym tę nieruchomość znajdują się, liczne murale. Jak nietrudno sobie wyobrazić, ich przesłanie nie jest laurką dla Amerykanów. Wprost przeciwnie…

Mural na ogrodzeniu b. ambasady USA w Teheranie

Po śniadaniu, już całą grupą, odbyliśmy spacer do pałacu Golestan (pałac kwiatów). Pałacowy kompleks, będący niegdyś siedzibą szachów, zbudowano na przełomie  XVIII i XIX wieku. Od prawie 10 lat jest na liście zabytków UNESCO. Znajduje się tutaj między innymi marmurowy tron składający się z  65 części,  oparty na sześciu aniołach,  sala luster, sala kości słoniowych  oraz sala główna  z krzesłem szacha Nasr-ed Dinz, na którego obiciu znajdują się ponoć krople jego krwi.

Wnętrze pałacu Golestan

Po drodze do Muzeum Narodowego mijamy budynek z 1932 roku, będący odpowiednikiem pierwszej galerii handlowej w Teheranie, ogrody narodowe i  plac  ćwiczeń  wojsk hazarskich.  Wstęp do muzeum tylko w maseczce. A skoro o tym mowa, to w Iranie oficjalnie jest obowiązek noszenia maseczek, ale praktycznie mało kto je zakłada. Noszą je jedynie funkcjonariusze różnych służb oraz pracownicy restauracji, hoteli i sklepów. Ponadto do wspomnianego muzeum nie wolno wnosić żadnych rzeczy. Dotyczy to nawet wody. Na szczęście można używać smartfonów i aparatów.

W Muzeum Narodowym

O 15.30 zjadamy obiad  w hotelu  Ziba. Serwowany jest ryż, kurczak z grilla oraz sałatka warzywna. Tu dodam, że ryż będzie nam towarzyszył prawie codziennie podczas dwutygodniowego pobytu w Iranie. Zawsze też do obiadu podawana jest woda (również w każdym hotelu czeka na gości woda w lodówce). Ciekawostką jest fakt, że do obiadów nigdy nie podaje się noży (przy śniadaniach, owszem). Trzeba więc radzić sobie przy pomocy łyżki i widelca.

O 16.30 wyjeżdżamy w liczącą około 260 km trasę do Kaszan. Nasz autokar prowadzi na zmianę dwóch kierowców. Jadą raczej zgodnie z przepisami, czyli dość wolno. Poza tym co pewien czas muszą meldować się na posterunkach policji. Jeżeli doda się do tego rutynowe postoje na toaletę, które zazwyczaj wydłużają się ponad wyznaczony czas, to okaże się, że pokonanie stosunkowo niewielkiego dystansu zajmuje bardzo dużo czasu. W naszym przypadku potrzeba było 5,5 godziny, żeby dotrzeć do hotelu Amirkabir w Kaszan, mieście położonym na Jedwabnym Szlaku.

02 maja 2022

Dzień zaczyna się upalnie. Nie ma już ani śladu po  chmurach i błyskawicach, które towarzyszyły nam podczas wczorajszego przejazdu. Wsiadamy do niewielkich busów i przejeżdżając przez duże ozdobne ronda wyjeżdżamy z Kaszan, udając się na pustynię solną.  Po niespełna półtorej godzinie zatrzymujemy się przy stadzie wielbłądów. Są to głównie dromadery. Karmimy je chlebem i namiętnie fotografujemy. Po dalszych 20 minutach docieramy do wyschniętego słonego jeziora. Posilamy się kawałkami pokrojonych przez kierowców arbuzów i robimy zdjęcia ogromnych połaci  piasku pokrytego srebrzystą warstwą soli. W drodze powrotnej kierowca umila nam czas  głośną perską muzyką, sam nieźle się przy tym bawiąc. Przed przyjazdem do Kaszan mamy jeszcze jeden postój przy dużych wydmach. Spacerujemy przez pół godziny po drobniutkim ubitym piasku, po czym degustujemy serwowane przez kierowców napoje: jeden o smaku różanym, drugi szafranowym.

Spotkanie z wielbłądami

W czadorze przed meczetem
Niemal w samo południe odwiedzamy meczet i medresę Agha Bozorg. Mężczyźni wchodzą tam bez żadnych problemów, kobiety natomiast muszą założyć czadory. I to pomimo tego, iż i tak cały czas noszą na głowach chusty.  Jest to bezwzględnie egzekwowane przez obsługę.

Przed obiadem zwiedzamy jeszcze bazar i destylarnię wody. Niektórzy wchodzą do domu kupieckiego (wstęp 50 tomanów) i ogrodów (100 tomanów). Nasza grupa wzbudza duże zainteresowanie. Może dlatego, że jesteśmy jednymi z nielicznych turystów w tym kraju. Irańczycy chętnie się z nami fotografują, wcześniej pytając o zgodę. Często też pytają, skąd jesteśmy.  Ogólnie rzecz biorąc, są do nas przyjaźnie nastawieni.

Tym razem na obiad do ryżu, notabene bardzo dobrego, podano choresz (potrawka z bakłażanem).

O szesnastej wyjechaliśmy w kierunku Jazd, miasta położonego na styku  Wielkiej Pustyni Słonej i Pustyni Lota. Do pokonania mieliśmy dystans  prawie 400 km. Do hotelu Avasa przyjechaliśmy po sześciu godzinach. Podobnie jak we wszystkich innych irańskich hotelach, czekały tu na nas osobne klapki do łazienki i osobne do pokoju. W Iranie jest bowiem taki zwyczaj, że po mieszkaniu (a hotel też jest jakąś formą mieszkania) nie chodzi się w butach. Ponadto do standardowego wyposażenia pokoju, oprócz lodówki czy telewizora, zalicza się modlitewny dywanik i Koran, leżące zwykle w szufladzie.

Zurhone - perska siłownia

Nie był to jednak jeszcze koniec dnia. O godzinie 23 udaliśmy się spacerkiem przez urokliwą starówkę do Zurkhane, czyli tzw. Domu Siły. Jest to rodzaj perskiej siłowni. Mężczyźni w różnym wieku wykonują ćwiczenia przy akompaniamencie muzyki i recytacji wersetów Koranu. Posługują się maczugami, specjalnymi uchwytami do robienia pompek oraz metalowymi przyrządami do podnoszenia. Wykonują także specyficzny wirujący taniec, charakterystyczny dla derwiszy.

03 maja 2022

Pod wieżą milczenia w Jazd

Na obrzeżach Jazd znajdują się dwa niewielkie wzniesienia, zwieńczone okrągłymi wieżami. Są to tzw. wieże milczenia, czyli miejsca pochówku zmarłych zaratusztrian (podobną oglądałem w Uzbekistanie). Obecnie korzystanie z nich jest zakazane, ale jeszcze w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku wyznawcy zaratusztranizmu praktykowali swoje zwyczaje. O co chodzi w tego rodzaju pogrzebie? Trzeba zacząć od tego, że  zaratusztrianie czcili cztery żywioły: ogień, wodę, powietrze i ziemię. Nie chcieli ich więc zanieczyszczać. Dlatego swoich zmarłych wynosili na wspomniane wieże i zostawiali tam na działanie słońca i na żer sępom. Po roku zbierali kości, wrzucali je do wydrążonego na szczycie wieży dołu  i zasypywali wapnem.

Cmentarz w Jazd
Na jedną z wież prowadzą schody, więc jest ona najczęściej odwiedzana przez turystów. Wejście na szczyt nie wymaga jakiejś szczególnej kondycji, ale ze względu na upały (Jazd jest jednym z najbardziej gorących miejsc w Iranie) warto odpowiednio się nawodnić, żeby uniknąć niespodziewanego zasłabnięcia.  Z wierzchołka wieży rozciąga się widok na panoramę Jazd. Wdać też dobrze leżący u jej podnóża współczesny cmentarz, do którego zresztą wkrótce podążam. Znajdują się na nim równiutko ułożone, identyczne w kształcie, marmurowe nagrobki. Na każdym z nich widnieje kolorowa fotografia zmarłego oraz jego nazwisko i lata życia.

W świątyni ognia

Spod wież milczenia udajemy się do Świątyni Ognia. W jej wnętrzu  płonie Atash Bekhram (Ogień Zwycięstwa). Jest on podtrzymywany od półtora tysiąca lat. Oczywiście nie w tym samym miejscu, bo obecna świątynia została zbudowana dopiero w 1934 roku. Przed świątynią znajduje się okrągła sadzawka z zielonkawą wodą, a obok niewielki ogród, w którym rosną między innymi cyprysy. Jest też małe muzeum, w którym obejrzeć można  zdjęcia, ceramikę, a także Avestę, świętą księgę Zaratusztrian.

Po opuszczeniu Świątyni Ognia przez dwie godziny spacerujemy po starym mieście, notabene bardzo urokliwym. Charakterystyczne dla Jazdu są wąskie kręte uliczki, wieże wiatrowe (łapacze wiatru), wieże zegarowe i kanaty (podziemne kanały na wodę).  Na jednym z budynków zauważam duży portret generała Ghasema Solejmaniego, którego ponad dwa lata temu Amerykanie zlikwidowali w Bagdadzie. O oddawanej mu czci świadczy podpis: „My hero”.  Nieco dalej trafiamy na ścianę pokrytą muralami. Przedstawiają one bawiące się dzieci, wielbłądy z dzwoneczkami i sakwami wypełnionymi książkami oraz charakterystyczne dla Jazd budynki. Mijamy gmach zwany więzieniem Aleksandra, a to dlatego, że Aleksander Wielki przerobił je z istniejącego tu wcześniej grobowca 12 imamów).


W hurtowni dywanów

Po spacerze odpoczywamy przy herbatce w hurtowni dywanów Fazeli, podziwiając wcześniej z jej dachu panoramę Jazdu. Właściciel hurtowni prezentuje nam bogatą ofertę dywanów i kilimów, opowiadając o ich rodzajach i technikach wytwarzania. Mamy więc dywany miejskie i wiejskie (na wsi tkane poziomo na ziemi, a w mieście na pionowych stelażach). Niektóre są wykonywane z wełny owczej, inne z wielbłądziej, a jeszcze inne z jedwabiu. Barwione są naturalnie, np. przy użyciu szafranu. Faktycznie bogactwo kolorów i wzorów  jest niesamowite. Wzory są niepowtarzalne, gdyż każdorazowo powstają na bieżąco, czyli z głowy, a nie z wzorników. Nie od dziś zresztą perskie dywany cieszą się zasłużoną renomą. Do ich kupna zachęca wiszący na ścianie napis: A good Carpet always is a good  investment (dobry dywan jest dobrą inwestycją). Parę osób z naszej grupy nabywa niewielkie dywaniki.

W meczecie piątkowym

Następnie odwiedzamy Meczet Piątkowy (Masjid-e Jame). Wzniesiono go w XII wieku na miejscu dawnej świątyni Ognia. Charakteryzuje się bogactwem mozaik oraz dwoma wysokimi minaretami (52 metry). Wejście jest darmowe, ale jak niemal wszędzie kobiety muszą zakładać na chustki czadory.

Na starym mieście znajduje się też kompleks Amir Chakhmaq. Wokół wielkiego placu z prostokątną fontanną stoją różne budynki, z których najważniejszy jest tekyeh, który służy do świętowania Aszury. Święto to jest szczególnie ważne dla szyitów,  a ustanowiono je na pamiątkę śmierci Husajna ibn Alego, wnuka Mahometa. Przed budynkiem stoi spore urządzenie przypominające klatkę, które noszone jest podczas procesji w trakcie świętowania Aszury.

Fesendżun

O szesnastej zjadamy obiad. Podano pulpety w sosie (fesendżun) i ryż na osobnym talerzu. Godzinę później wyruszyliśmy w drogę do Kermanu. Trasę 370 km pokonaliśmy w 5 godzin i 45 minut. Podczas jazdy, głównie przez pustkowia, zwróciłem uwagę na specyficzny styl  budowy autostrady. Otóż przeciwległe pasy nie leżały bezpośrednio obok siebie, lecz były oddalone od kilku do nawet kilkuset metrów. Myślę, że to bardzo praktyczne i bezpieczne rozwiązanie. Poza tym Iran nie musi oszczędzać na gruntach, bo i tak 92 procent jego powierzchni to góry, pustynie i nieużytki.

Kwaterujemy się w hotelu  Govashir. W lodówce mamy tym razem dwie półtoralitrowe butelki wody. Może dlatego, że przydzielono nam pokój trzyosobowy. Internet jest bardzo słaby, co zresztą dotyczy niemal wszystkich hoteli na naszej trasie. Poza tym w Iranie i tak nie działają niektóre strony. O ile Whatsapp, Gmail i Instagram jako tako funkcjonowały, to o Facebooku mogłem zapomnieć.

04 maja 2022

Bazar w Kermanie

Hotel opuszczamy o ósmej i udajemy się na bazar w Kermanie. Prezentuje się on nieźle. Wrażenie robi długi murowany pasaż  z łukowymi stropami. Niestety, większość straganów jest jeszcze zamknięta. Za 150 riali (jakieś 2,40 zł) nabywamy blisko dwukilowego melona. Później oglądamy cztero ejwanowy (ejwan - przesklepione pomieszczenie otwarte od strony dziedzińca) meczet i klimatyczny karawanseraj.

Z Kermanem związana jest niezwykle wstrząsająca historia. I to nie z zamierzchłej przeszłości, lecz z końca osiemnastego wieku.  Dokładnie w 1794 roku  Aghi Mohammad Chan Kadżar w zemście za poparcie Lotf Alego Chana (ostatniego szacha z dynastii Zandów) polecił, po zdobyciu miasta, wyłupić oczy dwudziestu tysiącom mieszkańców. Z gałek ocznych powstała makabryczna piramida. A propos szachów, to Ryszard Kapuściński w „Szachinszachu”  pisał: Od niepamiętnych czasów panowanie każdego szacha kończyło się w żałosny i haniebny sposób. Albo ginął ze ściętą głową lub z nożem w plecach. Albo – jeżeli miał więcej szczęścia – wymykał się śmierci, ale musiał uciekać z kraju (…). Ot, taka irańska tradycja…

Na pustyni Lut

Przed dziesiątą opuszczamy  Kerman i jedziemy na pustynię Lut do kaloutsów, zwanych też jardangami. Są to pustynne pagórki o fantazyjnych kształtach w okolicach Szahdad. Na przestrzeni wieków powstawały z piasku poprzez działanie wiatru i soli. Do złudzenia przypominają krajobrazy Kapadocji. Tyle, że  tutaj jest znacznie bardziej gorąco. Po czterdziestu minutach spaceru i fotografowania tych cudów natury z ulgą wsiadamy do klimatyzowanego autokaru.

Ghormeh sabzi

Pół godziny później  w przydrożnej restauracyjce spożywamy wczesny obiad. Dzisiaj zaoferowano nam ghormeh sabzi, czyli potrawę  z zielonych warzyw i mięsa. Oczywiście z ryżem na osobnym talerzu. Po obiedzie oglądamy jeszcze karawanseraj usytuowany nieopodal restauracji i o piętnastej wyruszamy w dalszą drogę, by po 3,5 godzinach jazdy (było trochę błądzenia) dotrzeć  do perskiego ogrodu Shazdeh nieopodal miasteczka Mahan. Ogród ten utworzono na pustyni w 1850 roku. Zasila go woda  kaskadowo spływająca z gór. Wśród wielu ozdobnych drzew spotkać można tu drzewka pomarańczy i granatowców. Ponadto są tu różne gatunki kwiatów, fontanny i mnóstwo śpiewających i ćwierkających ptaków. Ot, taka oaza spokoju, choć nie ciszy. Przewalają się tutaj bowiem  setki i tysiące Irańczyków, spragnionych wypoczynku na łonie natury. Tego dnia jest ich szczególnie dużo, gdyż przypada właśnie  święto Eid al-Fitr na zakończenie ramadanu. Miejscowi po raz kolejny wykazują duże zainteresowanie naszą grupą. Niektórzy fotografują nas ukradkiem, inni z kolei pozują nam do zdjęć, dopytując przy tym o to, skąd przyjechaliśmy.
Ogród perski Shazdeh

W drodze do Bam, podczas jednej z policyjnych kontroli, nasi kierowcy zostali ukarani mandatem. Nie za przekroczenie prędkości, lecz za brak zapiętych pasów u pasażerów. Na szczęście nasze panie miały chustki na głowach, bo za ich brak też groziłaby kara.  Mandat był raczej symboliczny (700 tyś. riali), choć zazwyczaj wynosi dwa miliony riali.

Do hotelu Azadi sieci Parsian w Bam przyjeżdżamy o godzinie 22. Niektórzy zaczynają narzekać na długie przejazdy i późne powroty. Nie wiedzą, biedacy, że  to dopiero preludium do naprawdę intensywnych tras…

Część druga: tutaj 

Część trzecia tutaj

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty