Migawki z Cmentarza Garnizonowego

Groby Inki i Zagończyka

Oprócz Srebrzyska odwiedziłem też dzisiaj Cmentarz Garnizonowy w Gdańsku. Ta nekropolia wpisana jest do rejestru zabytków nieruchomych. Spoczywają tu zarówno żołnierze niemieccy polegli podczas pierwszej i drugiej wojny światowej, jak i Rosjanie. Znajdziemy tu groby żołnierzy Wojska Polskiego oraz mogiły tzw. żołnierzy wyklętych. Z tych ostatnich najbardziej znane są powstałe przed dwoma laty miejsca spoczynku „Inki (Danuty Siedzikówny) i „Zagończyka”  (Feliksa Selmanowicza). Świadczy o tym chociażby ogromna ilość zniczy palących się przy tych sąsiadujących ze sobą grobach.
Jak wiadomo, „Inka” została zamordowana przez UB w 1946 roku. Miała zaledwie 18 lat. W tym samym roku zginął trzynastoletni Ireneusz Kledzik, na którego grób specjalnie się dzisiaj udałem ze względu na moralne zobowiązania wobec jego rodziny. O moim imienniku nie dowiemy się jednak z kart historii. Nie poległ bowiem w boju ani nie został zamordowany przez komunistów. Miał tylko tego pecha, że w jego ręce trafił jakiś granat czy niewybuch, jakich po wojnie nie brakowało w różnych zakamarkach…
Wędrując po cmentarnych alejkach natknąłem się także na grób Kingi Choszcz. Ta młoda podróżniczka zasłynęła  tym, że wraz ze swoim przyjacielem odbyła pięcioletnią podróż autostopem dookoła świata. Zmarła przed dwunastu laty w Ghanie na malarię mózgową. Miała tylko 33 lata. Jej prochy w większej części zostały rozsypane nad oceanem, ale  symboliczną ich część przywiózł do kraju jej przyjaciel, by spoczęły w tradycyjnym grobie.
Z cmentarza widać doskonale wysoki monument, który znajduje się na Grodzisku, po drugiej stronie ulicy Dąbrowskiego. Jest to pomnik poległych żołnierzy rosyjskich. Został ufundowany przez cara Mikołaja II, żeby upamiętnić śmierć sołdatów walczących w latach 1734, 1807 i 1813. Obelisk ten jest najstarszym pomnikiem w Gdańsku. Odsłonięty został sto dwadzieścia lat temu. Mało kto tam zachodzi. Kiedy wspiąłem się dzisiaj w jego pobliże, zobaczyłem tylko dwóch bezdomnych siedzących na pobliskiej ławce.
Mogiła Ireneusza Kledzika

Monument upamiętniający Rosjan

Tablica upamiętniająca żołnierzy niemieckich

Upamiętnienie Niemców ze zlikwidowanych cmentarzy

Upamiętnienie żłnierzy niemieckich z wojny 1870 r.


Grób Kingi Choszcz

Pomnik ku czci żołnierzy rosyjskich na Grodzisku

Grób "Zagończyka"

Grób "Inki"




Z dziennika: chińskie wizy, gdańskie billboardy kandydatów na prezydenta


Nadal piękna słoneczna pogoda, choć jest nieco chłodniej. W Gdańsku temperatura kształtuje się dzisiaj w granicach 14 stopni C. Dzisiaj przejechałem prawie 45 kilometrów na rowerze moją ulubioną trasą przez Brętowo, Jasień, Kokoszki, Rębiechowo, Klukowo, Matarnię i Oliwę.

Dobry nastrój zepsuł mi nieco e-mail z Ecco Travel. Do wyjazdu do Chin pozostało jeszcze  prawie pięć miesięcy, a już wzrastają koszty. Chodzi o wizy chińskie. Dotychczasowa cena wynosiła 280 zł od osoby, a teraz za wizę trzeba zapłacić aż 445 zł. Jeżeli dodamy do tego koszty pośrednictwa biura turystycznego (100 zł od osoby), to łączny koszt wiz dla dwóch osób wyniesie 1090 zł. Za takie pieniądze można odbyć całkiem przyjemną wycieczkę do dowolnie wybranego kraju europejskiego. Ale cóż, Chiny to Chiny…

Chodząc i jeżdżąc po Gdańsku obserwuję plakaty i billboardy związane z wyborami samorządowymi. Szczególnie rzucają mi się w oczy te propagujące Pawła Adamowicza na prezydenta Gdańska. Znacznie  mniej jest tych, które zachęcają do głosowania na Kacpra Płażyńskiego. W ogóle natomiast nie widziałem reklamówek Jarosława Wałęsy. Nie wiem, co o tym sądzić. Nasuwają mi się jednak pewne pytania, np. kto finansuje komitet wyborczy dotychczasowego prezydenta  Gdańska. Ciekaw też jestem, dlaczego kandydat PO i Nowoczesnej ma tak słabą promocję. Czyżby nazwisko ojca miało wystarczyć za całą reklamę tego kandydata? PiS chyba też nie zainwestował zbyt wiele w swojego protegowanego, też zresztą syna znanego ojca.

Jeżeli wierzyć przeczuciom i przepowiedniom Krzysztofa Jackowskiego, to w Gdańsku i w Krakowie pozostaną dotychczasowi prezydenci, a w stolicy władzę w ratuszu obejmie Patryk Jaki. Osobiście życzyłbym sobie, aby stało się tak tylko w Krakowie. Ale – pożyjemy, zobaczymy.

Włochy w Gdańsku


Od 23 września do końca roku czynna jest wystawa „Włochy w Gdańsku”. Mieści się ona w Muzeum Narodowym w Gdańsku (Oddział Zielona Brama). Wybrałem się tam z kolegą, który jako posiadacz legitymacji pracownika Muzeum Archeologicznego ma darmowy wstęp do wszystkich muzeów. Może też wprowadzić ze sobą dowolną osobę. Zresztą bilety nie są drogie: normalny 10 zł, ulgowy 6 zł (do 26 roku życia wstęp za złotówkę).
Na wystawie zafascynowały mnie nie tylko obrazy, ornaty i inne artefakty, ale też cytaty z takich autorów jak Leonardo da Vinci czy św. Franciszek. Ten pierwszy przez cały życie ciekaw był otaczającego go świata. Zastanawiał się na przykład, dlaczego  najpierw widzimy błyskawicę, a dopiero potem słyszymy grzmot. Intrygowało go pochodzenie muszli na szczytach gór czy tajemnica utrzymywania się ptaków w powietrzu. To ciągłe zainteresowanie nieznanymi zjawiskami doprowadziło go z biegiem czasu do wielu odkryć.
Wystawa ukazuje włoskie dziedzictwo w Gdańsku na przestrzeni pięciu wieków od XIV do końca XVIII. Jej inicjatorem i głównym twórcą jest profesor Marcin Kaleciński. Może nie opłaca się specjalnie tu przyjeżdżać, ale będąc w okolicy, warto zajść i na chwilę odpocząć od codziennego zgiełku. Sztuka niesie ukojenie nawet dla tych, którzy się na niej nie znają…



Ecco Home

Chrystus w Ogrójcu (Antonio Campi)


Portret trzynastoletniej Marii Medici




Uwaga na lipne dofinansowanie


Niewiele brakowało, a dałbym się nabrać na lipną ofertę dofinansowania nauki języków obcych. Od pewnego czasu na Facebooku ukazuje się reklama imitująca programy dofinansowań unijnych. Potencjalni kandydaci na  poliglotów kuszeni są aż osiemdziesięcioprocentową zniżką. Wystarczy tylko zamieszkiwać na terenie danego województwa, mieścić się w przedziale wiekowym 50 – 65 lat, wysłać zgłoszenie i czekać na telefon. Tak też uczyniłem.

Po kilku tygodniach zadzwonił telefon. Telemarketerka powiedziała, że dzwoni  z działu lingwistycznego jakiegoś nie sprecyzowanego bliżej centrum naukowego. Rozmowę zaczęła od pytania, jakiego języka chcę się nauczyć. Potem upewniła się, że mieszkam w województwie pomorskim i mieszczę się w  wymaganym przedziale wiekowym. Po tej weryfikacji oznajmiła, że skoro spełniam wszystkie warunki, to mogę skorzystać z dofinansowania. W związku z tym otrzymam przesyłkę kurierską z płytą zawierającą 40 lekcji języka angielskiego. Dodatkowo zostanie wysłany do mnie email z elektroniczną wersją kursu, abym mógł korzystać z niego na tablecie, smartfonie i tp.

Kiedy wreszcie dorwałem się do głosu, zapytałem, ile ma mnie to kosztować. Okazało się, że kurs kosztuje „jedynie” 167 zł. Naiwnie zapytałem więc, czy po uwzględnieniu 80 % rabatu z tytułu dofinansowania, mam zapłacić 33 złote. Szybko jednak zostałem wyprowadzony z błędu. Owe 167 złotych jest już po rabacie!

Pozostało mi tylko podziękować za tę „wspaniałomyślność” niezidentyfikowanego bliżej centrum naukowego i ostrzec innych, co niniejszym czynię.


Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty