Teraz k...a my



Tematem dnia w polskich mediach jest niewątpliwie informacja o mianowaniu Igora Ostachowicza na szóstego członka zarządu PKN Orlen. Wątpliwości budzi nie tylko fakt, że nominację na prestiżowe stanowisko zyskał on z pominięciem procedur konkursowych. Wielu znawców tematu zarzuca  mu brak odpowiednich kompetencji w zakresie przemysłu naftowego. Krytycy tej decyzji, zwłaszcza z opozycji, podnoszą fakt, iż nowy członek  zarządu Orlenu był przez szereg lat bliskim doradcą Donalda Tuska. Bez ogródek nazywają więc lukratywną synekurę współpracownika byłego premiera nepotyzmem. Coś w tym jest, bo osób z podobnym wykształceniem i doświadczeniem znalazłoby się w naszym kraju znacznie więcej. Niestety, nikt nie dał im szansy, żeby mogli zmierzyć się z Ostachowiczem w warunkach obiektywnego konkursu.
Przy okazji opinię społeczną wzburzyła informacja o zarobkach byłego sekretarza stanu na nowym stanowisku. Fakt, ponad dwa miliony złotych rocznie - to suma abstrakcyjna dla zdecydowanej większości Polaków. Wielu z nas nie ma szans na zarobienie takiej kwoty przez całe życie. Wymieniona suma nie byłaby może aż tak kontrowersyjna, gdyby chodziło o wynagrodzenie w całkowicie prywatnej firmie. Każdy przedsiębiorca ma bowiem prawo robić ze swoimi zyskami wszystko co tylko zechce. PKN Orlen jest jednak spółką w 27 procentach należącą do państwa. A zatem przeznaczanie dwunastu milionów (szacunkowo) na roczne wynagrodzenia dla prezesa, wiceprezesa i czterech członków zarządu  jest sporą przesadą, zważywszy choćby na fakt, że w ubiegłym roku firma zanotowała spadek zysku. Wyniósł on około 90 milionów na prawie 22 tysiące zatrudnionych pracowników.
Dla jasności sprawy - osobiście nie ekscytuję się przypadkiem pana Ostachowicza. Nie on pierwszy i nie ostatni. Podobne praktyki nagradzania wiernych współpracowników funkcjonują i funkcjonowały także w poprzednich rządach. Bezczelność rządzących wcale nie jest zmonopolizowana przez Platformę Obywatelską. Po prostu cały czas obowiązuje zasada TKM...

O blogowaniu z prywatnego punktu widzenia



Ireneusz Gębski książki

Blogowanie jest (myślę, że zgodzą się mną inni blogerzy) formą nałogu. Obserwujemy statystyki wejść na nasze posty, analizujemy treść komentarzy i staramy się dbać o ciągłą obecność w sieci. Często mamy złudną nadzieję, że nasze wpisy  poruszą innych i skłonią ich do zainteresowania naszymi "cudownymi myślami". Blogerów jest jednak co najmniej tyle samo, jeśli nie więcej, niż potencjalnych czytelników. Niestety, tylko nieliczni z nich mają szanse na zaistnienie w  szeroko pojętej  "społeczności internetowej". Czasami decyduje o tym przypadek (trafne skomentowanie bieżącej sytuacji politycznej, kulturalnej bądź obyczajowej),  a czasami znane nazwisko blogera bądź blogerki (np. Kasia Tusk).



Niektórzy blogerzy epatują swoich czytelników zwierzeniami stricte intymnymi, ale w tym wypadku kryją się zwykle za nickami. Mało kto chce bowiem ujawniać swoje prawdziwe dane, gdy pisze o sekretach alkowy. Inni zaś próbują wzbudzić zainteresowanie swoimi poglądami,  zwykle odbiegającymi od tak zwanej poprawności politycznej. Osobiście, od wielu lat (pierwszy blog założyłem w 2005 roku), piszę wyłącznie o tym, czego sam doświadczyłem lub dzielę się swoimi poglądami na konkretne tematy. Nie ukrywam przy tym, że blogowanie jest dla mnie swoistą formą autopromocji. Nie chodzi tu nawet o moją osobę, lecz  o moje książki, których lektura może być dla niektórych pożyteczna, dla innych nudna, a dla jeszcze innych po prostu interesująca.



A zatem - zajrzyjcie tutaj:)

Targ Śniadaniowy



Wino bez alkoholu? Trzeba było napisać kompot...

Od kilku tygodni w niedzielne poranki Skwer Piłsudskiego (róg  Grunwaldzkiej i Wojska Polskiego) w gdańskiej dzielnicy Strzyża zamienia się w wielką jadłodajnię na świeżym powietrzu. Wzdłuż głównej alejki, biegnącej w stronę ulicy Szymanowskiego, rozstawiają się liczne stragany i punkty gastronomiczne. Można tutaj nie tylko zjeść, ale też zrobić zakupy. Do wyboru mamy stoiska z regionalnym pieczywem, przetworami mlecznymi i mięsnymi, rybami, ciastami, napojami, słodyczami i przyprawami.


Chleb ładny, ale wolę sobie sam upiec :)

Targ  Śniadaniowy, bo tak nazywa się ta inicjatywa, jest - jak piszą organizatorzy - "pomysłem na zakupy i spędzanie czasu". Firma działa już w wielu miastach. W naszym



 województwie w Sopocie i Gdańsku. Oprócz konsumpcji Targ Śniadaniowy oferuje warsztaty tematyczne, zajęcia dla dzieci i szeroko pojętą promocję zdrowego trybu życia. Śniadania "na trawie" mają też, w założeniu pomysłodawców, sprzyjać rozwojowi relacji sąsiedzkich i być jednym ze sposobów spędzania weekendów w mieście.


Bonus dla aktywnych
Pomnik Józefa Piłsudskiego

Podoba mi się oczywiście ta inicjatywa. Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie znalazł jakichś minusów. Mam tu na myśli zbyt wysokie - moim zdaniem - ceny. Np. opakowanie czubrycy zielonej o wadze 40 gram kosztuje tutaj 4 złote. Tymczasem ja kilka dni kupiłem  200-gramową torebkę tej przyprawy  za 4,70 zł. Dla zainteresowanych dodam, że w sklepiku przy młynie w Pruszczu Gdańskim. Podobnie wygórowana wydaje mi się cena wina bezalkoholowego - 5 zł za szklaneczkę.

Tabliczka mnożenia według JKM



Janusz Korwin Mikke znowu szybciej pisze niż myśli. A może po prostu traci pamięć? Przed dwoma tygodniami przypisał autorstwo znanego utworu Czesława Miłosza  "Który skrzywdziłeś" Zbigniewowi Herbertowi. Jak sam przyznał w mailu do mnie - była to pomyłka pamięci. Oczywiście JKM określił to wówczas bardziej erudycyjnie: Lapsus memoriae. W ostatnim numerze "Angory" przytrafił mu się innego rodzaju lapsus. Otóż  z sobie wiadomych powodów podał do publicznej wiadomości, iż 540 minut stanowi 8 godzin. Żeby nie być gołosłownym, cytuję odnośny fragment felietonu "Rządy wspaniałomyślnych": Liczymy: 8 godzin to 540 minut.



Mam nadzieję, że JKM nie będzie miał mi za złe wytykania tych błędów. Wszak fakt, iż je wyłapuję, świadczy przede wszystkim o tym, że uważnie wczytuję się w jego felietony. Nadal jednak nie mogę zrozumieć, jak tego rodzaju "kwiatki" przechodzą przez redakcyjną adiustację i korektę...

Powrót ze Szwecji

Postój w okolicy lotniska pod Sztokholmem

Mija dzisiaj rok od chwili, gdy wyruszałem w drogę powrotną z ostatniej podróży po Szwecji.  Przed rokiem nie publikowałem zamieszczonego poniżej fragmentu zapisków. Ponieważ jednak są one obecnie dostępne w mojej książce "Od moroszki po morwę", zamieszczam je także na blogu.





Lycksele

Pierwszego dnia po wyjeździe z kempingu zwiedziliśmy Lycksele, a potem pojechaliśmy w stronę Sztokholmu. Po drodze sprzeczaliśmy się trochę ze Sławkiem na temat odległości dzielących poszczególne miasta, a także o to, ile kilometrów można przejechać na pełnym baku jego samochodu. Nie wyglądało to jednak groźnie, a w każdym razie ja nie traktowałem poważnie tych przekomarzań.
Na noc zatrzymaliśmy się w lesie, około sto kilometrów przed Sztokholmem. Jak zawsze rozpaliłem ognisko, ale siedziałem przy nim sam. Sławek z Danką zamknęli się bowiem w samochodzie i nie wychylali z niego nosa.
Rano zjadłem w namiocie śniadanie, po czym wyciągnąłem przybory toaletowe i wyszedłem na zewnątrz. Ledwo ustawiłem lusterko na dachu samochodu, gdy Sławek wrzasnął:
- Zwijaj namiot, bo zaraz jedziemy!
Popatrzyłem na niego nieco zdziwiony, ale spokojnie odpowiedziałem:
- Ok., tylko się ogolę  i wypiję herbatę. Kilka minut chyba cie nie zbawi?
- Pośpiesz się, bo nie mam zamiaru siedzieć w tej dziurze. Danusia musi skorzystać z toalety! – ponaglał mnie, nie zważając na moje słowa.
Hm, ciekawe – pomyślałem sobie. Przez prawie półtora miesiąca jego partnerka załatwiała się w krzakach, a teraz nagle jej to przeszkadza?
Karlskrona - ostatni nocleg
W dalszej drodze prawie nie odzywaliśmy się do siebie. Dopiero przed Karlskroną poprosiłem, żeby na nocleg zjechać gdzieś nad wodę lub do lasu. Danka też mu to sugerowała. Sławek jednak puścił mimo uszu nasze uwagi i zajechał prosto na terminal promowy. W efekcie musiałem rozbić namiot na betonie i spędzić noc wśród warkotu silników licznych ciężarówek i samochodów osobowych.
P.S. W tym roku Sławek wraca ze Szwecji tylko ze swoją przyjaciółką.  Więcej zdjęć z ubiegłorocznej podróży po Szwecji tutaj

Esencja Cejlonu

  Poniedziałek, 05.02.24 W niedzielę czwartego lutego wylatujemy z Okęcia zgodnie z planem, czyli o 15.05.   Boeing 347,   należący do...

Posty